Ziemia stała się za ciasna. Człowiek musi myśleć o przyszłości w kosmosie
Po co latać w kosmos? Nie można podchodzić do tego tylko w kategoriach doraźnych zysków. Wielką korzyścią jest np. wiedza o własnym otoczeniu. Poznanie kosmosu pozwoli nam przygotować się na zagrożenia z niego płynące. Poza tym ludzkość, chce czy nie, musi się ruszyć dalej poza Ziemię - mówi Marek Oramus, pisarz science fiction, popularyzator nauki, autor książki „Wszechświat jako nadmiar”.
Czy człowiek powinien wrócić na Księżyc?
Nie powinien w ogóle z niego schodzić. A jak się zeszło, trzeba wrócić.
Jeżeli powinien wrócić, to po co? W swojej książce „Wszechświat jako nadmiar” piszesz, że poprzednie załogowe wyprawy na Księżyc naukowo nie przyniosły zbyt wiele. Po co więc tam lecieć?
W powieści Stanisława Lema „Powrót z gwiazd” jest cały passus na ten temat. Po co w ogóle latać w kosmos, do dalekich gwiazd, przecież to tylko kosztuje, pożytku wielkiego z tego nie ma. A po co włazić na Mount Everest? Narażać się na niedotlenienie i siarczysty mróz? Szkoda zdrowia. Po pierwsze, trzeba być na Księżycu, żeby udowodnić taką możliwość. Dla wielu ludzi dopiero wiadomość, że astronauci chodzili po jego powierzchni, była dowodem na jego realność. Po drugie, żeby sprawdzić, co tam jest. Czego innego poszukiwaliśmy tam na przełomie lat 60. i 70. XX w., a czego innego będziemy poszukiwać dziś. Od tamtego czasu dowiedzieliśmy się o Księżycu rzeczy nowych, które wzmogły naszą ciekawość i które wołają wielkim głosem o zbadanie. Mam na myśli przede wszystkim jaskinie lawowe, do których wejścia odkryła sonda japońska Kaguya w 2008 r. Takie jaskinie - naliczono około 200 miejsc, które wyglądają jak wejścia do nich - idealnie nadają się na założenie bazy księżycowej, ale najpierw trzeba sprawdzić, czy da się z nich korzystać: jaka jest wytrzymałość ścian, czy da się ją podwyższyć, czy można tam drążyć korytarze i pomieszczenia, czy w końcu ktoś tam czegoś nie schował. A gdyby w jednej z jaskiń odkryto przedwieczne magazyny Obcych? Inna kwestia to lód na Księżycu. Gdyby się okazało, że wokół bieguna południowego Księżyca istnieje wielkie pole lodowe, nie trzeba by tam wozić wody, co drastycznie obniżyłoby koszty. Znowu pojawia się pytanie: jeśli lód tam jest, to w jakiej ilości i jakości występuje, czy woda z niego nadaje się do picia i do mycia, jak do niego dotrzeć itp. Porządne zbadanie tego wszystkiego wymaga obecności ludzi na miejscu.
Jak to się stało, że w latach 60. i 70. XX wieku, przy ówczesnych skromnych w porównaniu do dzisiejszych możliwościach technicznych, ludzkość zdobyła się na sześć lądowań na Księżycu, a przez następne półwiecze nie dokonała ani jednego?
Wyczerpało się paliwo polityczne i entuzjazm mas. Z chwilą wylądowania Apollo 11 na Księżycu Amerykanie zagwarantowali sobie priorytet w wyścigu z Sowietami, miejsce w historii oraz spełnili testament swego wielkiego przywódcy, prezydenta Kennedy’ego. Gdy okazało się, że Księżyc to niechętna turystom szara pustynia, na którą bilety drogo kosztują, rząd, a także społeczeństwo USA straciły entuzjazm. Wskazywano, że na Ziemi mamy wiele zadań i problemów pilniejszych niż bawienie się w astronautykę księżycową. To zaniechanie spowodowało, że dziś stoimy mniej więcej w tym miejscu, w którym byliśmy w roku 1972, kiedy ostatnia z wypraw księżycowych wróciła na Ziemię.
Do lotu załogowego na Księżyc szykują się Stany Zjednoczone, Chiny, Rosja i Europejska Agencja Kosmiczna. Kto z nich ma największe możliwości i największe szanse?
Bezsprzecznie Ameryka. Tam jest najwięcej pieniędzy i najlepsza technika. Ale Chiny wykazują największą determinację. Chociaż pod względem rozwoju astronautyki są na poziomie połowy lat 60., robią szybkie postępy i nie żałują środków. Niedawno sonda chińska wróciła z próbkami gruntu księżycowego - wcześniej mieli je tylko Sowieci i Amerykanie. Rosja, moim zdaniem, przestała się liczyć, tam niedługo zabraknie rubli nawet na armię.
Powrót na Księżyc ma być przystankiem w drodze na Marsa. Czy wyprawa na Czerwoną Planetę dojdzie kiedyś do skutku?
Zacznijmy od tego, że jako przystanek na Marsa Księżyc jest całkowicie zbędny. Przenoszenie tam kosmodromu, budowanie bazy wysyłającej statki kosmiczne w głębszy kosmos jest zupełnie bezcelowe. Lepiej już montować wszystko na orbicie ziemskiej i z tej orbity startować. Co do wyprawy na Marsa, to sprawy się nieco skomplikowały. Kiedyś podróż na Czerwoną Planetę wydawała się względnie prosta, w końcu odległości nie są takie wielkie, choć znacząco większe niż w przypadku Księżyca. Księżyc jest oddalony od Ziemi o 380 tys. km i jest to odległość stała, Mars zaś zbliża się do Ziemi maksymalnie na około 50 mln km. Obie planety krążą wokół Słońca i odległość między nimi się zmienia, nie można więc ruszyć na Marsa po prostej. Trzeba wystartować z odpowiednim wyprzedzeniem i, lecąc po tzw. orbicie Hochmanna, czekać, aż Mars nas dogoni. Potrwa to 260 dni. Ale to szczegół, gorzej jest z podatnością astronautów na szkodliwe promieniowanie ze Słońca, czego wcześniej nie docenialiśmy. Na Ziemi chroni nas przed nim ziemskie pole magnetyczne, po drodze na Marsa i na samym Marsie takiej ochrony nie będzie. Okazuje się też, że długotrwały lot w nieważkości ma destrukcyjny wpływ na organizm ludzki. Gdyby temu nie przeciwdziałać, astronauci wracaliby z Marsa jako inwalidzi.
Spójrzmy teraz nieco dalej: lot i krótkotrwałe badania Marsa to jedno, a przystosowanie go do życia to drugie. Czy kolonizacja tej planety jest w ogóle możliwa?
Kolonizacja jest możliwa, ale nie na wielką skalę. Dopiero po tzw. terraformowaniu, czyli upodobnieniu Marsa do Ziemi, dałoby się tam wytrzymać. Taki zabieg na planecie wymaga wielkich sił i środków, a także czasu - potrwałoby to według różnych szacunków tysiąc lat, a może i więcej. Kto da gwarancję, że w tym czasie nie zmienią się priorytety ludzkości?
Na razie jednak kosmiczne ambicje prócz USA, Chin i Rosji przejawia coraz więcej państw. Własny program kosmiczny realizują Indie, Izrael, Japonia. Skąd to parcie w kosmos?
Chyba to dobrze, że poszerza się grono państw zainteresowanych badaniami kosmosu. Widać, że różne państwa mają różne priorytety. Chiny na razie koncentrują się na Księżycu. Japonia bardziej zainteresowana jest planetoidami. Izrael, Indie, także Brazylia starają się dołączyć do tego ekskluzywnego grona, w którym bezapelacyjnie rej wodzi Ameryka. Skąd to parcie? Ziemia stała się za ciasna, bardziej zasobne czy liczące się państwa poszukują ujścia dla swojej inwencji. Trzeba myśleć o przyszłości.
Mało kto wie, że od 2014 r. istnieje Polska Agencja Kosmiczna z siedzibą w Gdańsku, która opracowuje Krajowy Program Kosmiczny. Czy nasz kraj ma cokolwiek do powiedzenia w branży kosmicznej?
