Znieczulenie zamiast zabiegu
Pacjentka spod Kościana przyjechała do poznańskiego szpitala po pomoc. Do domu wróciła z problemami neurologicznymi po podaniu znieczulenia. Planowanej operacji nie wykonano, a szpital nie wskazuje wiarygodnego uzasadnienia takiej decyzji.
Na zabieg urologiczny Anna Górczak zgłosiła się do Szpitala św. Rodziny w Poznaniu 22 września 2016 roku. Tak ustaliła z lekarzem pracującym w tym szpitalu, u którego leczyła się w Nowym Tomyślu.
- W dniu przyjęcia miałam zrobione badania, następnego dnia zostałam przewieziona na blok operacyjny, dostałam zastrzyk w kręgosłup, potem poczułam się źle i niewiele pamiętam z tego, co się działo
- wspomina Anna Górczak. - Raz traciłam, raz odzyskiwałam świadomość, obudziłam się po kilku godzinach. Byłam pewna, że jestem już po zabiegu.
Pacjenci nazywają go doktorem House'em
Źródło: UWAGA! TVN / x-news
Od pielęgniarki pacjentka usłyszała, że ma skoki ciśnienia. Leżała z maską tlenową podłączona do aparatury. Dopiero od rodziny dowiedziała się, że operacja nie odbyła się.
- Nikt ze mną nie rozmawiał, nie poinformowano mnie, co się stało. Około 15 dowiedziałam się od córki, że lekarz kazał zabrać mnie do domu
- mówi pani Anna. - Nie dostałam wypisu, ani wyników badań.
Rodzina pomogła pani Annie ubrać się i wsiąść do samochodu.
- Mama przez całą drogę źle się czuła, wymiotowała, skarżyła się na zawroty głowy - wspomina Izabela Nowak, córka pacjentki. - Przez trzy dni nie była w stanie wstać, czwartego dnia okazało się, że nie może chodzić. Zawieźliśmy ją do lekarza.
Samopoczucie pani Anny nie poprawiało się. Na początku listopada kobieta trafiła na oddział neurologii szpitala w Kościanie. Drętwienie i poczucie osłabienia kończyn dolnych - to objawy wpisane w karcie informacyjnej leczenia szpitalnego.
Pierwszą skargę do dyrekcji poznańskiego szpitala Anna Górczak wysłała 5 października. Pozostała bez odpowiedzi. Wtedy kobieta skontaktowała się z biurem Rzecznika Praw Pacjenta, gdzie poradzono jej, jak ma postępować dalej. W końcu nadeszło wyjaśnienie ze szpitala, w którym czytamy:
„Po wykonaniu znieczulenia nastąpiło rozluźnienie mięśni zwieracza odbytu powodując oddanie stolca. Spowodowało to bezwzględną dyskwalifikację do wykonania zabiegu”.
- Od rzecznika dowiedziałam się, że takie tłumaczenie jest niedopuszczalne, nawet jeśli taka sytuacja miała miejsce, należało mnie umyć i przeprowadzić zabieg
- skarży się pacjentka.
Z dalszej części tłumaczenia szpitala wynika, że w czasie zabiegu (do którego nie doszło - red.) lekarz zaobserwował kolejną przypadłość, która obniża skuteczność planowanego zabiegu.
- To bzdura - mówi pani Anna. - U lekarza, który miał przeprowadzić zabieg leczyłam się od przeszło roku. Dlaczego dopiero po podaniu mi znieczulenia zauważył przeciwwskazanie do zabiegu? Zresztą, w styczniu udałam się do ginekologa i mam zaświadczenie, że taka przypadłość u mnie nie występuje. Przesłałam ten dokument , gdy pisałam kolejną skargę z prośbą o nazwisko ginekologa, który miał mnie rzekomo badać w szpitalu przy Jarochowskiego.
Koniec procesu ws. śmierci ojca Ziobry. Lekarze uniewinnieni
Źródło: TVN24 / x-news
Wypis ze szpitala, który Anna Górczak otrzymała listem poleconym jest dość lakoniczny. Jest w nim krótkie rozpoznanie i informacja, że zastosowano leczenie objawowe. Nie ma słowa o znieczuleniu czy lekach.
Lakoniczne jest też wyjaśnienie szpitala. „W przypadku pacjentki Anny Górczak lekarz postępował według ogólnie przyjętych standardów medycznych i nie ma sobie nic do zarzucenia” - czytamy, i dalej. „Ze względu na fakt, że stan chorej nie pozwolił na wykonanie zabiegu, wypisano ją do domu tego samego dnia wieczorem. Wypisanie w takim trybie uniemożliwiło wydanie karty wypisowej w chwili opuszczenia szpitala.”
Anna Górczak ma 64 lata i 780 zł renty.
- W szpitalu zostały złamane wszystkie moje prawa, do godności, do informacji - mówi kobieta. - Ale gdzie zwykły człowiek ma ich dochodzić?