Znak ukryty w bydgoskiej trawie. Co dalej?
„Przewróciło się niech leży...” - śpiewały Elektryczne gitary.
- Jakoś tydzień temu przy pl. Weyssenhoffa w pobliżu ul. Niemcewicza doszło do stłuczki. Jedno z aut, które brały w niej udział wjechało w znak przy przejściu dla pieszych. Idę tamtędy, a znak cały czas powalony. Prawie na ziemi, a wokół pełno fragmentów uszkodzonego w tym miejscu auta - opowiedział nam jeszcze w środę pan Wiesław. - No i ja rozumiem, że zaraz po tym, jak pomoc drogowa zgarnie auta nie podjeżdżają odpowiednie służby, żeby naprawić znak, ale chyba w ciągu kilku doby, może dwóch to powinno zostać załatwione.
I dodaje. - Skoro ten znak tam stał, to chyba jest potrzebny, bo niepotrzebnych znaków nie stawiamy. Policja podejrzewam zgłosiła konieczność naprawy znaku drogowcom. To co ich powstrzymuje?
Okazało się, że to znak informujący o przejściu dla pieszych.
- Niekoniecznie policja nam daje znać, że trzeba znak wymienić lub naprawić - zaznacza Krzysztof Kosiedowski, rzecznik prasowy Zarządu Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej. - Czasami tak, czasami dostajemy informację z wydziału zarządzania kryzysowego. Bywa, że taką sytuację wypatrzy monitoring i wtedy przekazuje nam, gdzie jest problem. Wiele z takich braków, krzywych znaków itp. wypatrują nasze „małe białe pandy” - wymienia Kosiedowski. - Czyli patrole poruszające się po mieście we fiatach. Sprawdzają, czy nie trzeba czegoś uzupełnić, naprawić, itp.
Ważne dla drogowców są także zgłoszenia od mieszkańców. Niewykluczone, że zagięty prawie całkiem do ziemi znak informujący o przejściu dla pieszych umknął jednak uwadze patrolom ZDMiKP w „małych białych pandach”. Dlatego też od razu poinformowaliśmy służby drogowe o tejże sytuacji.
Sprawdziliśmy - wczoraj przed godz. 14 znak nadal jeszcze leżał na trawniku przy przejściu. Obok - patrol policji i auta uczestniczące w kolejnej stłuczce. Na szczęście zdarzenie nie miało nic wspólnego z pieszymi.