Joanna Łochowska w kapitalnym stylu sięgnęła po złoto mistrzostw Europy, które odbywają się w Chorwacji.
Rozmawialiśmy po zielonogórskim balu sportowym. Celem na mistrzostwa Europy był medal. Przywiozła Pani złoto. Jak się czuje najlepsza sztangistka na Starym Kontynencie?
Każdy sportowiec jedzie na imprezę i po cichu marzy o przywiezieniu krążka. U mnie siedziało to z tyłu głowy. Głównym priorytetem było zaliczanie kolejnych podejść. Chciałam jak najlepiej technicznie podnosić kolejne ciężary. Jestem przeszczęśliwa, że szczęście w końcu mi pomogło i osiągnęłam życiowy sukces.
Można powiedzieć, że cel został zrealizowany, na dodatek ze sporą nawiązką?
Dokładnie. Jechałam do Chorwacji z nadzieją na bardzo dobry wynik. Wiedziałam, że jestem dobrze przygotowana. Ostatnie dwa tygodnie borykałam się z urazem pachwiny i nie do końca mogłam wykonywać plan, który założyłam na początku. Natomiast to jest sport i trzeba wszystko modyfikować na bieżąco. Na dodatek złapało mnie jeszcze przeziębienie i dwa dni temu miałam jeszcze stan podgorączkowy. Ciężko było mi zmusić organizm do tak dużego wysiłku i ¬napięcia mięśniowego, ¬którego nie czułam tak, jakbym chciała. Bardzo się cieszę, że udało mi się temu wszystkiemu sprostać. Nigdy żaden sportowiec nie wybierze sobie dnia ani godziny. Wkładamy całe nasze zaangażowanie w to, aby jak najlepiej się przygotować i zrobić swoje, obojętnie co by się działo.
Patrząc na przebieg rywalizacji, to konkurencja wysoko zawiesiła poprzeczkę?
Na pewno tak. Nigdy nic nie ma za darmo. Zdawałam sobie sprawę, że jestem wysoko i mogę osiągnąć fajny rezultat. Natomiast po latach doświadczenia wiem, że moją rolą jest skutecznie zaliczać kolejne podejścia. To są cegiełki, które później składają się na medal. Starałam się na tym skupić i zachować chłodną głowę. Być może w poniedziałek było mi trochę łatwiej przez pryzmat tego przeziębienia. Wyższa temperatura organizmu przyczyniła się do tego, że szłam na pomost wyłączona i chciałam jak najszybciej zaliczać kolejne próby. Wiedziałam, że każdy kilogram będzie miał znaczenie i tak też się stało.
Była nawet próba walki o rekord Polski.
Czułam się dobrze i chciałam go zaatakować. Jednak drgnął mi łokieć i sędziowie nie uznali tego podejścia. Cieszę się, że spróbowałam. Wiem, że jest on w moim zasięgu. Natomiast zrezygnowałam z trzeciego podejścia w podrzucie. Pojawiła się jeszcze myśl, aby wyjść do kolejnego ciężaru, jednak wspólnie ze sztabem trenerskim i fizjoterapeutą doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu nadwyrężać pachwiny. Tym bardziej, że jest to początek sezonu i jeszcze wiele przede mną. Zawody nie wymagały już tego, żebym zaciskała zęby i z bólem podnosiła większy ciężar.
Tym sukcesem utarła pani trochę nosa niektórym osobom?
Ja tak na to nie patrzę. Nabrałam dużego dystansu do tamtych wydarzeń i staram się robić to, co potrafię najlepiej. Sprawia mi to wielką przyjemność i jest życiową pasją. Nie chcę już w żaden sposób emocjonalnie do tego podchodzić. Robię to dla siebie i nie potrzebuję nic nikomu udowadniać. Jest to nie tylko mój sukces, lecz także całego sztabu, rodziny i osób, które we mnie wierzą, słuchają mojego marudzenia. Mnóstwo wysiłku kosztował mnie powrót na pomost. Przeogromna radość, niespodzianka, tym bardziej, że startowałam w kategorii, do której nie zakładałam już powrotu.
Teraz czas na świętowanie sukcesu?
Na razie chciałabym poczuć się lepiej, bo wczoraj musiałam wziąć antybiotyk. Myślę o tym, aby dobrze się wyspać i trochę odpocząć w domowym zaciszu. Powoli myślę już o kolejnych przygotowaniach.
Jak one będą wyglądały?
Najbliższy start to prawdopodobnie Drużynowe Mistrzostwa Polski. Razem z drużyną zielonogórską powalczymy o kolejne punkty potrzebne do pierwszoligowego awansu. Później skupię się na bezpośrednich przygotowaniach do MP, które są w drugim półroczu. Będę mogła przygotowywać się bez presji czasowej do docelowej imprezy, jaką są mistrzostwa świata. Mam tylko nadzieję, że zdrowie będzie dopisywać i w końcu pójdzie z górki (śmiech).
Czas na ewentualne wakacje znajdzie się dopiero zimą?
Można tak powiedzieć, natomiast ja najlepiej wypoczywam w domu. Robię to co lubię, także nie czuję takiej potrzeby, żeby gdzieś wyjechać i wyłączyć się od całego świata. Nie jestem jakoś mocno zmęczona. Jedynie przeszkadzają problemy zdrowotne, które co jakiś czas się pojawiają. Męczyło mnie to, ponieważ nie mogłam spokojnie tego „wyleżeć”. W głowie były mistrzostwa Europy, ciągle za czymś goniłam. Chciałam zrobić co mogę, abym potem nie żałowała. Mam nadzieję, że teraz tego czasu będzie więcej i najbliższe tygodnie poświęcę na dobrą regenerację i odpoczynek.