Zmyślony reportaż o narkomanie, lipne dzienniki Hitlera i fake news
Gdy Ameryka dowiedziała się, że Janet Cooke dostała Pulitzera za lipny reportaż była w szoku. „Stern” zapłacił za publikację fałszywych dzienników Hitlera. W dobie fake news przesunęła się granica tolerancji dla oszustów.
We wrześniu 1980 roku Janet Cooke opublikowała w „Washington Post” reportaż, który powalił na kolana czytelników i fachowców od dziennikarstwa. Historia ośmioletniego narkomana wzruszyła i zachwyciła wszystkich, a jego autorka jako pierwsza czarnoskóra dziennikarka otrzymała w kwietniu następnego roku niezmiernie prestiżową nagrodę Pulitzera. Wkrótce po tym wyszło na jaw, że reportaż był od początku do końca zmyślony.
Dziennikarskie wpadki i pomyłki zdarzały się i wciąż będą się zdarzać, ale po epoce sporadycznych fałszywych publikacji - niekiedy bardzo głośnych, o czym poniżej - pojawiają się teraz w mediach fałszerstwa tak często, że prawda niknie w morzu fejków.
Na początku była Janet Cooke. „Jimmy ma osiem lat i jest z rodziny uzależnionej od trzech pokoleń od heroiny. To przedwcześnie dojrzały chłopiec o rudawych włosach, miękkim spojrzeniu ciemnych oczu i delikatnej, brązowej skórze chudych ramion pokrytej śladami ukłuć igły jak piegami.” Tak zaczynał się jej reportaż, który we wrześniu 1980 roku ukazał się w „Washington Post” i drastycznie podważył autorytet gazety. Zawiodły wszelkie procedury kontrolne redakcji pisma, które szczyciło się wspaniałymi dokonaniami dziennikarstwa śledczego, które było prowadzone przez doświadczonego redaktora naczelnego Bena Bradlee’a, a w swoim zespole miało takiego asa, jak Bob Woodward, który wspólnie z Carlem Bernsteinem odkrył aferę Watergate i doprowadził do ustąpienia prezydenta Richarda Nixona. Oszukała ich i uwiodła młodziutka hochsztaplerka, opisując niesłychanie wiarygodnie, w sposób wzbudzający ogromne współczucie czytelników, los uzależnionego od narkotyków dziecka, które w ogóle nie istniało.
Utalentowana panna Cooke
25-letnia dziennikarka z lokalnego tytułu „Toledo Blade” w stanie Ohio przedstawiła redaktorowi naczelnemu Bradlee’owi znakomity życiorys, według którego ukończyła studia uniwersyteckie z wyróżnieniem i znała kilka języków. Bob Woodward był od końca lat 70. zastępcą naczelnego w „Washington Post”. Inaczej niż zwykle, obaj panowie nie zarządzili tym razem dokładnego sprawdzenia referencji kandydatki do pracy. Janet Cooke miała nie tylko talent do pisania - potrafiła być czarująca i niesamowicie pewna siebie. Na jej korzyść w tamtym czasie przemawiał także kolor skóry. Sukces czarnoskórej kobiety był jak najbardziej po myśli wielu lewicowych intelektualistów i stanowił niezwykle pozytywny znak dla wszystkich zaangażowanych w ruchy na rzecz praw obywatelskich.
To wszystko działało na rzecz Cooke, której pojawienie się w redakcji zwróciło uwagę przede wszystkim mężczyzn - krótka spódniczka, eleganckie kostiumy, długie, akrylowe paznokcie i bystry umysł zjednywały jej przychylność wielu redaktorów. Potrafiła się zaprezentować, miała to we krwi - pochodziła bowiem z wyższej klasy średniej, a jej rodzice wysyłali ją do najlepszych szkół dla białych.
Początkowo wolno jej było pisać jedynie do dodatku weekendowego. Znosiła to z trudem, bo - jak mówiła później jedna z jej koleżanek - „stawiała sobie za cel zrobienie czegoś niezwykłego”. Nie wystarczało Cooke, że była chwalona za materiały, każdego dnia stawała do walki o więcej, jakby musiała za każdym razem udowadniać, że znalazła się w zaszczytnym gronie dziennikarzy „Washington Post” nieprzypadkowo. Poinformowała przełożonych w pewnym momencie, że prowadzi research w niesamowitej sprawie w środowisku narkomanów w Waszyngtonie. Znalazła uzależnionego kolorowego chłopca - nazwała go „Jimmy” - o poruszającym życiorysie. Po kilku tygodniach powiedziała, że zebrała dwie taśmy wywiadów - każda godzinnej długości - 145 stron odręcznych notatek oraz liczny materiał backgroundowy. Ustaliła z szefami, że prawdziwa tożsamość osób występujących w reportażu pozostanie w ukryciu.
28 września 1980 roku na stronie tytułowej gazety ukazał się artykuł o tytule „Jimmy’s World” (Świat Jimmy’ego), a jego rozgłos można było porównać do eksplozji bomby. Zarówno w USA jaki na całym świecie był wielokrotnie reprodukowany i podziwiany.
Dalej dowiesz się:
- jaka tajemnica kryła się za reportażem Cooke
- jak dziennikarze "Sterna" zdobyli "dzienniki Hitlera"
- jak wykryto mistyfikację, której ofiarą padli dziennikarze "Sterna"
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień