Złość w szpitalu Babińskiego. Skarżą się na mobbing
Pielęgniarki jednego ze szpitalnych oddziałów skarżą się na mobbing, ale nikt na to nie reaguje. Po sprawiedliwość poszły do sądu pracy, bo szpitalne władze zamiatały ich sprawę pod dywan
Chodzi o złe traktowanie pielęgniarek przez przełożoną. - Mówiła do nas, że jesteśmy prymitywne, odmóżdżone, ograniczone, że beczymy jak barany. Kiedy wchodziłyśmy do pokoju socjalnego, rozmowy milkły. Oddziałowa zamykała się z resztą pielęgniarek, a nas traktowała jak powietrze - opowiada jedna z poszkodowanych.
Choć problem złego traktowania pracownic pojawił się już dawno, zaczęły mówić o tym głośno dopiero rok temu. Wcześniej chciały porozumieć się z pielęgniarką oddziałową, ale kiedy to nie dawało efektów, musiały szukać pomocy dalej. Zarówno tej prawniczej, jak i lekarskiej. Bo ich zdrowie nie pozwalało im już normalnie funkcjonować.
Dobre i złe pielęgniarki
- Próbowałyśmywyjaśnić sytuację, szczerze porozmawiać. W odpowiedzi usłyszałyśmy, że będziemy dyskutować, jak dojrzejemy dojej poziomu - relacjonują przebieg konfliktu.
Zespół pielęgniarek został podzielony na dwie grupy: te, które były przychylne oddziałowej oraz pozostałe, które traktowała gorzej. Aby oczyścić atmosferę, poszkodowane próbowały zorganizować zebranie zespołu. Zgody na to jednak nie było. Dlaczego? Nie, bo nie. - Kiedy słyszy się poniżające słowa i nie ma możliwości obrony, to można poczuć się jak śmieć - wyznaje kolejna zkobiet.
We wrześniu ubiegłego roku problem zgłosiły dyrektorowi szpitala. Sprawę jednak zamieciono pod dywan. Jeszcze w tym samym miesiącu jedna z siedmiu skarżących się musiała opuścić oddział. Po 21 latach pracy przeniesiono ją na inny. - Zanim podejmie się decyzję, pewne rzeczy trzeba wyjaśnić. Ja rozumiem, że ktoś ma nad nami władzę, ale ja chcę być traktowana jak człowiek - kwituje dziś tamto zdarzenie.
Dyrektor szpitala Stanisław Kracik tłumaczy jednak, że jeśli jest taka potrzeba, pielęgniarki na jakiś czas przenoszą się na inny oddział. W tej sytuacji miała przemawiać za tym atmosfera, która źle wpływała na pacjentów. - Chorzy odczuwają spory i napięcie. Na to nie możemy sobie pozwolić - twierdzi dyrektor.
- Chociaż prawnie można było przenieść tę pielęgniarkę, w tych okolicznościach było to raczej przejawem dalszego mobbingu i izolowania od zespołu, a nie, jak nam powiedziano, podyktowane brakami kadrowymi - komentuje Filip Markiewicz, adwokat pokrzywdzonych.
Na przegranej pozycji
W lutym tego roku powołano komisję antymobbingową. To ona miała ostatecznie ocenić to, co dzieje się w szpitalu. Do trzyosobowego składu wyznaczono dwie osoby z ramienia dyrekcji oraz jedną przedstawicielkę pielęgniarek.
- Już przed przesłuchaniem zwracaliśmy uwagę szpitalowi na możliwy brak obiektywizmu, ale lekceważono nas. Kiedy powtarzaliśmy to później, dyrektor odpowiedział, że w trakcie postępowania nie będą zmieniać zasad - mówi mec. Markiewicz.
Przewodniczący komisji, która zebrała się w szpitalu, nie pozwolił na udział pełnomocnika pielęgniarek. Pozbawił je również możliwości powołania świadków. Ponieważ stworzono jedną komisję dla wszystkich siedmiu pielęgniarek jako jednego podmiotu poszkodowanego, nie mogły być nawzajem swoimi świadkami. A to przecież one najlepiej widziały, co działo się za drzwiami oddziału. Pielęgniarkom zależało więc, aby na miejsce świadków dopuszczono ich mężów. Mieli opowiedzieć o tym, jak ta sytuacja przenosi się do domu, że nękane w pracy kobiety budzą się w nocy. Ale i te próby udaremniono.
Robert Szaraniec, przewodniczący komisji, twierdzi jednak, że taka decyzja była uzasadniona. Jak mówi, zadaniem komisji było przesłuchanie pracowników szpitala, a rozmowa z innymi osobami byłaby stratą czasu.
Skarżące się chciały więc, aby komisja przesłuchała wszystkie pielęgniarki zatrudnione na oddziale. Część z nich przyznała, że problemu nie widzi. Ale dwie z tych pielęgniarek, które złożyły zeznania obciążające przełożoną, w ciągu 24 godzin zostały przeniesione na inny oddział.
- Po tym nasze koleżanki wycofały się z kolejnych zeznań, bo bały się, że je też wyrzucą z oddziału. A wniosków naszych i naszego przedstawiciela komisja w ogóle nie wzięła pod uwagę. W maju komisja zakończyła swoją działalność stwierdzając, że mobbingu nie było - mówi jedna ze skarżących się. Problem polega na tym, że wszystkie trzy osoby powołane do komisji, w tym również przedstawicielka pielęgniarek, podpisały dokument, z którego wynika, że mobbingu nie było. Przedstawicielka pielęgniarek złożyła co prawda swoje odrębne stanowisko, ale tego już nie uwzględniono. Kolejna próba dochodzenia praw przez pielęgniarki zakończyła się zatem fiaskiem.
Spór trwa w najlepsze
Dlaczego tak się stało, odpowiedzi możemy doszukiwać się w Krajowym Rejestrze Sądowym. Okazuje się, że zarówno przewodniczący komisji, jak i pielęgniarka oddziałowa należą do tego samego związku zawodowego. On jest przewodniczącym, ona - sekretarzem. Stanowisko komisji stało się jednak oficjalnym dokumentem w tej sprawie. I choć pielęgniarki szukały pomocy dalej - w Izbie Pielęgniarskiej czy urzędzie marszałkowskim - nikt nie chciał wierzyć.
- W końcu sprawa trafiła do sądu pracy w Krakowie. Teraz czekamy tylko na termin rozprawy - mówi mec. Markiewicz. Osobna skarga wpłynęła także do prokuratury. Do dziś atmosfera na oddziale nie zmieniła się. Teraz z siedmiu skarżących się pielęgniarek zostały już tylko dwie.
Dyrekcja twierdzi, że skoro nie podoba im się na tym oddziale, lepiej będzie, jeśli przejdą na inny. One też wiedzą, że mogłyby zmienić pracę i odejść ze szpitala. Pytają tylko dlaczego, skoro takie sytuacje w ogóle nie powinny mieć miejsca?