Zrealizowałyśmy swoje wielkie marzenie
Te lata harówki były właśnie po to. czujemy się spełnione – mówią Natalia Madaj i Magdalena Fularczyk-Kozłowska, złote medalistki olimpijskie z Rio de Janeiro w wioślarskiej dwójce podwójnej.
Siedem minut i czterdzieści sekund. Tyle trwał wasz wyścig. Te raptem kilkaset sekund zmieniło wszystko?
Natalia Madaj: Zmieniło w tym sensie, że zrealizowałyśmy nasze wielkie marzenie. Te lata harówki, siódme poty wylewane na treningach, były właśnie po to. Teraz jesteśmy już spełnione, cieszymy się chwilą.
Magdalena Fularczyk-Kozłowska: Ale dalej zostaniemy tymi samymi, zwariowanymi dziewczynami (śmiech).
Ten złoty medal to…
Magdalena Fularczyk-Kozłowska: Spełnienie marzeń. Po igrzyskach w Londynie nic nie musiałam, ale chciałam. Tam był medal, może nie z najcenniejszego kruszcu, ale był. Teraz się udało zrobić coś więcej, mamy to i jestem przeszczęśliwa. Tak bardzo, że choć zawsze dużo gadam, to teraz nie wiem, co mam powiedzieć.
Natalia Madaj: Dla mnie ten medal bije na głowę wszystkie dotychczasowe sukcesy, nic się nic liczy poza tym krążkiem. Jesteśmy spełnione. Nasz siódme poty, nasza ciężka praca, dały efekt.
Ten medal to też wiele wyrzeczeń.
Madaj: Dużo by gadać.
Fularczyk-Kozłowska: Cholernie dużo. Na 365 dni roku 300 spędzamy poza domem. Ja mam ten komfort, że jeżdżę z mężem, Natalia swojego tygrysa przy sobie mieć nie może. Do tego dzień świstaka. Wstajemy o 6.30, jakieś śniadanko, bardzo długi trening, obiad, drzemka, drugi trening, kolacja, wieczorami czasami odprawy techniczne. Trening-spanie, trening-spanie. Nie widzimy się z rodzinami, normalne życie nam ucieka. Nie znamy innego poza walizkami, hotelami, zgrupowaniami. Ale patrząc teraz, każdy dzień był tego wart. Każdy kryzys, gdy kiedyś leżałam płasko i myślałam, że nie nadaję do sportu. Wszystko było po coś.
A ten tygrys to...?
Madaj: Magda mnie zdradziła (śmiech). Chodzi o moją drugą połowę, Arka, całuję go.
Fularczyk-Kozłowska: Trzeba mu gorąco podziękować, że pozwalał Natalii tyle wyjeżdżać. To człowiek spoza sportu.
Coś was zaskoczyło w finale, czy wszystko szło po Waszej myśli?
Madaj: Brytyjki nas zaskoczyły. Czym? Tym, że tak długo się trzymały. Miałyśmy jednak swój pomysł i go realizowaliśmy.
Fularczyk-Kozłowska: Choć hasło „żuraw” padło trochę za późno.
Wyjaśnijcie o co chodzi z tym „żurawiem”.
To takie nasze hasło, wzięło się z Mistrzostw Europy w Belgradzie. Tam tor był nieoznakowany i na 750 metrów przed metą stał taki dźwig, żuraw, z którego skakało się na bungee. Wypowiedzenie słowa „siedemset pięćdziesiąt” nie jest takie proste. A że „żuraw” jest łatwy, to zawsze u nas funkcjonował i funkcjonuje do tej pory. Cały świat rusza od ostatniej pięćsetki, a my 250 metrów wcześniej, żeby wybić z rywalkom z głowy jakieś pomysły. Wtedy pada „żuraw”. Choć w finale sto metrów za późno.
Wasza dwójka nadal będzie podwójna?
Fularczyk-Kozłowska: Dajcie się nacieszyć. Nie myślimy o tym, co będzie Po Rio, zwłaszcza że jesteśmy w Rio. Jeszcze do nas nie dociera ten sukces. Co dalej, zobaczymy, na razie jesteśmy najszczęśliwszymi osobami na świecie.
W wiosce olimpijskie będzie szaleństwo.
Fularczyk-Kozłowska: Przed wyjazdem usłyszałyśmy, że bez złota nas tam nie wpuszczą z powrotem. Atmosfera jest super. Agnieszka Wieszczek (zapaśniczka – red.) przywiozła nam kabanosy z Polski, żebyśmy masy nie straciły. Dużo ludzi nam kibicowało.
Emocje po finałowym wyścigu długo w was siedziały?
