Zuzanna Wartenberg. Ocalona z Holocaustu: Spotykałam tylko dobrych ludzi
Przez całe życie chciała zapomnieć o wojnie. O tym, że cudem ocalała z Holocaustu. Mimo propozycji nie chciała udzielić wywiadu Hannie Krall. Zuzanna Wartenberg, niezwykła lekarka z Olesna, mimo 87 lat nadal leczy.
W Oleśnie Zuzanna Wartenberg jest nie tylko powszechnie szanowana, ale wręcz uwielbiana. Za to, że mimo 87 lat nadal przyjmuje pacjentów. Jako wolontariuszka Domowego Hospicjum działającego przy Caritasie jeździ też do osób ciężko chorych na raka.
Mało który z jej pacjentów wie, że ujmująco uprzejma i zawsze uśmiechnięta lekarka przeżyła piekło podczas wojny. Ukrywała się przez ponad dwa lata na strychu, stała już w kolejce do rozstrzelania.
W latach 70. Zuzanna Wartenberg dostała propozycję spotkania z Hanną Krall, słynną reportażystką. Nie zgodziła się na spotkanie i rozmowę o swoich przeżyciach. – Hanna Krall pisze piękne książki o Żydach, ale ja przecież całe życie chciałam zapomnieć o mojej żydowskiej historii. Nigdy nie byłam bohaterką, zawsze uciekałam, kiedy coś złego się działo – mówi dzisiaj.
Nigdy wcześniej nie rozmawiała o swoich tragicznych wspomnieniach z przeszłości. – Rozpamiętywanie złych rzeczy nie ma sensu. Ważniejsze od tego, co było kiedyś, jest to, kim się jest teraz. Każdy musi przeżyć swoje życie i to przeżyć tak, żeby móc spojrzeć ludziom w oczy – mówi. Ostatnio z niepokojem śledzi wiadomości o wojnie w Syrii.
– Chcę wierzyć, że nie wybuchnie kolejna wojna światowa. Bóg nie pozwoli, żebym drugi raz w życiu przeszła przez to piekło...
Zula czekała na egzekucję
O wojnie nigdy nie chciała opowiadać także dlatego, że pewnie nikt by jej nie uwierzył. Ona sama nie może uwierzyć, że można stać nad świeżo wykopanym masowym grobem i w milczeniu czekać na egzekucję – i przeżyć. A ona tak czekała. Wszyscy czekali na swoją kolej w ciszy, bez krzyków, bez łez. SS-man przechodził od człowieka do człowieka, pociągał za spust, rozlegał się strzał i kolejne ciało wpadało do dołu. Za chwilę miał podejść do Zuzanny, ale grób okazał się za mały. Dół wypełnił się ciałami, więc Niemcy przerwali egzekucję.
Miałam 12 lat i byłam dorosła. Wiedziałam, że jeśli zwrócę na siebie uwagę żołnierza albo policjanta, to mnie zabiją.
– Grób się zapełnił, więc resztę puścili wolno. Tak po prostu. Niemiec, który rozstrzelał po kolei kilkanaście osób, podszedł i powiedział, że możemy iść do domu – opowiada Zuzanna Wartenberg. – Dopiero wtedy zaczęłam się panicznie bać, że w drodze do domu znowu mnie złapią i tym razem już na pewno zastrzelą.
To był pierwszy raz, kiedy ocalała. Takich cudownych ocaleń było jeszcze kilka. Zawdzięczała je swojej niani, ale także Niemcowi i ukraińskiemu kolaborantowi.
Przeżyła, ale straciła rodziców. Zostali zamordowani przez hitlerowców. Nigdy nie mogła zapalić świeczki na ich grobach, nie wie nawet, gdzie zostali pogrzebani. Jedyną pamiątką po nich jest wpis w Centralnej Bazie Danych Ofiar Zagłady, stworzonej przez żydowski Instytut Yad Vashem.
Wojenny dramat lekarki z Olesna miał piękny epilog. Jej niania Aniela Hebda, która podczas wojny ukrywała ją na strychu, po wojnie zamieszkała z nią pod jednym dachem. Zuzanna opiekowała się nią do końca życia.
Zula. Tak ją wtedy wszyscy nazywali. Kiedy wybuchła wojna, miała 9 lat. Urodziła się w Nowym Sączu, była jedynym dzieckiem Emila i Reginy Grossbardów.
Jej dziadek Simon Kleinman miał cegielnię w Biegonicach (wtedy była to sąsiednia wioska, od 1975 roku jest częścią Nowego Sącza). Ojciec Zuzanny pracował w tej cegielni.
