Zginął strażak. „Czuwaj druhu!!! Teraz bacz na nas z góry”
Harcerz, ratownik medyczny, strażak zawodowy i ochotnik, trener psów. Bliscy mówią o nim: dusza człowiek, skromny facet, zawsze gotowy do niesienia pomocy. Wciąż się mylą, mówią „jest”, zamiast „był”... - Bo jak uwierzyć, że Grześka już nie ma? - pytają.
Środowy poranek. Karetka pogotowia ratunkowego uderza w drzewo przy drodze Kije - Sulechów. Przewraca się na bok. Jest kompletnie zniszczona, ma zmiażdżony przód. W wypadku ginie strażak i zarazem ratownik medyczny. Kierowca, też strażak, zostaje przetransportowany śmigłowcem pogotowia ratunkowego do szpitala. Lekarz z karetki wychodzi o własnych siłach, nie ma poważniejszych obrażeń.
- Z niewyjaśnionych jeszcze przyczyn kierowca karetki zjechał na przeciwległy pas ruchu i tam na poboczu uderzył w drzewo - mówi podinspektor Małgorzata Stanisławska, rzeczniczka zielonogórskiej policji.
„Z głębokim żalem informujemy, że (...) w tragicznych okolicznościach zginął nasz kolega strażak ogniomistrz Grzegorz Wesołowski, funkcjonariusz JRG nr 1 Państwowej Straży Pożarnej w Zielonej Górze” - zawiadamia na swojej stronie internetowej Komenda Miejska PSP w Zielonej Górze.
Starszy aspirant Adam Domański pracował z Grzegorzem dziewięć lat w tej samej Jednostce Ratowniczo-Gaśniczej nr 1.
- Grzegorz był nie tylko strażakiem zawodowym, działał też jako strażak ochotnik i ratownik medyczny - opowiada. - Pracował w pogotowiu w Sulechowie. I to właśnie wracając z interwencji pogotowia doszło do tej tragedii... Grzegorz był strażakiem od kilkunastu lat. Wstąpił do JRG nr 1 w Zielonej Górze, w której służył do końca. W międzyczasie zrobił szereg kursów. Był starszym ratownikiem wysokościowym, ratownikiem chemicznym, skończył studium ratowników medycznych.
Domański wskazuje, że już same uprawnienia Grzegorza mogą wiele powiedzieć, jakim był ratownikiem. Ale wykształcenie to jedno. A drugie - to sposób pracy. Kiedy koledzy wiedzieli, że na interwencję jedzie właśnie Grzegorz, byli spokojniejsi. Bo mieli pewność, że poszkodowanym zajmie się najlepiej, jak tylko potrafi. O każdej porze dnia i nocy.
- Gdyby poznała pani Grzegorza, to stwierdziłaby pani, że on jest cały czas w pracy - mówi mi Adam Domański. - Że on z niej nigdy nie wychodzi albo to ona nigdy nie wychodzi z niego. Bo on jak nie był w straży pożarnej, to działał w straży ochotniczej, a jednocześnie szkolił psy ratownicze. Często się z niego śmialiśmy i mówiliśmy: „Chłopie, ty jesteś całe życie na sygnale”. I do końca życia na tym sygnale dojechał...
Grzegorz potrafił pojechać na drugi koniec Polski, by przeprowadzić szkolenia dla innych osób pracujących z psami. Ze swoim psem jeździł też do zakładów karnych, gdzie prowadził zajęcia z dogoterapii. Jednocześnie nie zaniedbywał działań w ramach OSP Jaro¬gniewice. Tam był jednym z twórców grupy poszukiwawczo-ratowniczej.