Fularczyk-Kozłowska: Nie mogłyśmy zmrużyć oka. Mimo zmęczenia, mimo tych wszystkich przeżyć spałyśmy może ze dwie godziny. Chyba adrenalina nas trzymała w pionie. Cały czas przypominałyśmy sobie, co działo się podczas biegu. A pamiętasz to, a pamiętasz to. I rozmawiałyśmy oczywiście z bliskimi, bo oni nie mogą się nas doczekać.
Były potem jeszcze momenty szalonej radości, że zrywałyście się z łóżek i krzyczały „mamy to!”?
Madaj: Szalona radość była za metą, co tam się działo. Niekontrolowane emocje.
Fularczyk-Kozłowska: Darłyśmy się jak opętane. Widziałyśmy takie nasze zdjęcia, że… Miny mówią wszystko.
Madaj: To były taki totalny wybuch emocji. To za metą najwięcej się dzieje. Jak człowiek wchodzi do pokoju, to ten stan euforii zaczyna się tonować. Leżałyśmy na łóżkach i pilnowałyśmy tych medali.
Fularczyk-Kozłowska: Natalia swój położyła na szafce, ja swój schowałam i zamknęłam. Rano, po tej krótkiej drzemce, obudziłam się i od razu sprawdziłam, czy jest. Był. Czyli to nie sen.
Kiedy chodziłyście z medalami po wiosce olimpijskiej wzbudzały ogromne zainteresowanie innych sportowców. Medalista to chyba taki mieszkaniec wioski na specjalnych prawach?
Fularczyk-Kozłowska: Trochę tak. Kiedy wychodziłyśmy z medalami do wywiadów, każdy chciał ich dotknąć. Nie wiem, chyba po to, żeby trochę tego szczęścia mogło na niego spłynąć i żeby też doczekał takiej chwili. W końcu każdy po to tu przyjechał, po najlepszy wynik.
Podobno byłyście bardzo zaskoczone, że jako złote medalistki dostaniecie w nagrodę też po sztabce prawdziwego złota. Bo w tym medalu nie ma go za dużo.
Fularczyk-Kozłowska: To prawda, nie wiedziałyśmy o tym wcześniej. Jesteśmy w ogóle w szoku, spłynęło na nas tyle pozytywnych wiadomości, niespodzianek. Chyba nie zdajemy sobie sprawy z tego, co nas czeka. Rozmawialiśmy z rodzinami, z bliskimi. Przyjaciółka mówiła mi, że w Polsce to już wyskakujemy z lodówki. Siostra Natalii to potwierdzała.
Gotowe na sławę i kibiców wiszących na płotach przed domem?
Fularczyk-Kozłowska: Niech wiszą.
Madaj: Po prostu się cieszymy. Śmieję się, że wioślarstwo stało się od czwartku sportem narodowym. Super, że ta nasza dyscyplina została doceniona. Nie oszukujmy się, wioślarstwa za dużo się nie pokazuje, mimo że te medale zawsze są. To jest więc nie tylko nasza chwila, ale całego polskiego wioślarstwa.
Impreza była duża?
Madaj: W misji było takie uroczyste spotkanie…
Pytałem raczej o coś bardziej, hm, wystrzałowego.
Fularczyk-Kozłowska: No coś tam było, przecież nie będziemy udawać, że jesteśmy takie grzeczne. Ale było spokojnie, bo zdajemy sprawę, że inni sportowcy nie zakończyli swoich startów, więc nie chcieliśmy nikomu przeszkadzać. Chwilę więc poświętowałyśmy, a potem byłyśmy kibicować Konradowi Czerniakowi na pływalni, widziałyśmy w akcji Michaela Phelpsa. I jego dekorację też.
Teraz macie taki sam medal jak on.
Fularczyk-Kozłowska: Ale on ma ich tak dużo… (śmiech)
Madaj: 25 chyba.
Fularczyk-Kozłowska: My mamy ten jeden, upragniony, z własną historią i wywalczony w innych okolicznościach. Dla nas jest najważniejszy i najpiękniejszy na świecie.
Zdobyć złoty medal olimpijski jest łatwiej niż go obronić. Następny przystanek Tokio?
Fularczyk-Kozłowska: Nie zastanawiałyśmy się jeszcze. Mamy teraz inne sprawy na głowie, takie jak cieszenie się chwilą. Nie chciałybyśmy też, by ktoś naciskał na nas w tej sprawie. Decyzja przyjedzie z czasem.
Rio – wasze wspólne wspomnienie na zawsze.
Fularczyk-Kozłowska: Dokładnie. Przypomniało mi się, jak stałyśmy na podium. Wzruszenie ogromne, łzy w oczach. A Natalia się cicho śmieje i mówi do mnie: „przestań, głupia, nie rycz”. A później sama się zaszkliła. Po prostu coś pięknego.