Kiedy rozpoczęła się niemiecka okupacja, Niemcy zmusili Żydów do noszenia opasek z gwiazdą Dawida. Żydzi nie mogli też poruszać się po mieście, mężczyzn wywożono do przymusowej pracy.
Rodzina Zuzanny uciekła do Pińska. Wiosną 1940 roku przeniosła się do Kołomyi, żeby być bliżej domu. Latem rozpoczęły się jednak wywózki, dlatego Grossbardowie przenieśli się do Jaremcza.
– Tam chodziłam do ukraińskiej szkoły, aż wybuchła wojna niemiecko-radziecka – opowiada Zuzanna Wartenberg. – Najpierw miasto zajęli żołnierze węgierscy, później władzę objęli Ukraińcy. Rozpoczęły się mordy.
Burmistrzem Jaremcza był wówczas adwokat Mironowicz. Jego żona ostrzegła rodziców Zuzanny, że policjanci wyłapują i mordują Żydów, dlatego muszą uciekać.
– Uciekliśmy nad rzekę Prut. Tam nas znaleźli – opowiada Zuzanna Wartenberg.
To właśnie wtedy 11-letnią Zulę poprowadzono na masową egzekucję, z której cudem ocalała.
– Po tej historii burmistrz Mironowicz ukrył kilka żydowskich rodzin u siebie w piwnicy – opowiada. – Następnie jego żona wywoziła po kolei wszystkie rodziny z miasta furmanką, ukrytych w sianie.
Zula na miesiąc trafia do siostry Mironowiczowej, w Stanisławowie. Stamtąd dziewczynkę odebrała Aniela Prusakowa-Patkowska, która była sanitariuszką podczas obrony Lwowa w 1939 roku, a później łączniczką i sanitariuszką Armii Krajowej w Warszawie. W 1994 roku została uhonorowana tytułem Sprawiedliwi wśród Narodów Świata. Tytuł przyznaje Instytut Yad Vashem osobom niosącym pomoc Żydom w czasie II wojny światowej.
Aniela Prusakowa-Patkowska zawiozła Zulę do Nowego Sącza, gdzie w czerwcu 1941 roku Niemcy utworzyli getto.
Jej życie uratował brak zameldowania w getcie
– Moi rodzice, którzy musieli uciekać i ukrywać się, pomyśleli, że ja spokojnie przeczekam wojnę w getcie u naszej rodziny – opowiada Zuzanna Wartenberg.
Getto żydowskie w Nowym Sączu składało się z dwóch części: w centrum miasta i w dzielnicy Piekło. Zula zamieszkała w Piekle. W nowosądeckim getcie stłoczono ok. 20 000 Żydów, trafili tutaj także Żydzi z innych rejonów Polski, m.in. z Łodzi, Krakowa, Lwowa i Bielska.
Rodzice Zuzanny w tym czasie byli w Turce nad Stryjem. Tam w 1942 roku Niemcy zastrzelili ojca Zuzanny. Mama również zginęła, prawdopodobnie we Lwowie.
– Nie wiem ani gdzie, ani kiedy zginęli moi rodzice. Nie wiem nawet, gdzie są pochowani – mówi Zuzanna Wartenberg.
W Nowym Sączu terror również się wzmagał. Dochodziło do licznych masowych egzekucji, transportów do obozów śmierci.
Ostateczna likwidacja getta nastąpiła 23 sierpnia 1942 roku. W tym dniu wszystkich Żydów zgromadzono nad Dunajcem. Wyselekcjonowano do pracy przymusowej tylko tysiąc młodych mężczyzn. Resztę Żydów wywieziono w trzech transportach, w dniach 25–28 sierpnia, do obozu śmierci w Bełżcu i tam zagazowano.
Zula drugi raz cudownie ocalała: - Nie byłam zameldowana w getcie i to mnie uratowało. Niemcy nie mieli mnie po prostu na swojej liście do wywózki. Zulę przygarnęła Aniela Hebda, przed wojną jej niania, a w czasie wojny służąca w domu Alexandra, niemieckiego dyrektora cegielni, należącej dawniej do Simona Kleinmana.
– Alexander był garbaty, mieszkał z córką i dwojgiem wnuków: Antoniną i Ziemowitem. Jego córka wyszła za mąż za polskiego sędziego Kłosa, którego zabito podczas wojny w Auschwitz – opowiada Zuzanna Wartenberg.
