Maleńka Dominika jest najmłodszym wcześniakiem, uratowanym na oddziale zielonogórskiej neonatologii. Gdy przyszła na świat w 22 tygodniu ciąży miała zaledwie 25 cm, ważyła 490 gramów... Niebawem, po wielu miesiącach w szpitalu, wyjdzie do domu.
- To wszystko stało się bardzo szybko... - mówi Anna Zabłocka, mama Dominiki (oraz trzech chłopców, którzy czekają już na siostrzyczkę w domu).
- Komplikacje pojawiły się jeszcze w czasie ciąży - dodaje tata dziewczynki, pan Marcin.
A potem przyszedł przedwczesny poród. Lekarze tłumaczyli młodym rodzicom, że muszą liczyć się z najgorszym, że taka kruszynka może nie przeżyć. Państwo Zabłoccy mieli świadomość, że być może będą zmuszeni pożegnać Dominikę.
- Nie spodziewaliśmy się, że będzie szansa, by córeczkę uratować - mówi szczerze M. Zabłocki. - Jednak w czasie porodu okazało się, że jest kilka dni po 22. tygodniu ciąży. Pojawiła się szansa, by Dominikę ratować.
Maleństwo po urodzeniu zaczęło płakać. To był jak cud. Lekarze zaczęli ratować zarówno mamę jak i córkę. Pierwsze minuty były dramatyczne...
Dominika mogła nie przeżyć, a jednak jej wola walki zadziwiła nawet doświadczonych lekarzy.
- Jesteśmy wierzącymi ludźmi - mówi szczerze pani Anna. - Zanim to się tak wszystko potoczyło, to gdzieś miałam takie przeświadczenie, że będzie trudno. Ale wiedziałam, że muszę ufać Bogu, że on mnie przez to przeprowadzi. I tę siłę czerpaliśmy z góry... Nie spodziewaliśmy się takiego obrotu sprawy. Wszystko potoczyło się bardzo szybko i dramatycznie. Ale naprawdę widać w tym palec Boga. Ja bardzo szybko doszłam do siebie. A Dominika? Miała na przeżycie jeden procent szansy. Zaczęliśmy odliczać kolejne dni, kiedy była z nami.
Ale potem zaczęły się kryzysy. I to jeden za drugim. Operacje, zabiegi, sepsa... Nie było wiadomo, co będzie z dziewczynką dalej. Rodzice przeżywali chwile od rozpaczy do euforii.
- Po każdej z operacji szanse na przeżycie były niewielkie - mówi pani Ania. - A jednak ona po każdej z nich była coraz silniejsza.
Dziewczynka miesiące spędziła w zamkniętym inkubatorze, bywały momenty, że nie było już miejsca na jej ciałku na kolejne kroplówki...
- Jesteśmy wdzięczni za ogromną pomoc lekarzy - mówią rodzice. - Przede wszystkim, że dali naszej córce szansę. Że chcieli o nią zawalczyć.
- To lekarze nas podtrzymywali na duchu - dodaje pan Marcin.
- Lekarze, pielęgniarki, potrafili nas pocieszyć, być, nawet czasem milcząc - dodaje pani Anna. - Mamy dla nich bardzo dużą wdzięczność.
Obecnie, po siedmiu miesiącach od narodzin, Dominika powoli szykuje się do wyjścia ze szpitala. Wciąż potrzebuje pomocy specjalistycznego sprzętu, ale rokowania są dobre. Ma szansę, żeby się rozwijać, jak każde dziecko w jej wieku.
Nie byłoby to zapewne możliwe, gdyby nie ciągły rozwój zielonogórskiego oddziału neonatologii. Jak mówi Marzena Michalak-Kloc, kierownik oddziału, wciąż wprowadzane są tu nowości. A lekarze nieustannie się szkolą, by jeszcze lepiej służyć maleńkim pacjentom. Udało się wprowadzić hipotermię leczniczą, laseroterepię, stworzyć bank mleka, powstaje Centrum Zdrowia Matki i Dziecka...
Nad życiem i zdrowiem dziewczynki czuwało szereg specjalistów: kardiochirurgów, okulistów, neurologów, laryngologów. Z roku na rok w Zielonej Górze obserwowana jest większa przeżywalność skrajnie małych dzieci, czyli urodzonych w 28 tygodniu lub wcześniej. Rocznie takich dzieci rodzi się nieco powyżej 20. W 2018 roku przeżyło około 90 proc. z nich. Według podręczników taki stopień przeżywalności wynosi 20-60 proc. Zielona Góra może być więc dumna.
Każda uratowana kruszynka jest zaś olbrzymią radością dla całej rodziny.