Mamy zbyt skąpe środki, aby myśleć o samodzielnym badaniu kosmosu metodami astronautycznymi. Należymy jednak do ESA i w ramach wypraw organizowanych przez tę organizację projektujemy urządzenia automatyczne do sond lądujących np. na Marsie. Służą m.in. pobieraniu próbek gruntu, pomiarom fizycznym itp.
Jesteśmy w trakcie pandemii, która ogarnęła cały świat i zabiła ponad milion osób. Wirus, choć bardzo groźny, nie doprowadzi jednak do zagłady ludzkości. W swojej książce wymieniasz o wiele poważniejsze zagrożenia dla Ziemi. Jedno z nich to potężny rozbłysk Słońca i strumień promieniowania, który może doprowadzić do katastrofy na naszej planecie. Mało kto poza specjalistami zdaje sobie z tego sprawę.
Musiałby to być naprawdę wielki rozbłysk, w dodatku skierowany dokładnie w naszą stronę. Przy takich wydarzeniach okazuje się, jak wielkim dobrodziejstwem jest ziemskie pole magnetyczne, które odrzuca naładowane cząstki ze Słońca. Ponad 4 mld lat temu ciało wielkości Marsa uderzyło w Ziemię i wyrwało z niej fragment, z którego potem utworzył się Księżyc. Zarazem jednak żelazo i nikiel tworzące jądro tego ciała zlały się z jądrem ziemskim, wskutek czego Ziemia ma potężniejsze pole magnetyczne niż zwykła planeta tej wielkości. Ochrona, jaką daje to pole, zaważyła, moim zdaniem, na antropogenezie i - oprócz mrowia innych czynników - sprawiła, że powstaliśmy w takiej postaci, a nie innej. I że w ogóle powstaliśmy. W tym sensie należałoby chyba wciągnąć silne pole magnetyczne planety na listę jej walorów decydujących o tym, czy możliwe jest na niej wyniknięcie życia rozumnego. Co do koronawirusa: to przygoda, która przydarzyła się ludzkości na własne życzenie. Jest kolejnym elementem, klockiem w układance złożonej z szeregu epidemii od starożytności po dzień dzisiejszy.
Inne zagrożenie, jakie analizujesz w swojej książce - wbrew pozorom całkiem realne - to uderzenie jakiegoś wędrownego ciała kosmicznego w Księżyc. Jakie skutki mogłoby to przynieść?
Księżyc jest od eonów ostrzeliwany przez różne ciała kosmiczne, większe i mniejsze. Historię tych starć ma wypisaną na własnym obliczu w postaci kraterów, którymi jest pokiereszowany. Dlatego kolejne uderzenie nie byłoby dla niego pierwszyzną. Gorzej, gdyby spowodowało je ciało o wielkiej masie i rozmiarach, w dodatku pędzące ze sporą prędkością. Z taką sytuacją mamy do czynienia w powieści „Zagłada Księżyca” Jacka McDevitta, w której masywne ciało trafia w naszego satelitę i rozwala go na kawałki. Pozbawiona dobroczynnego wpływu Księżyca Ziemia zmieniłaby swoją orbitę, nadto resztki Srebrnego Globu bombardowałyby naszą planetę przez dłuższy czas. Wszystko to wywołałoby apokalipsę. Z opisu widać, ile zawdzięczamy Księżycowi i jakim dobrodziejstwem jest jego obecność na orbicie Ziemi.
Kosmos jest obcy, zimny i nieprzyjazny dla człowieka. Czy nasz gatunek powinien wobec tego w ogóle wyściubiać nos poza Ziemię? Koszty są wielkie, ryzyko ogromne.
Nie można myśleć tylko w kategoriach doraźnych zysków. Wielką korzyścią jest np. wiedza o własnym otoczeniu, o bliższej i dalszej okolicy. Wyobraźmy sobie wieśniaka, który gnieździ się z rodziną w kupie słomy i całą jego troską jest to, aby jakieś pożywienie włożyć do paszczy sobie i dzieciom. Poza tym nie wyściubia nosa z nory w obawie przed zagrożeniami, o których nawet nie wie, tylko je sobie wyobraża. Chyba jako rodzaj ludzki nie chcielibyśmy być podobni do tego wieśniaka.