Alexander zatrudnił w cegielni kilku Żydów. Robotnicy, korzystając z tego, że mogą wyjść poza getto, wywieźli swój cały dobytek i schowali w szopie przy domu Alexandra. Dowiedziało się o tym gestapo. Żydzi zostali rozstrzelani, natomiast Alexandra w dniu likwidacji getta 23 sierpnia 1942 roku gestapo aresztowało. Wrócił po trzech dniach, ale powiedział Anieli, że żydowska dziewczynka nie może dłużej ukrywać się w jego domu.
Okłamałam mamę. Powiedziałam jej, że jestem bezpieczna
Aniela wysłała Zulę do rodziców. Kiedy dziewczynka dotarła do Turki, dowiedziała się, że ojciec już nie żyje. Spełniły się jej najgorsze obawy. Dręczyło ją bowiem wspomnienie chwili załamania Emila Grossbarda.
„Znów nie dostaję od niego listów i okropnie się niepokoję, i dźwięczą mi w uszach słowa, które tatuś ostatnio powiedział : Gdy umrę, to będę leżał w ziemi i nie będę widział tego pięknego świata. A ja mam dopiero 40 lat, więc chcę jeszcze żyć i patrzeć na to wszystko” – zanotowała w pamiętniku.
Matka ukrywała się w strasznych warunkach. 12-letnia Zuzanna zrozumiała, że razem nie mają szans na przeżycie. Jeśli Niemcy albo Ukraińcy je znajdą, to zabiją obie. W jednej chwili podjęła decyzję.
- Okłamałam mamę i powiedziałam, że Aniela kazała mi wracać do siebie, że u niej mam schronienie – opowiada lekarka z Olesna. – Wtedy widziałam moją mamę po raz ostatni...
Z Turki do Nowego Sącza wracała pociągiem. – Miałam 12 lat i byłam dorosła. Wiedziałam, że z nikim nie mogę rozmawiać, że nie mogę za długo przebywać w jednym miejscu, żeby nie zwrócić na siebie uwagi. Wiedziałam, że jeśli zwrócę uwagę żołnierza albo policjanta, to mnie zabiją. Widziałam egzekucje i gwałty, widziałam na własne oczy wszystkie krwawe widoki wojny.
Kiedy wróciła do Nowego Sącza, czekała na Anielę ukryta w ogrodzie.
Niania ukryła Zulę w pokoiku na strychu. Tam dziewczynka ukrywała się przez 2,5 roku. Nie mogła dawać znaku życia. Nie mogła nawet chodzić, żeby odgłos kroków nikogo nie zaalarmował. Nawet zimą, w czasie największych mrozów, aż do wieczora, do powrotu Anieli, nie mogła rozpalać w piecu, żeby dym jej nie zdradził.
Na strychu ukrywała się od listopada 1942 r. do stycznia 1945 r. Przez ten czas tylko raz wyszła na dwór.
To był czwartek, 4 marca 1943 roku. Aniela dostała wtedy przeciek, że Niemcy będą przeszukiwać domy, żeby znaleźć ukrywających się Żydów, dlatego kazała Zuli do popołudnia trzymać się z daleka od domów. Dziewczynka ukryła się na cmentarzu...
Każdy z nas przeżył straszne rzeczy, nie należy o tym mówić
O ukrywaniu się żydowskiej dziewczynki na strychu Alexander dowiedział się dopiero w styczniu 1945 roku, kiedy pod miasto podeszła Armia Czerwona.
Aniela musiała zapytać dyrektora cegielni, czy może zabrać dziewczynkę do piwnicy, żeby uchronić ją przez bombardowaniem. Niemiec zgodził się. Kiedy 20 stycznia Sowieci po trzydniowych walkach zdobyli Nowy Sącz, aresztowali niemieckiego dyrektora cegielni.
– Alexander dwa lata spędził w więzieniu i przez te dwa lata pisałam pisma w jego obronie, że uratował mi życie. Dopiero po dwóch latach go wypuścili, ale niedługo potem zmarł – opowiada Zuzanna Wartenberg.
Z najbliższej rodziny wojnę przeżyli tylko babcia Debora, siostra matki Nina z mężem (ukrywali się w Rumunii) oraz brat matki Edmund z córką Lidią (ukrywani w klasztorze).
