Nie mam frustracji, które przekładałyby się na literaturę. Moją obsesją są jedynie historie, które do mnie przychodzą - mówi pisarka Zośka Papużanka.
Zośka Papużanka. Doktor teatrologii, pracuje jako nauczycielka języka polskiego. Za debiutancką powieść „Szopka” była nominowana do Paszportów Polityki 2012 oraz do Nagrody Literackiej Nike 2013. Autorka powieści „On” i zbioru opowiadań „Świat dla ciebie zrobiłem”, który ukazał się w maju tego roku. Mieszka w Krakowie z mężem i dwoma synami. Lubi pomidory i westerny.
- Jest Pani silną kobietą?
- Czy ja wiem? Mogę sprawiać takie wrażenie i wielu ludzi tak chyba o mnie myśli. Ale lepiej być silnym niż słabym, bo jest się jakimś.
- Co kryje się zatem pod wrażeniem silnej kobiety?
- Kobieta dynamiczna, która nie potrafi się długo zastanawiać. A kiedy już przychodzi taki moment, w którym podjęcie decyzji staje się jakimś problemem, bardzo ją to denerwuje. Kryje się jednostka energiczna, która potrafi robić wiele rzeczy jednocześnie i nie ma problemu ze znalezieniem czasu na poszczególne aktywności. Jestem osobą, która stara się być najlepszą mamą, jaką potrafi, osobą piszącą książki, pracującą w szkole, która w tak zwanym międzyczasie zdążyła zrobić doktorat. I nie przeszkadza mi to chodzić na basen, czytać książek i spotykać się z przyjaciółmi.
- Kompulsywność?
- Nie, naturalna potrzeba korzystania z życia. Tak naturalna, że dziwię się, że inni ludzie tego wszystkiego nie robią. Zwłaszcza kiedy nie mają dzieci, tylko chomika i studia dwa razy w tygodniu.
- Co jest dla Pani ważne; droga czy cel?
- Droga; ja nie mam żadnego celu. Nie precyzuję długodystansowych zadań, nie mam na to czasu. Nie jestem przez to przygnębiona, bo wymagam od siebie tego, co mogę spełnić w danej chwili. Nawet książki są drogą, nie celem.
- Rodzą się z frustracji?
- Nie mam takich frustracji, które przekładałyby się na literaturę. To byłby istny obłęd. Jeśli już bowiem te frustracje się pojawiają, to jako istota choleryczna rozprawiam się z nimi błyskawicznie. To niezmiernie zdrowe dla mojej głowy. Dzięki tej osobistej gwałtowności nie wiem, co to jest długotrwały stres i nie noszę do nikogo żalu. Potrafię w jednej sekundzie wygarnąć komuś wszystko, co mnie wkurza, by w kolejnej znów być jego najlepszym przyjacielem. Nie zatrzymuję w sobie negatywnych emocji. Moje książki rodzą się wyłącznie z potrzeby opowiedzenia świata.
- Konstruuje Pani swoich bohaterów z ułomności i braków?
- Trudno się odpowiada na takie pytanie, kiedy się tego nie wie.
- Pani „Szopka” jest tak precyzyjnie zbudowana, że nie uwierzę w brak matematycznej koncepcji tego utworu.
- Nie potrafiłabym się zdobyć na matematyczną konstrukcję, brak mi takiej wyobraźni. Nie pracuję chorobliwie nad budową książek. Nie konstruuję, nie rozważam, nie układam godzinami poszczególnych klocków, bo nie mam na to czasu. Pisanie to wolny czas, papier i pióro - reszty elementów nie poddaję analizie.
- Pióro?
- To mój jedyny rytuał związany z pisaniem. Potrafię myśleć wyłącznie za pomocą kartki i pióra. Potrzebuję fizycznego kontaktu ze słowem, prawdziwego przekreślenia, nie gubienia słów przyciskiem na klawiaturze.
- I nie ma w tym żadnej obsesji?
- Obsesją mogą być jedynie historie, które do mnie przychodzą. Przydarzają się mnie, czasami innym ludziom. Trzeba mieć oczy i uszy otwarte - to wszystko.
- Podsłuchuje Pani obcych?
- Podglądam, podsłuchuję. Zbieram ludzi, kolekcjonuję przypadki, chłonę. Robię notatki, czasami w nocy, innym razem podczas imprezy. Zapisuje słowa, dialogi, myśli, śmieszne sytuacje.
- Jak historię kota, który padł trupem i trzeba go było podmienić?
