„Zielona wyspa” za 1530 złotych miesięcznie FELIETON JACKA PAJĄKA
Kiedy rząd Platformy Obywatelskiej chwalił się przed laty podczas licznych konferencji prasowych dynamicznym rozwojem naszego kraju - rekordowym na gospodarczej mapie Europy - wskazując nas jako „zieloną wyspę”, to opozycyjne wówczas Prawo i Sprawiedliwość twierdziło, że to czysta propaganda. A teraz...
PiS chwali się prawie dokładnie tym samym wykazując, że za swoich rządów owa nowa zielona wyspa jest „zieleńsza” od tej platformerskiej. Bezrobocie jest rekordowo niskie, przeciętne wynagrodzenia rosną przeciętnie rocznie o około 7 procent, czyli rośnie rynek pracownika.
Pracodawcy wręcz błagają o robotników, żeby... przede wszystkim ich mieć i nie jest już to tak ważne skąd - czy z Ukrainy, czy może z Indii, Laosu, czy innych egzotycznych państw.
Dlaczego jest zatem tak dobrze, gdy rewelacyjnie nie jest?
Otóż aż 17 procent pracujących Polaków dostaje co miesiąc pensje w wysokości najniższej krajowej. Nie wnikam, czy poza tym sobie jakoś dorabiają, czy po prostu nie mają gdzie znaleźć zatrudnienia.
W każdym razie w kategorii najniżej opłacanych zawodów jest na przykład pomocnik murarza. Ale sam majster potrafi miesięcznie „wyciągnąć” nawet kilkanaście tysięcy złotych. A taki na przykład hydraulik, stolarz, cieśla, frezer, ogrodnik, malarz, mechanik samochodowy, geaodeta, notariusz, lekarz, dentysta, prawnik, rzeczoznawca, farmer, kierowca zawodowy i... I tutaj niech sobie każdy dopisze swój kolejny potencjalnie dobrze opłacany zawód. Bo fach w ręku to dziś majątek.
Jadąc autobusem w Łodzi podsłuchałem w piątek rozmowę dwóch mam. Oto w skrócie zapis dialogu obu: „Wiesz, mój syn dostał się na studia”. „Gratuluję”. „A tam... Gdzie on po nich teraz pracę dostanie”. „Ale wiesz, co szkoła to szkoła, dyplom trzeba mieć”. „Ale życie to życie, to niech może do pracy pójdzie”. „Ale on nic nie umie...”