Rozmowa z Joanną Lamparską, autorką książek o tajemnicach historii, szefową Dolnośląskiego Festiwalu Tajemnic
Latem 2015 r. świat dowiedział się, że Złoty Pociąg istnieje, że to nie tylko legenda. Co spowodowało, że wtedy pod Wałbrzych zjechali reporterzy z wielu krajów.
Mieszkańcy Dolnego Śląska wychowywali się na legendach. Każdy słyszał o ukrytych przez uciekających Niemców skarbach, ale dwa lata temu w wałbrzyskim urzędzie miasta pojawił się prawnik, wynajęty przez dwóch poszukiwaczy skarbów, który w ich imieniu złożył pismo informujące, że wiedzą oni dokładnie, gdzie znajduje się Złoty Pociąg, i domagają się - po jego wydobyciu - dziesięciu procent „znaleźnego”. Taka wiadomość błyskawicznie przedostała się do mediów i spowodowała prawdziwą gorączkę złota i najazd reporterów, którzy stawili się w okolicach 61. kilometra trasy kolejowej z Wałbrzycha do Wrocławia. To okolice wielkiego folwarku, który kiedyś należał do zamku Książ. Wiarygodność tej informacji wzrosła, kiedy Generalny Konserwator Zabytków potwierdził, że widział skany z georadaru, na których są zarysy ukrytego w zamaskowanym tunelu pociągu.
Pani, jako tropicielka historycznych tajemnic, przez lata zbierała informacje m.in. także o pociągu. Które z nich uważa pani za najbardziej wiarygodne?
Ja nie znam żadnej wiarygodnej informacji na ten temat. Pod koniec wojny tą trasą przejeżdżało wiele pociągów. Do końca nie wiadomo, który z nich był tym ze skarbami. Jednak moją uwagę zwrócił autentyczny list Niemca, mieszkańca NRD, skierowany do polskiego rządu, w którym autor informuje, że pociąg ze skarbami istniał naprawdę i został ukryty. Nie sposób jednak nie zadać sobie pytania, po co Niemcy mieliby ukrywać cały skład, który zajmuje mnóstwo miejsca, jeśli chcieli ukryć jego zawartość.
Pociąg, jeśli istnieje, został ukryty ponad 70 lat temu. Świadkowie, którzy go widzieli, już nie żyją, a poszukiwacze bazują na informacjach komuś przez nich przekazanych. Dlaczego, jeśli wiedziano o pociągu „od zawsze”, nikt go wcześniej nie szukał?
To skomplikowane. Szukali go Jaruzelski i Kiszczak, ale bez rezultatu. Po latach minister Piotr Żuchowski stwierdził, że organa państwa nie mogą brać udziału w poszukiwaniu skarbów, ponieważ będą się ośmieszać, ale dwa lata temu uznał, że pociąg istnieje, bo widział dobrej jakości zdjęcia georadarowe, na których widać wyraźnie, jak on wygląda. Takie stwierdzenie dawało nadzieję, że jednak warto kopać we wskazanym przez georadar miejscu.
Ale nieco później znawcy zakwestionowali kompetencje tego urządzenia...
Bo to nie był georadar, tylko urządzenie KS-700, które dodatkowo samo interpretowało to, co „zobaczyło”, a ono raczej nie może dawać prawidłowego obrazu. Po raz kolejny jednak rozbudziło nadzieję na znalezienie pociągu. Na tej podstawie dało ją też dwóch mężczyzn, których prawnik napisał list do Urzędu Miasta w Wałbrzychu.
Pani fascynująca książka „Złoty Pociąg” rozpala wyobraźnię, a informacje w niej zawarte dają szanse na znalezienie skarbów, bo podobno skały Gór Sowich nadziane są nimi jak ciasto rodzynkami...
