Zostałam potraktowana jak jakiś śmieć!
Chronioną przez przepisy związkowe urzędniczkę zwolniono z PWSZ za to, że nagrywała rzekomo rozmowy pracowników biblioteki
Doświadczona urzędniczka została przeniesiona do pracy w uczelnianej bibliotece. Robiła tam dziurki w gazetach i umieszczała naklejki na książkach. - Zostałem potraktowana jak jakiś śmieć - mówi pani Barbara (nazwisko do wiadomości redakcji). - Co ja tym ludziom zrobiłam?
Ale to był dopiero początek nieszczęść. Została zwolniona z pracy, mimo, że jest działaczką związku Solidarność i prawo ją chroni. Cóż takiego uczyniła? Miała nagrywać rozmowy osób pracujących w bibliotece.
- To kompletna bzdura! - zapewnia kobieta.
Sprawę już podała do sądu pracy. Początek procesu za parę tygodni.
W PWSZ pracowała od półtora roku. Była kierownikiem działu nauczania i spraw studenckich.
- Nikt nigdy nie miał do mnie żadnych zastrzeżeń - opowiada. - Dostawałam nagrody, a nawet kontrolerzy z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego pozytywnie ocenili moją pracę.
Problemy zaczęły się latem tego roku - niedługo po wyborze na stanowisko rektora Marty Wiszniewskiej. - Trudno mi powiedzieć, czym tak pani rektor podpadłam? - zastanawia się pani Barbara. - Chciałam o to zapytać, ale odmówiła. Zanim objęła swoją funkcję, bardzo dobrze nam się współpracowało.
Od rektor usłyszała tylko, że zostanie przeniesiona na inne stanowisko. Powód? Powrót do pracy osób, które wcześniej przebywały np. na zwolnieniach.
- Zaproponowano mi funkcję zwykłej sekretarki w prowadzonym przez uczelnię liceum ze znacznie mniejszym wynagrodzeniem - mówi pani Barbara. - Nie zgodziłam się.
Niedługo potem dowiedziała się, że została przeniesiona na trzy miesiące do biblioteki. Za długo tam jednak nie popracowała. Otrzymała wypowiedzenie za „ciężkie naruszenie obowiązków pracowniczych”. Kilku bibliotekarzy złożyło pisemne oświadczenia, że miała nagrywać ich rozmowy telefonem komórkowym i grozić, iż to upubliczni. W dodatku, „pracownicy upewnili się”, że taka sytuacja ma miejsce. Czyli - przyznali się do grzebania w prywatnym telefonie.
Uczelnia zgłosiła to prokuraturze. Trwa tam postępowanie. Ale pani Barbary nikt dotąd nie wzywał. Nie żądano też jej telefonu.
Parę lat temu o coś podobnego urzędniczkę z Augustowa oskarżyła sejneńska prokuratura. Jednak sąd ją uniewinnił. Bo nie dostrzegł tu żadnego przestępstwa. W uzasadnieniu sędzia stwierdziła, że całe postępowanie było zbędne, a organy ścigania powinny oskarżoną przeprosić.
M.in. o to, jakie uczelniane tajemnicy mogli zdradzić pracownicy biblioteki, gdyby nawet zostali nagrani, zapytaliśmy rzecznika prasowego PWSZ Dawida Harasima. Uchylił się jednak od odpowiedzi. Zarówno w tym przypadku, jak i w odniesieniu do pozostałych pytań.
- W związku z toczącymi się postępowaniami w sprawie tej pani nie mogę udzielać żadnych informacji - stwierdził.
Odniósł się tylko do jednej kwestii. Związkowcy z uczelnianej Solidarności skarżą się, że są dyskryminowani i słyszą od przedstawicieli uczelnianych władz, by się wypisywali, bo skończą jak pani Barbara. - To wręcz niewiarygodne - odparł Harasim. - Władze uczelni nie mają żadnych informacji na ten temat.
W sprawie dyskryminacji związkowcy odbyli z władzami spotkanie. Wystosowali też do nich wiele pism. Teraz opisali wszystko w wystąpieniu do Prokuratura Krajowego. Chcą się z nim spotkać.