Związek ma obowiązek wejść w spór zbiorowy [rozmowa]
Rozmowa ze Sławomirem Broniarzem, szefem Związku Nauczycielstwa Polskiego o planowanej na marzec akcji protestacyjnej na zmiany w oświacie.
Rozmowy na temat wejścia w spór zbiorowy zaczął pan na Śląsku. Dlaczego?
Województwo śląskie stanowi silną część ZNP. Działa tu 125 oddziałów, w których zrzeszonych jest 39 tysięcy nauczycieli. Problemem formalnym, przed jakim stoimy, jest fakt, że dla nauczyciela pracodawcą jest dyrektor szkoły. Tym samym adresatem postulatów jest właśnie on. W tej konkretnej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, większość dyrektorów jest po naszej stronie, ale ten element formalny jest niezbędny, by w przypadku finału sporu zbiorowego, jakim jest strajk, nie narazić organizatorów tego wydarzenia na konsekwencje prawne.
Co to znaczy w praktyce?
Przedstawiciele ZNP idą do dyrektora. Składają postulaty. Prowadzą z nim negocjacje. Aż dochodzimy do sformułowania protokołu rozbieżności. Gdyby nie udało się osiągnąć porozumienia i każda ze stron zostanie przy swoim, w szkołach zarządzane jest referendum w sprawie ewentualnego strajku. Powinni w nim wziąć udział wszyscy pracownicy szkoły, nie tylko nauczyciele. Dopiero wynik referendum decyduje, czy w szkole odbędzie się akcja strajkowa (za przystąpieniem do strajku musi być co najmniej połowa uczestników - przyp. red.).
Referendum ma się odbyć tylko w szkołach, w których działa ZNP?
Jeżeli są placówki, w których nie ma związków, a nauczyciele i pracownicy oświaty zgłoszą się do ZNP z chęcią dołączenia do sporu zbiorowego, to może się on toczyć także na jej terenie. Mamy wiele takich przypadków. Nieraz zgłaszają się do nas dyrektorzy gimnazjów, którzy są zaniepokojeni planami likwidowania szkół. Zresztą z rozmów z nauczycielami, samorządowcami czy dyrektorami szkół wynika, że skala poparcia dla potencjalnego protestu jest bardzo duża. Aczkolwiek są też obawy, wątpliwości dotyczące przystąpienia do strajku.
Niektórzy nauczyciele pytali, czy jest sens organizować strajk, jeśli w ich gminie samorządy są proedukacyjne. Nie planują zwalniać nauczycieli, chcą przygotować „wygodną” dla uczniów sieć szkół.
W takich kwestiach powinniśmy kierować się solidaryzmem zawodowym. W gminach, gdzie jest bardzo życzliwe nastawienie, a takich jest zdecydowanie więcej, moim zdaniem tym łatwiej jest przeprowadzić procedurę sporu zbiorowego. Zrozumienie dla środowiska nauczycielskiego jest większe. Przez to po drugiej stronie rozmów nie mamy przeciwnika.
Może wejście w spór zbiorowy było jednak pochopną decyzją?
To była decyzja, która musiała mieć miejsce. Nie tylko członkowie związku, ale też nauczyciele niedziałający w żadnym związku oświatowym, rodzice czy samorządowcy żądali radykalizacji działań.
Nieraz słyszałem, że związek ma obowiązek wejść w spór zbiorowy, bo to jest być albo nie być gimnazjów.
Jakie formy protestu planujecie?
Podstawową będzie strajk. Mamy już przygotowany scenariusz, ale nie chcę jeszcze zdradzać szczegółów. Zapewniam, że nasze działania będą spektakularne. Zakładamy, że będzie to strajk jednodniowy. Aczkolwiek nie musi trwać tylko dzień. Liczymy, że w szkołach, które w wyniku referendum nie przystąpią do strajku, przeprowadzone zostaną akcje wsparcia i solidaryzmu. Edukacją nie można się bawić, nie można podejmować decyzji o jej zmianie, nie mając badań potwierdzających taką potrzebę. Tymczasem wyniki żadnych badań nie dawały minister Annie Zalewskiej podstaw, by wprowadzać tak szeroką reformę. Pseudoreformę.
Na co muszą przygotować się rodzice, jeśli dojdzie do strajku?
Strajk ma zapobiec negatywnym konsekwencjom reformy. Dlatego prosimy ich o wyrozumiałość. Jeśli mogą, to w dzień strajku niech wezmą opiekę na dziecko. Dodam, że jeśli zdecydują się posłać je do szkoły, to dyrektor ma obowiązek zapewnić mu opiekę. Jeżeli okaże się, że strajk nie przyniesie zakładanego rezultatu, że nie wzbudzi refleksji po stronie rządzącej, ponownie zwrócimy się do nauczycieli, rodziców o rozważenie radykalniejszych działań.
S. Broniarz: Domagamy się wycofania reformy oświaty. ZNP ostrzega przed strajkiem w marcu