Złodzieje nie mieli litości, gdy okradali słupskich emerytów
Zaufał ludziom, a oni zabrali mu całą emeryturę, udając pracowników pomocy społecznej.
W miniony piątek tuż po południu do mieszkania słupskiego emeryta Henryka Cyckowskiego i jego żony zadzwoniła para ludzi, którzy przedstawili się jako pracownicy opieki społecznej.
Kobieta na oko była przed trzydziestką, mężczyzna - około czterdziestoletni. Emeryci wpuścili gości, bo wcześniej pracownicy opieki społecznej odwiedzali ich, gdy opiekowali się niepełnosprawną wnuczką.
- Usłyszeliśmy, że ta para przyszła, aby przeprowadzić badania profilaktyczne - opowiada pan Henryk.
W trakcie rozmowy kobieta zapytała, czy emeryt nie ma rozmienić 200 złotych. Miał.
- Przy nich wyciągnąłem drobne pieniądze, część mojej emerytury, ze stałego schowka w kuchni. Emeryturę przyniósł listonosz pół godziny wcześniej - opowiada pan Henryk.
Teraz już wie, że to był podstęp. Po chwili mężczyzna usadził go i jego żonę na taboretach twarzą do przedpokoju i zaczął przeprowadzać rzekome badania. Jego wspólniczka stała za nimi.
Prawdopodobnie wykorzystała ten czas na wybranie pieniędzy ze schowka. Na koniec rzekomi pracownicy opieki społecznej poprosili pana Henryka, aby ich odprowadził na klatkę schodową. Jest kulturalnym człowiekiem, więc to zrobił.
- Dopiero gdy wróciłem do mieszkania, uświadomiłem sobie, że mogli mnie okraść. I tak rzeczywiście było.
W schowku nie zostało ani grosza. Złodzieje zabrali 1900 zł. Szybko wyjrzałem przez okno, ale na dworze nikogo już nie zauważyłem - relacjonuje.
Natychmiast zadzwonił na policję. Funkcjonariusze spisali jego wyjaśnienia. Teraz małżonkowie czekają, aż pojawią się u nich policyjni technicy z Gdańska, którzy mają sporządzić portrety pamięciowe złodziei.
- Dobrze ich zapamiętałem, więc liczę, że uda się nam stworzyć dość dokładne portrety - deklaruje pan Henryk.
Teraz małżonkowie najbardziej się martwią o to, za co przeżyją najbliższy miesiąc. Od rodziny dostali 20 złotych, a tymczasem trzeba zapłacić rachunki za media i telewizję, kupić jedzenie i zapłacić raty za dwa 20-tysięczne kredyty, które zaciągnęli, aby spłacić zadłużenie ciążące na mieszkaniu córki.
- Całe szczęście, że niedawno zabrano nam wnuczkę, bo już nie jesteśmy w stanie się nią opiekować - dodaje pan Henryk.
O tym, co go spotkało, opowiedział pracownikom MOPR. Liczy na zasiłek, który jest mu bardzo potrzebny.