- Jakoś w 2015 roku zaczęto mówić o jednostce poszukiwawczo-ratowniczej właśnie u nas - wspomina Grzegorz Buda z OSP Jarogniewice. - Chodziło o to, że takiej oficjalnej grupy na terenie województwa lubuskiego do tej pory nie było. Grzegorz miał psa z certyfikatem, który uprawniał go do poszukiwania ludzi zaginionych w terenie. Grzesiek przyszedł do nas i my go przyjęliśmy... Drugiej takiej osoby jak Grzesiek nie ma. I ja jej nie znajdę. Mieliśmy osiągnąć jeszcze dużo rzeczy wspólnie. Bo Grzesiek przygotowywał psy do egzaminów, planowaliśmy wyjazdy na manewry, sympozjum ratownicze w Czechach... Właśnie w tym ratownictwie z psami był dla nas niezastąpiony. Teraz, kiedy zagoją się rany, będziemy musieli zdecydować, kto to będzie prowadził. Bo pies, żeby mógł pracować przy akcjach ratowniczych, musi co roku podejść do egzaminów. A on się nimi wszystkimi zajmował.
Grzegorz od niemal dziesięciu lat był właścicielem wykwalifikowanego psa z certyfikatem, zwierzę miało wreszcie przejść na zasłużoną emeryturę - po wielu akcjach poszukiwawczych, zakończonych sukcesami. A koledzy, mieszkańcy, bliscy zorganizowali zrzutkę na zakup nowego zwierzaka, by Grzegorz mógł szkolić kolejnego psa. Były plany, by na jesień zwierzę przystąpiło do egzaminu na certyfikat, a ciągłość w ratowaniu ludzi została dzięki temu zachowana.
Grzegorz działał nie tylko przy OSP w Jarogniewicach, wspierał także kolegów z Jasienia.
- Chyba mieliśmy najwięcej szukań z psami wśród grup, które są w tej okolicy - przyznaje Piotr Jakubowski, na co dzień działający w Sekcji Psów Poszukiwawczo-Ratowniczych OSP w Jasieniu. - Robiliśmy nawet do trzydziestu paru akcji poszukiwawczych rocznie. W 2010 roku byliśmy wyróżnieni jako grupa w Kancelarii Prezydenta RP za działalność wolontariacką. Razem organizowaliśmy też manewry ratownicze. Można powiedzieć, że w naszym województwie byliśmy prekursorami ratownictwa psiego. A Grzegorz był naszym guru, ponieważ był osobą bardzo zaangażowaną. Pracował z psami policyjnymi w Zielonej Górze, miał olbrzymie doświadczenie.
Na wieść o tragicznym wypadku portal społecznościowy Facebook zalała fala komentarzy na temat Grzegorza.
„Wyrazy współczucia, przychodził Pan ze swoim pieskiem przewodnikiem”...
„Całkiem niedawno uczył nas pomocy przedmedycznej”...
„Tak jak przez całe swoje życie służyłeś innym, tak teraz bacz na nas z góry. Czuwaj druhu!!! Odszedł tak jak żył od wielu lat - w każdej chwili gotów do służby”...
„Wczoraj z nim rozmawiałam. Miał przygotować mojego psa do służby. Ech życie, jakież ono kruche”...
„Na niejednej osobie się zawiodłem w życiu, ale na Ciebie Grzesiu mogłem zawsze liczyć”...
- Powstała dziura, którą bardzo ciężko będzie w jakikolwiek sposób załatać - nie ukrywa Adam Domański. - Tak się zastanawiałem, dlaczego. Dlaczego on dziś zginął? Dlaczego w maju i dlaczego tak blisko Dnia Strażaka? I tak sobie wymyśliłem, że chyba go Święty Florian osobiście zaprosił. Żeby wynagrodzić za to, co robił...
Za kilka dni Grzegorz miał dostać nagrodę od prezydenta Zielonej Góry - za wybitne zasługi jako strażak. Dnia Strażaka w mieście w tym roku nie będzie. Święto zostało odwołane. Ale zaplanowana na piątek, 11 maja, msza w kościele pw. Najświętszego Zbawiciela zostanie odprawiona. W intencji Grzegorza...