Został tylko jeden prezydent [komentarz]
Chciałbym, aby młodzi prawicowcy, którzy nie mogli obejrzeć „Teleranka” 1981 r. zostali przeniesieni w czasie. Do Gdańska w grudniu 1970. W mieście czuć jeszcze było swąd prochu i spalenizny, nocą grzebano ciała 41 robotników. A bezpieka brutalnie pastwiła się nad tysiącami osób.
W tej atmosferze prostaczek z zabitego dechami Popowa, „robol” ze stoczni, a nie inteligent z Żoliborza, podpisał esbecki kwit. Brzydzę się donoszeniem, szczególnie za pieniądze, co nie zmienia mojego stosunku do esbeckich akt. One zawsze cuchną - strachem, chciwością, zemstą, obawą o rodzinę. Dziś, po prawie półwieczu, rządząca prawica zaciera ręce: wreszcie go mamy! Mamy agenta „Bolka” i gdyby nie jego zdradziecka działalność w roli prezydenta to Polska byłaby już...
No właśnie - gdzie? Byłaby bogatym państwem świata zachodniego? Europejskim mocarstwem? A może Unia, zdominowana przez dwóch wybitnych Polaków, przeniosłaby siedzibę do Warszawy, a prezydent Niemiec czekałby na audiencję u premiera RP?
Mówią historycy IPN i politycy PiS, że chodzi o prawdę. Może i tak, ale przede wszystkim chodzi o to, by udowodnić, że akuszerami polskiej demokracji była PRL-owska i sowiecka agentura, gorszy sort Polaków, zaprzańcy i zdrajcy. Tylko w imię czego oni doprowadzili do wstąpienia Polski do NATO? Bo nasze wejście do Unii Europejskiej to zupełnie co innego - chodziło o to, by zdrajcy utuczeni na esbeckich teczkach, sprzedali Polskę za judaszowe srebrniki. Skutki tej zdrady widzimy na codzień: ruiny, zgliszcza, gender, in vitro i ateizm.
Kilka razy przeprowadzałem wywiad z Wałęsą. W 1980 r. był wielki. Później ogarniała go coraz większa mania wielkości i porządkował cały świat. W latach 90. bydgoski prokurator postawił mi zarzut obrazy prezydenta w felietonie. Zapytał, czy chciałem obrazić głowę państwa. Nie, nie chciałem, kpiłem tylko z jego pomysłów. W sumie z kilku prezydentów został jeden. Pogromca Rosji, który „poległ” w zamachu.