"Zmień pracę, weź kredyt" wersja 2.0. Dla artystów
"Dość nieszczęśliwie się złożyło, że za twarz walki o prawa artystów został uznany niewyraźny Jaś Kapela, a za źródło wiedzy o problemie program na Youtube, w którym wziął udział i w którym spełnił mokry sen prowadzącego o upokorzeniu własnego gościa".
Po co jest sztuka? Nie jest to, wbrew pozorom, takie proste pytanie, a warto je postawić właśnie teraz, gdy toczy się gorąca dyskusja wokół projektu ustawy o uprawnieniach artysty zawodowego. Choć może nazwanie tego dyskusją jest trochę na wyrost - najgłośniejszy i najnośniejszy jest w niej jazgot w mediach społecznościowych, co tu dużo mówić, dla środowiska artystycznego skrajnie upokarzający. I stanowiący jednocześnie kolejny dowód na intelektualną miałkość debat w erze Twittera. Gdyby wydestylować z opinii krytyków nowych regulacji odpowiedź na postawione na początku pytanie, brzmiałaby ona: w zasadzie po nic.
Zwycięża pogląd: biznes jak każdy. Mnożą się życzliwe rady dla artystów. Skoro nie potrafisz zarobić na swojej twórczości, lepiej załóż kiosk z warzywami albo zatrudnij się w call center. Taka nowa wersja „zmień pracę, weź kredyt”, z tą różnicą, że powszechnie akceptowana. Gdyby tymczasem sztuka miała być nastawiona wyłącznie na zysk i monetyzację, gdyby pozbawić artystów i instytucje publicznego wsparcia, wówczas należałoby zamknąć większość teatrów, oper i filharmonii, ewentualnie zamienić je w fabryki rozrywki w rodzaju sylwestrowej nocy TVP. Może niektórzy byliby zadowoleni, ale jednak nie wszyscy.
Dość nieszczęśliwie się złożyło, że za twarz walki o prawa artystów został uznany niewyraźny Jaś Kapela, a za źródło wiedzy o problemie program na Youtube, w którym wziął udział i w którym spełnił mokry sen prowadzącego o upokorzeniu własnego gościa. To tak, jakby opinię o sporcie i sportowcach wyrabiać sobie na podstawie Fame MMA lub zapasach w kisielu. Wielu, niestety, to wystarcza, ale - zdziwienie pierwsze - Jaś Kapela nie jest jedynym twórcą w Polsce, ba, nawet nie jest na pierwszej, ani nawet drugiej linii frontu przy forsowaniu ustawy. Podobnie jak jedynym reprezentantem sztuki nowoczesnej, przedstawianej regularnie przez laików jako hochsztaplerstwo, nie jest niewidzialna rzeźba sprzedana we Włoszech za kilkanaście tysięcy euro.
Kuriozum? Oczywiście. Umówmy się jednak, każdą ustawę można bez trudu ośmieszyć, z 500+ włącznie, tu wystarczy pokazać milionera pobierającego dodatek na dzieci. To jednak nie będzie przecież oznaczać, że nie ma ludzi, którzy takiego wsparcia nie potrzebują. A to porównanie idzie znacznie dalej niż kwestia unormowania statusu ludzi sztuki - tu najbogatsi z nich nie będą z przywilejów korzystać.
Ewidentnie miłości do kultury wysokiej nie wyssaliśmy z mlekiem romantyzmu i pozytywizmu, choć to przecież ona pod zaborami stała się głównym nośnikiem polskości. Dla mniej kumatych wyjaśnienie: nie porównuję współczesnych do Norwida i Chopina, chodzi jedynie o postrzeganie znaczenia sztuki. Jasne, dziś na lewo i prawo zarzuca się krajowym twórcom „antypolonizm”, ale miarkujmy z zarzutami. Ostatecznie jedna prawilna wizja - tu zdziwienie drugie - patriotyzmu nie istnieje. Istnieje jedynie sztuka dobra i zła. A że ta znienawidzona „interpretacja wiersza” wciąż nam społecznie nie wychodzi? Może zaraziliśmy się w szkole.
Bo czy dowiedzieliśmy się w niej, po co nam sztuka?