Zubrzycki, czyli gdzie są korony polskich królów?
Turyści zwiedzający Kraków niezawodnie odwiedzają Wawel. Bez tego Kraków nie jest „zaliczony”. Na Wawelu można obejrzeć mnóstwo pamiątek z naszej dumnej historii, ale ewidentnie brakuje w nim królewskich koron!
Dlaczego?
Żartobliwie można powiedzieć, że z powodu Tadeusza Kościuszki.
Jak wiadomo w 1794 roku stanął on na czele powstania. Niestety, powstanie to zostało stłumione. 6 czerwca 1794 roku pod Szczekocinami Kościuszko starł się z połączonymi korpusami ekspedycyjnymi rosyjskim i pruskim. Bitwę przegrał i wycofał się do Warszawy. W pościg za nim wyruszył korpus rosyjski, który zadał powstaniu ostateczna klęskę.
A gdzie się podziali Prusacy?
Otóż zaraz po bitwie pod Szczekocinami zamiast uczestniczyć w walkach generał pruski Karl Friedrich poprowadził swoje wojska do Krakowa. Dotarł tam 15 czerwca 1794 roku.
Dowodzący obroną miasta generał Ignacy Wieniawski poddał miasto bez jednego wystrzału. Prusacy zajęli Kraków i pruski gubernator Krakowa, Antoni Von Hoym zajął się skarbcem koronnym na Wawelu. Tu nie chodziło o politykę, tylko o zwykły rabunek!
Ale znaleźć skarbiec polskich królów nie było łatwo. Wawel jest duży, a Von Hoym miał mało czasu, bo było wiadomo, że na podstawie umów rozbiorowych Kraków ma być przejęty przez Austriaków. I pewnie do rabunku by nie doszło, gdyby nie zdrada magazyniera wawelskiego o nazwisku Zubrzycki, który wskazał Prusakom, gdzie ukryto skarby. Miejscem tym były gotyckie piwnice pod wieżami: Kurzą Stopką i Duńską. Wejście do skarbca strzegły żelazne drzwi. Było ich sześć.
Von Hoym był przekonany, że tę przeszkodę łatwo usunie, bo sprowadził specjalnie z Wrocławia mistrza Langa, najsłynniejszego niemieckiego ślusarza. Ten jednak po wielu próbach musiał skapitulować. Polska robota była tak solidna, że skarbiec był nie do zdobycia! Zdesperowany Von Hoym pytał dowódcę artylerii, czy nie da się do podziemi znieść armaty, żeby jej wystrzałami wyłamać drzwi, ale ze względu na ciasność miejsca było to niemożliwe. Sprowadził potem pirotechników, żeby wysadzili te drzwi ładunkami wybuchowymi, ale ich odpowiedź była taka, że wtedy runie cała wieża i spod jej gruzów nie da się szybko wydobyć skarbów!
I wtedy po raz kolejny okazało się, że „Polak potrafi”. W Krakowie znany był majster Weiss, któremu - jak twierdzono - żadne drzwi się nie oprą. Sprowadzony nocą z 3 na 4 października 1796 roku do wawelskich podziemi mistrz Weiss po krótkich oględzinach stwierdził, że od zewnątrz tych drzwi bez kluczy otworzyć się nie da. Ale można je otworzyć od wewnątrz!
Prusacy niezwłocznie rozkuli młotami kamienny próg i zrobili szczelinę pod drzwiami. Przez tę szczelinę Weiss wszedł do środka i ręcznie otworzył wszystkie drzwi.
W skarbcu znajdowały się: tak zwana Korona Chrobrego (naprawdę Łokietka), używana do koronacji, korona królowych, korona homagialna (do audiencji), korona węgierska (Batorego) i korona szwedzka (Wazów). Ponadto cztery berła i pięć złotych jabłek królewskich, dwa relikwiarze oraz 120 innych klejnotów oraz miecz koronacyjny „Szczerbiec”, miecz Zygmunta Starego i dwa miecze grunwaldzkie.
Skarby te przewieziono najpierw do domu Von Hoyma, potem do Koźla, stamtąd do Wrocławia, potem do Berlina i wreszcie do Królewca.
Król pruski Fryderyk Wilhelm III, uznał, że te skarby są zbyt rozpoznawalne. Zdarto więc z nich wszystkie szlachetne kamienie i perły, a złoto przetopiono i przerobiono na monety. Stało się to 17 marca 1809 roku. Miecze ocalały, bo nie nadawały się do przetopienia i po wielu tułaczkach w różnych krajach świata w 1959 roku wróciły na Wawel.
Ale koron polskich królów nikt już nigdy nie zobaczy...