- Dla pani śmieszną, dla innych okrutną. Jedna z blogerek napisała, że Papużanka i owszem jest do poczytania, ale opowiadanie o kotku ją odstręczyło. Dziewczę widać było wrażliwe na kocią krzywdę, choć tak naprawdę kotu nic się w opowiadaniu okrutnego nie dzieje. Zdycha sobie na samym początku i to na dodatek z niczyjej winy. A całe opowiadanie jest zabawą z formą, to trzykrotnie opowiedziana ta sama historia. Ale to pokazuje, że wielu ludzi czyta tekst przez siebie, przykładając opowiadania do własnych emocji i historii. Słyszałam, że ktoś świadomie nie wziął do ręki „Moby Dicka”, bo jest uczulony na krzywdę wielorybów.
- Pani czytelnicy też tacy są?
- Wszystkich nie znam. Najbardziej lubię tych, którzy chcą być traktowani indywidualnie, piszą do mnie, podchodzą po spotkaniach, by opowiedzieć mi swoje historie, albo nawiązują kontakt przez Facebooka. Kilka dni temu dostałam informację od całkowicie mi nieznanej osoby, która pisała, że jechała ze mną tramwajem z synem, przypatrywała mi się, po czym odebrała z księgarni zamówioną książkę, poleconą jej przez znajomego. Kiedy spojrzała na okładkę uświadomiła sobie, że na okładce jest moje zdjęcie. Takie kontakty, takie informacje zwrotne cenię najbardziej.
- Ile jest Pani w książkach? W bohaterach?
- W ogóle mnie nie ma. Oni żyją własnym życiem. Nie mam do nich żadnego stosunku. Nie przywiązuję się do nich. Są dla mnie zamkniętą sprawą. Dlatego nie umiem odpowiedzieć na pytania, z którym z moich bohaterów poszłabym na kawę, nie umiem zdradzić, co się z nimi dalej stało. Bo nic się nie stało. Staje się wyłącznie do momentu, do którego piszę. Kropka. Dalej ich los już mnie nie interesuje, dlatego że dalej ich nie ma. Są dla czytelników, oni mają do nich pełne prawo, ja już nie.
- Ale jedne postaci pisze się lepiej, drugie gorzej. Woli Pani stwarzać życie obrzydliwemu Maciusiowi czy słodkiej Wandzi?
- To trochę tak jak z kinem gangsterskim. Największą frajdę dają nam bohaterowie niepokorni, z blizną; tacy, którzy mają w sobie brud i gniew. Dlatego wolę pisać zimnych drani, z charakterystyczną rysą.
- „Bycie razem nie jest ani łatwe, ani trudne”, czytam na okładce opowiadań „Świat dla ciebie zrobiłem”. Nie jest?
- Nie jest. Ludzi można za wiele rzeczy uwielbiać, ale i za te same rzeczy można ich nienawidzić. Bywamy i fajni, i nieznośni w kontakcie. Tak jesteśmy wymieszani w sobie i o tym są moje historie. Mamy wiele rzeczy w środku, wiele różnych rzeczy. Sami siebie też czasem lubimy, czasem nie możemy na siebie patrzeć.
- W jednym z Pani opowiadań siostra prosi Stasia „Zrobisz mi świat. Malutki. Tylko żeby dla mnie był”. Co jest najważniejsze w świecie Zośki Papużanki?
-Muszę mieć koło siebie ludzi, ale muszę mieć także ciszę. Nie lubię hałasu, którego sobie sama nie wybrałam. W moim świecie musi być kolor, a raz na jakiś czas wytchnienie. No i obowiązkowo konieczne są w nim kolczyki. Bez kolczyków nie wychodzę z domu.
- Rodzina?
- Jest bardzo ważna i staram się istnieć w niej jak najlepiej. Różnie wychodzi, nie zawsze jestem idealna, mam sporo wad, jak każdy człowiek.
- I co Pani z nimi robi?
- Jeśli dostaję zwrotne sygnały, że przeszkadzają innym, to pracuję nad nimi. Nie można się zostawić w spokoju. Mam jednak w sobie dużą dozę akceptacji dla siebie i dla swoich niedoskonałości. Tak jak z tą drogą - nie trzeba zakładać, że osiągnie się cel albo ideał, ale iść trzeba, bo jak się nie idzie, jest się frajerem.
- Jak Pani o sobie myśli: pisarka, nauczycielka, teatrolożka?
- Nie próbuję się zamykać w żadnych takich określeniach. Nie uważam, żeby mój zawód określał mnie do końca, chociaż jestem z niego dumna. Kiedy ktoś mówi o mnie „pisarka”, odpowiadam, że pisarzem to jest Amos Oz czy John Banville. Ja jestem autorką trzech książek.
WIDEO: Magnes. Kultura Gazura - odcinek 8
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, NaszeMiasto