Żużlowe szkiełko: "Komisja od głowy"
Pogoda nie odpuszcza, ale tym razem prawie się udało. Ze wszystkich zaplanowanych na weekend meczów – także tych zaległych – nie odbyły się tylko dwa. Procent skuteczności całkiem niezły. Istnieje prawdopodobieństwo, choć prognozy nie są optymistyczne, że majówka będzie dla nas. Oby.
Mniej odwołanych spotkań wcale nie oznacza, że problem z początkiem maja zniknie.
Problem jest i trzeba o nim mówić, ale przede wszystkim działać. Tymczasem to nie takie proste. Jakiekolwiek pogodowe anomalia – deszcz, śnieg i jeszcze niska temperatura – to powód, by mecz się nie odbył. Warunki ekstremalne, a przede wszystkim inne czyli gospodarz traci atut własnego obiektu. Na takim „obcym” torze Falubaz omal nie przegrał z beniaminkiem z Rybnika. Skończyło się szczęśliwie, ale inni mają kolejny argument.
Na „obcym” nie jedziemy i nawet nie próbujemy, bo możemy przegrać.
Cel czyli zwycięstwo uświęca środki, więc mecze odwołujemy. Komisarz toru niewiele zrobić może. Gospodarze, toromistrz i obsługa techniczna - właściwie poinstruowani, po gospodarsku ma się rozumieć – robią wszystko, by nic nie zrobić i wszyscy wracają do domów. Tor musi być nasz, więc czekamy na nowy termin. Winna jest przecież kwietniowa pogoda. Komisarz niewiele może. Bez znajomości toru – to tajemnica gospodarzy - obsługi technicznej (najlepiej własnej) może tylko pospacerować po torze, zrobić kilka zdjęć, napisać kilka zdań i wrócić jak wszyscy do domu. Taka fikcja wymyślona kilka lat temu, która nijak nie przystaje do rzeczywistości polskiego żużla.
Nasz żużel kocha fikcję, więc za chwilę z komisarzem na mecze jeździć będzie lekarz.
Przypadek Petera Kildemanda wywołał ogólnonarodową dyskusję czy aby ze względu na stan zdrowia mógł wystartować w meczu. Wygrał wyścig, później upadł na tor powodując kontuzję innego zawodnika, by w końcu stracić przytomność w parkingu. Duńczyk sam podjął decyzję ryzykując zdrowie własne i kolegów z toru. Pogoń za pieniędzmi - efekt nowych przepisów kontraktowych - sprawiła, że Kildemand pojechał za wszelką cenę. To pierwszy taki przypadek, oby ostatni, choć trudno w to uwierzyć. Jak dalece idiotyczne przepisy wymyślono, świadczy przypadek Daniela Kaczmarka. Było L4 do tego jeszcze regulaminowa karencja i w myśl przepisów junior Unii przeciwko Toruniowi jechać nie powinien. Wyzdrowiał? A może wcale nie był chory.
Antidotum na takie sytuacje ma być Komisja Lekarska badająca kontuzjowanych żużlowców.
To dopiero byłby kabaret. Przecież nie może to być tylko internista. Obowiązkowo potrzebny także ortopeda, przyda się chirurg, a może i gastrolog. Zanim jednak zaczniemy badać żużlowców, proponuję zbadać prezesów klubów. Na badania powinni zostać zaproszeni także granatowo-marynarkowi, którzy bez zastanowienia wpisują do regulaminów cudowne myśli klubowych włodarzy. Tu sprawa jest prosta. Potrzebny jeden lekarz, lekarz od głowy.