Zupa Wolności to pretekst do rozmowy
Dominika gra na gitarze, Wioletta kroi piegusa, Jacek rozdaje książki. Z wielkiego gara rozlewana jest Zupa Wolności na dworcu PKP dla ubogich, bezdomnych i potrzebujących.
Jest niedziela. Godzina 18. Na poznańskim dworcu PKP ktoś krzyczy: - Dziś jest kapuśniak!
Nietrudno zauważyć sporą grupę ludzi, stojących w kolejce do 30-litrowego kociołka. Zgrabnie z dużą wprawą, Wiola sporą chochlą polewa z czubkiem. Aż ślinka leci. Dominika podaje bułkę. Gdzieś tam z tyłu, ktoś z kosza piknikowego wyjmuje kompoty, śliwkowe z goździkami, i rozlewa.
Za chwilę po zupie będzie ciasto. Dziś to piegus - czyli biszkopt z makiem, przekładany budynkiem i polany czekoladą. Dominika zaczyna przygrywać na gitarze. Wszyscy śpiewają „Nie płacz, Ewka”. Taki oto piknik co niedzielę odbywa się przy dworcu głównym PKP z Poznaniu, zaraz obok peronu numer trzy.
Ci, którzy czekają na zupę to podróżni. Tak przynajmniej wyglądają. Trzymają torby, ściskają w dłoniach siatki wypełnione po brzegi.
Nie myli się pani, to podróżni, którzy przy sobie mają cały swój dobytek. Dobytek życia w dwóch siatach z Biedronki
- utwierdza mnie w przekonaniu Jacek, mąż Wioli.
Zupa pretekstem do rozmowy
Akcja, którą roboczo nazwałam piknikiem to tak naprawdę Zupa Wolności. Jej inicjatorami są Asia Nowacka i Jerzy Briks. Wspólnie powielają ideę Zupy na Plantach, która od roku organizowana jest w Krakowie. Podróżni to w rzeczywistości poznańscy bezdomni i osoby ubogie, dla których być może ta zupa w niedzielę o godzinie 18 to jedyny ciepły posiłek w ciągu tygodnia.
- Tak naprawdę jesteśmy tylko inicjatorami, bo współorganizatorem jest każdy kto przyjdzie i chce pomóc. Wioletta Bogusz wraz z mężem przyłączyli się do akcji tydzień po jej rozpoczęciu. Pojawiają się jednak każdego tygodnia nowe osoby, które przynoszą kanapki, rzeczy potrzebne dla bezdomnych - tłumaczy mi Jerzy Briks.
- Ej, nie stałeś z przodu. Wypad do tyłu - zakrzyczy ktoś z końca kolejki.
- Kolego, byłem wcześniej ale odszedłem na moment. Czy to problem? - pyta młodszy mężczyzna, wezwany do odpowiedzi.
- Ano jak tak, to przecież żaden problem - odpowiada pierwszy.
Pytam, czy często wybucha tu awantura o zupę i miejsce w kolejce. - Dziś akurat tak pani trafiła. Generalnie są bardzo spokojni. Panowie przepuszczają w kolejce panie. Wiedzą, że po dokładkę trzeba ustawić się za tymi, którzy jeszcze nic nie dostali. Oni się znają, więc jak to ludzie - ktoś kogoś lubi bardziej, ktoś kogoś mniej -opowiada mi w biegu Wioletta, bo zaraz będzie kroić ciasto.
Dziś wyjątkowa okazja - jeden z „podróżnych”, Bartek, miał ostatnio imieniny. Chórem odśpiewujemy mu „sto lat”, chłopak zdmuchuje świeczkę.
- Dla wielu to wyjątkowa okazja, zdarzało się, że przez kilka lat nie świętowali nawet swoich urodzin - mówi Jacek.
Jerzy ma specjalnie przygotowaną listę z datami imienin i urodzin. - Na początku nie byli skorzy dzielić się tymi danymi, ale odkąd wiedzą, że służy to świętowaniu sami się dopominają, by ich dopisać. Spisaną mam też listę potrzeb - a to ktoś potrzebuje płaszcza, a to ktoś skarpetek - staramy się to wszystko, w miarę możliwości załatwiać - mówi Jerzy.
Zupa Wolności organizowana jest od kilku miesięcy. Jej współorganizatorzy to ludzie zajmujący się zupełnie różnymi rzeczami: architekt, właściciele sklepu, społecznicy, studentka wzronictwa, student medycyny, ci, którzy swój wolny czas chcą spożytkować dzieląc się z innymi.