Zula zamieszkała z wujem Edmundem w Jeleniej Górze. Tam zaczęła chodzić do gimnazjum. Uczyła się w jednej klasie z Jerzym Kosińskim, późniejszym znanym pisarzem, autorem kontrowersyjnego „Malowanego ptaka”. Był o trzy lata młodszy, ale po wojnie często w jednej klasie uczyły się dzieci w różnym wieku. Kosiński, który również był Żydem (urodził się jako Josek Lewinkopf), zaprzyjaźnił się z Zulą. W klasie mówiono nawet, że się w niej kocha. Po skończeniu gimnazjum, kiedy wyjechał do liceum do Łodzi, jeszcze przez kilka lat po szkole przysyłał jej listy i zdjęcia. Część z nich pani Zuzanna ma do dzisiaj.
Ze zdumieniem przeczytała po latach „Malowanego ptaka”, który przyniósł Jerzemu Kosińskiemu międzynarodową sławę. Opisał w niej w szokujący, naturalistyczny sposób wojenne morderstwa i gwałty. – Byłam ogromnie zdziwiona tym, co Jurek napisał w „Malowanym ptaku”, ponieważ miał raczej łagodny charakter. Wtedy nie rozmawialiśmy o wojnie. Wiedzieliśmy, że każdy z nas przeżył straszne rzeczy. Ale nie wolno w taki sposób pisać.
Ona sama chciała oddzielić straszną przeszłość grubą kreską.
Podczas lat ukrywania się na strychu pisała pamiętnik. Podpisała go jako Zuzanna Czarkowska. Takie nazwisko, nową tożsamość wymyśliła sobie, pod takimi danymi zarejestrowała się po wojnie, takie nazwisko nosiła aż do ślubu.
Zula po gimnazjum w Jeleniej Górze, ukończyła liceum w Katowicach oraz studia medyczne we Wrocławiu.
99 procent ludzi jest dobrych
Zuzanna Wartenberg paradoksalnie wyniosła z wojennego piekła przeświadczenie, że ludzie są dobrzy.
– Ja naprawdę wierzę w to, że 99 procent ludzi jest dobrych – mówi 87-letnia lekarka. Ten jeden procent zostawia tylko po to, żeby rachunek prawdopodobieństwa się zgadzał. Bo przecież na świecie jest także zło. Jednak ona w swoim życiu miała szczęście spotykać jedynie dobrych ludzi.
– Nawet podczas wojny spotykałam takich i tylko dzięki nim przeżyłam – opowiada. – Aniela ukryła mnie na strychu, Ukrainiec Mironowicz wywiózł mnie schowaną w furmance z sianem, Niemiec Alexander pozwolił ukryć się w schronie. Dzięki nim ocalałam.
Podczas wojny nauczyła się, że ludzi nigdy nie można potępiać, skoro tak mało o nich wiemy.
– Mironowicza burmistrzem zrobili Niemcy, pracował dla hitlerowców, ale czy ktoś wie, ile on ludzi uratował? – pyta Zuzanna Wartenberg. – Ja wiem tylko o kilku żydowskich rodzinach, które ukrył w swojej piwnicy i wywiózł potem z miasta.
– Musiałabym mieć drugie życie, żeby odpłacić ludziom za dobro, które dostałam od innych – dodaje. – Drugiego życia nie dostanę, czyli już nie zdołam odpłacić.
Święta Anielo, pomóż mi
Po ukończeniu studiów medycznych Zuzanna dostała nakaz pracy w Rabce. Po kilku miesiącach w 1956 roku przyjechała jednak do Olesna. W Oleśnie mieszkał jej mąż, lekarz Włodzimierz Wartenberg. Wychowali dwóch synów: Krystiana i Pawła, którzy również ukończyli studia medyczne, są cenionymi lekarzami.
W Oleśnie Zuzanna Wartenberg także przeżyła trudne chwile. Tragiczną śmierć 14-letniego syna Tomasza, który utonął. Chorobę i przedwczesną śmierć męża. Ciężki wypadek w karetce pogotowia, po którym przez trzy lata nie chodziła i przez który musiała przejść na emeryturę.
Wojenny dramat lekarki z Olesna miał jednak piękny epilog. Aniela Hebda, była niania Zuli, a podczas wojny ukrywała ją na strychu, zamieszkała razem z nią pod jednym dachem w Oleśnie.
– Jeszcze pomogła mi wychować moich synów – opowiada pani Zuzanna. – Miała ukończone tylko cztery klasy szkoły powszechnej, ale była jednym z najmądrzejszych ludzi, jakich poznałam w życiu. Kiedy jest mi ciężko, to czasem modlę się do niej jak do świętej: „Anielo, pomóż mi”. Bo była świętą kobietą.