My żyjemy w krainie tajemnic i jestem przekonana, że ziemia odda nam jeszcze niejedną z nich. Trzeba pamiętać o tym, że w Górach Sowich, uważanych za bezpieczne miejsce, ukrywało wartościowe przedmioty nie tylko wojsko i przedstawiciele instytucji takich jak banki, ale także osoby prywatne. Za doskonały schowek uważano także m.in. stare grobowce. Nawet kiedy już w okolice Wałbrzycha i Wrocławia weszli Sowieci, organizowano fikcyjne pochówki, a do trumien wkładano zamiast nieboszczyków wszystko to, co właściciele uważali za wartościowe. Po latach znajdowano więc zamurowane w ścianach domów czy zakopane w ogrodach słoiki z biżuterią, banknotami i... ze smalcem, srebrne sztućce i talerze. Znany kierowca rajdowy zakopał swoje puchary, a ktoś inny w zasmołowanej wannie umieścił i zakopał porcelanę, listy, zdjęcia, wszystko to, co właściciele uważali za ważne i dla nich cenne.
W swojej książce pisze pani, że Złoty Pociąg, którego tak wszyscy szukają na 65. kilometrze trasy Wrocław - Wałbrzych, nie był jedynym wiozącym kosztowności, który wyjechał z Wrocławia i przepadł...
Ja doliczyłam się ich aż 17. Legendy mówią, że wiozły one skarby Wrocławia, którego Hitler kazał bronić do końca. Być może Niemiec z NRD, który wystosował list do polskiego rządu, też pisze o innym pociągu, ponieważ podaje, że wyjechał on z Wrocławia w kwietniu, a to już było niemożliwe.
Wyobraźnię poszukiwaczy podsyca też fakt, że jednak znaleziono ukryty przez Niemców pociąg ze skarbami, tzw. Pociąg Węgierski...
W maju 1945 r. rzeczywiście Amerykanie przechwycili pociąg po brzegi wyładowany kosztownościami, należącymi wcześniej do bogatych Żydów. Ponieważ stało się to na terenie amerykańskiej strefy okupacyjnej, jego zawartością dzielili się wojskowi. Oficjalnie potwierdzono fakt, że taki pociąg istniał naprawdę, dopiero za rządów Billa Clintona. Proszę zwrócić uwagę, jak wiele lat musiało upłynąć, żeby ta sprawa przestała być wreszcie owiana tajemnicą.
W tym roku mogliśmy obserwować nawrót gorączki złota. Poczynania poszukiwaczy pociągu ze skarbami śledziły wszystkie najważniejsze stacje telewizyjne. I znowu nic. Czy jest pani rozczarowana?
Nie, ja byłam na to przygotowana, ale lubię atmosferę poszukiwania. Tam można było zobaczyć, jak pasja łączy ludzi o różnym statusie społecznym i wykształceniu. Wprawdzie pociągu nie znaleziono, ale niewątpliwie za sukces, i to policzalny, można uznać fakt, że cały świat dowiedział się, gdzie leży Dolny Śląsk i że warto przyjechać do Polski. Piszą do mnie teraz dziennikarze z całego świata, a Wałbrzych oraz zamek Książ zostały rozreklamowane w sposób, na który miasta nigdy nie byłoby stać. Szacuje się, że na taką promocję trzeba byłoby wydać ok. 500 mln zł. Przez dziennikarzy i ich medialne relacje ludzie z odległych zakątków świata dowiedzieli się, że mamy bardzo wiele zamków, podziemi do zwiedzania, a także dobre jedzenie i piwo.
Już bez medialnego szumu, w ciszy, poszukiwacze pociągu nadal kopią. Jednak oprócz wiary w sukces potrzeba na to pieniędzy. Jak wiele?
Trzeba zapłacić ludziom za typowe prace budowlane, za wynajem sprzętu, za zabezpieczenie terenu, umocnienie tunelu itp. Trzeba zainwestować wiele czasu w zdobycie pozwoleń, a każde z nich także kosztuje. To są duże pieniądze, ale poszukiwacze starają się także zarabiać. W innych krajach stacje telewizyjne płacą za możliwość zrobienia relacji czy za wywiad, to tam uważa się za normalne, inaczej niż u nas.
Raz po raz słyszy się głosy, że byłoby lepiej, gdyby ten pociąg, jeśli istnieje, nigdy się nie odnalazł...
To byłby trudny casus prawny. Najpierw musiałby się nim zająć prokurator, potem - wojsko i saperzy; nie wiadomo, jak zostałyby potraktowane roszczenia do zawartości, które już zgłaszają Żydzi i Rosjanie.
Rozmawiała: Lina Szejner