Jacek Putlak wracał z rodziną z wesela. Brutalnie pobity, został sparaliżowany.
Na parkingu przed Domem Ludowym 46-letniemu mieszkańcowi Trzcinicy całkowicie zawalił się świat. Pobity brutalnie przez współpasażera busa trafił do szpitala. Miał poważny uraz śródczaszkowy. Przez kilka dni lekarze utrzymywali go w śpiączce farmakologicznej. Potem 1,5 miesiąca spędził na OIOM-ie. Opuścił szpital w połowie sparaliżowany. Odnalezienie się w nowej rzeczywistości przychodziło mu z trudem. Zawsze aktywny, teraz oglądał świat z perspektywy łóżka i wózka inwalidzkiego. Wszystko spadło na barki żony i starszego syna. Zwłaszcza, że ich młodszy syn, 19-letni Krzysztof, cierpi na dziecięce porażenie mózgowe. Pan Jacek pracował jako laborant w Jaśle i utrzymywał rodzinę. Teraz żyją z renty i zasiłku.
Uczy się chodzić. Dzięki rehabilitacji potrafi już przejść kilka kroków z kulą.
Była noc, 1 lipca 2016 r. Jacek Putlak wraz z żoną, synem i jego dziewczyną wracali z wesela. W busie towarzyszyła im obce małżeństwo z dwojgiem dzieci. Nie znali się, kierowca weselny zabrał ich razem, gdyż mieszkają w tych samych stronach - pierwsi w Trzcinicy, drudzy zaś w Bączalu Górnym.
- Ten pasażer z Bączala był nietrzeźwy, sypał wulgarnymi żartami. Czepiał się Jacka, że się z nich nie śmieje. W końcu sam opowiedział głupi kawał o żonach i zaczął dogadywać. Jacek na odczepne rzucił coś w stylu: niech ci będzie, twoja żona jest ładniejsza od mojej. Ten stwierdził, że on po takich słowach zapadłby się pod ziemię (...). Rzucił się na męża (...) i zaczął go okładać - relacjonuje Agnieszka Putlak.
Mężczyzn nie dało się rozdzielić. Zdaniem żony Jacka, mieszkaniec Bączala był jak wściekłe zwierzę. Nie odpuścił nawet wtedy, gdy we wsi Lisów zdenerwowany kierowca zatrzymał pojazd. Tam, na parkingu, doszło do tragedii.
- Szamotali się między siedzeniami, potem na zewnątrz. Po jakimś czasie on dał sobie spokój i cała jego rodzina odeszła w stronę domu. My weszliśmy do busa. Jacek, lekko zakrwawiony, wchodził ostatni. Gdy znajdował się już jedną nogą w środku, ktoś szarpnął go od tyłu. To był on. Powalił męża, który mocno uderzył głową o asfalt i stracił przytomność. Gdy leżał, dostał jeszcze cios pięścią w twarz - mówi pani Putlak.
Jacek trafił do szpitala z poważnym urazem śródczaszkowym. To że przeżył, było jak cud. Pobicie przypłacił paraliżem - objął połowę ciała. Odnalezienie się w nowej rzeczywistości przyszło Putlakom z trudem. Zwłaszcza, że drugi z synów małżeństwa, 19-letni Krzysztof, cierpi na dziecięce porażenie mózgowe. Pani Agnieszka, mimo wsparcia starszego, studiującego syna Bartosza nie jest w stanie pracować. Czteroosobowa rodzina nie ma łatwo - utrzymuje się z renty Krzyśka, świadczenia pielęgnacyjnego dla jego mamy, i zasiłku rehabilitacyjnego ojca. Oszczędności już nie posiada - wydane zostały na leczenie i rehabilitację Jacka.
A on walczy. Leki i codziennie ćwiczenia przynoszą efekt. Po kilku miesiącach 47-latek potrafi samodzielnie przejść parę kroków o kuli. Mimo że jedną rękę nadal ma niewładną, liczy, że kiedyś będzie mógł wrócić do swojej pracy w charakterze laboranta.
Putlaków boli, że napastnik nie odpowiedział za wyrządzone zło. Przed sądem nie przyznaje się do winy, twierdzi, że nic nie pamięta. Po wpłaceniu poręczenia majątkowego żyje tak, jakby nic się nie stało. Rodzina z Trzcinicy oczekuje szybkiego zakończenia procesu, surowej kary dla oskarżonego i uzyskania od niego zadośćuczynienia.
- Ten człowiek nawet nie potrafi powiedzieć przepraszam. On nie wie, co to znaczy budzić się rano i być zdanym na innych. Zabrał mi zdrowie, pracę, kolegów. Przez niego straciłem radość życia... - podsumowuje Jacek Putlak.