- Nie chodzi tylko o to, by podać zupę. Nie, nie. Chodzi o coś więcej. O poznanie tych ludzi, którzy tu przychodzą. O zwykłą rozmowę. O to, by wspólnie zjeść, czyli spędzić ze sobą czas - opowiada Jerzy Briks. - Wszystko zaczęło się od wpisu na FB mojej żony, którą ujęła akcja Zupa na Plantach. Asia Nowacka, która jest jej studentką, zadziałała jak błyskawica i po prostu pojechała specjalnie na jeden dzień do Krakowa, by zobaczyć jak oni to robią. Nie było odwrotu, postanowiłem z Asią, że działamy. We dwójkę było nam raźniej coś zorganizować, potem dołączyli do nas inni.
- Tu działa efekt kuli śnieżnej. Pocztą pantoflową zaczęła się nieść wieść o naszej zupie. Dwa tygodnie temu nasi przyjaciele świętowali 25-tą rocznicę ślubu, na drugi dzień pojawili się z daniami ze swojej imprezy. To była prawdziwa uczta - opowiada Wioletta.
Kto częstuje się zupą? To uczeń, wyrzucony ze szkoły, stoczniowiec, który stracił pracę gdy stocznia upadła; doktor sztuki, którego życie nie rozpieszczało; były narkoman, walczący z nałogiem.
- Czasem podchodzą też zwykli podróżni, bo w końcu zupą częstujemy każdego - wyjaśnia Jacek.
Podchodzi do mnie dzisiejszy solenizant - Bartek. Pyta, czy pomogę mu przygotować biznesplan, bo ma pomysł na firmę. Ma 19 lat, ale chciałby się odbić. Pracować w przyszłości jako cukiernik.
- Powoli poznajemy ich historię. Po tygodniach przychodzenia tutaj, w końcu się otwierają. W Zupie Wolności chodzi nam przede wszystkim o rozmowę z osobami bezdomnymi i ubogimi, których na co dzień mijamy bez słowa i którzy nas irytują, gdy proszą o drobne. Tu nie zdarza się, by prosili o pieniądze. Zamiast tego oferujemy im ciepły posiłek i czas. Poznając ich problemy, staramy się pomóc na tyle na ile możemy. Przygotowujemy wydruki, gdzie mogą udać się po pomoc, w jakich instytucjach co załatwią. Przychodzi student medycyny, by założyć opatrunki, omyć rany. Jednak przede wszystkim chodzi nam o to, by pokazać im, że jest szansa na wyjście nawet z największego dołka - podkreśla Wioletta.
Obawiają się zimy
Skąd Zupa Wolności? - Na początku chcieliśmy, by akcja odbywała się w centrum miasta, na placu Wolności. Jednak na dworcu już wcześniej uczestniczyłem w przygotowaniu i rozdawaniu kanapek ubogim ze wspólnotą Saint’ Egidio - akcji która odbywa się w każdy czwartek. Okazało się, że tu im wygodniej. A to zupa dla nich, nie dla nas, nie robimy sobie reklamy. Nazwa wymyślona przez Asię Nowacką została - tłumaczą społecznicy.
Dziś kapuśniak, w zeszłym tygodniu żurek. Były też pizze i inne pyszności. Nie byłoby ich, gdyby nie wspaniałe poznańskie restauracje, które co niedziela wspierają nas swoimi posiłkami. Jesteśmy im ogromnie wdzięczni. Sprawdziliśmy, nasze spotkania są legalne. Na szczęście, w tym kraju, jeszcze można dzielić się posiłkiem - podkreślają organizatorzy Zupy Wolności.
Wioletta zorganizowała zbiórkę w rodzinie i kupiła ogromny, 35-litrowy kocioł, z którego nalewają zupę. - Ta akcja kosztuje nas tygodniowo kilkadziesiąt złotych. Nie są to więc astronomiczne kwoty, a szansa pomocy innym jest bezcenna - mówi Jacek.
Organizatorzy akcji Zupa Wolności najbardziej obawiają się jednak zimy. - Przydałoby się jakieś miejscu tu na dworcu, gdzie można by w cieple zjeść zupę. Większość osób teraz śpi w parkach, namiotach. Alergicznie reagują na schroniska. Martwimy co się z nimi stanie - opowiada Wioletta i przerywa opowieść. Przyjmuje podziękowania od pary, która już się zdążyła posilić.- Smakowało? Nic nie potrzebujecie? Wie Pani, oni zamieszkują pustostany na Starołęce, mają im je zburzyć.
- Poradzimy sobie - odpowiadają.