Zwykli? Niezwykli! Monika Szałek portretuje bohaterów walki z koronawirusem
Na ponad 400 portretach, które Monika Szałek zrobiła pracownikom w dwóch ogromnych polskich szpitalach, MSWiA w Warszawie i „Koperniku” w Łodzi, nie ma ludzi umęczonych przez pandemię COVID-19. Są lekarze i pielęgniarki dumni z tego, kim są i co robią na co dzień, bo ratowanie ludzkiego życia jest ich powołaniem.
Na co dzień fotografujesz gwiazdy polskiego show-biznesu: aktorów, prezenterów telewizyjnych, sportowców, ale również pisarzy i muzyków. Twoje zdjęcia chętnie publikują poczytne magazyny jak „Twój Styl”, „Elle”, „Zwierciadło” czy „Gala”. Co sprawiło, że tym razem postanowiłaś uwiecznić pracujących w szpitalach i zaangażowanych w walkę z COVID-19?
Monika Szałek: Podobnie jak wielu moich kolegów z tej branży, również ja w pierwszych miesiącach pandemii z dnia na dzień straciłam wszystkie zlecenia. Nie miałam szans robić zdjęć, bo w momencie, kiedy ogłoszono ścisły lockdown, klienci się przestraszyli i zaczęli odwoływać sesje. I mnie ogarnął strach, ponieważ prowadzę własną działalność gospodarczą i jeżeli nie fotografuję, to nie zarabiam. Byłam przerażona. Przez pierwsze tygodnie lockdownu nie robiłam więc nic innego, tylko wertowałam strony internetowe, szukając informacji, jakiej pomocy mogę oczekiwać i za co mam żyć. Wkręciłam się w taką spiralę paranoi sprawdzania możliwości i kombinowania, co mogę w tej sytuacji zrobić, że w pewnym momencie doszłam do wniosku, iż muszę odwrócić uwagę od tego, co jest dla mnie aktualnie największym problemem i zająć się czymś, co posłuży innym.
Nie otrzymałaś żadnego wsparcia od rządu?
Dostałam 2 tys. złotych postojowego przez trzy miesiące oraz zwolnienie z trzech składek ZUS, ale przy trzyosobowej rodzinie w Warszawie te pieniądze to niewiele. Oczywiście, mogłam spróbować się przebranżowić, ale fotografuję od 12 lat, portretowanie ludzi jest moją miłością i pasją, więc zmiana branży wydawała się niemożliwa. Któregoś dnia ogłoszono na Facebooku, że w niedzielę o godz. 17 spotykamy się wszyscy na balkonach i będziemy oklaskami dziękować medykom za to, co dla nas robią. Kiedy wyszłam z synami na balkon, a mam patio osiedlowe, z którego widok roztacza się na 50 innych balkonów, okazało się, że poza nami nie ma nikogo innego. Strasznie mnie to poruszyło. Miałam łzy w oczach, bo czegoś takiego się nie spodziewałam. Potem doszłam do wniosku, że samo klaskanie chyba nie pomoże ani lekarzom, ani pielęgniarkom z oddziałów covidowych i że oni potrzebują czegoś, co odwróciłoby ich uwagę od ciężkiego życia , które mają teraz w szpitalu oraz tego, że za tę ciężką pracę należą się im dodatkowe pieniądze, a tych nie dostają. Pomyślałam, pieniędzy im nie dam, bo nie mam, ale mogę im dać coś innego. Wpadłam na pomysł, że pojadę do takiego szpitala, zrobię portrety wszystkim, którzy pracują przy pacjentach i podaruję im je na pamiątkę.
Wybrałaś Szpital MSWiA.
To ogromny szpital zatrudniający około 3 tys. osób, który jako jednoimienny zaczął przyjmować pacjentów z koronawirusem. Zaproponowałam, że z zachowaniem pełnego reżimu sanitarnego urządzę w szpitalu studio, będę siedziała w nim przez kilka dni i każdemu, kto przyjdzie wykonam portret. Ponieważ z tysięcy osób, które portretowałam na przestrzeni kilku ostatnich lat nie spotkałam osoby, która byłaby niezadowolona, uznałam, że chyba te portrety i tym ludziom sprawią przyjemność. Rzeczniczka szpitala Iwona Sołtys zareagowała entuzjastycznie, kilka dni później budowałam studio w sali konferencyjnej.
Sesja u fotografa gwiazd to nie lada atrakcja....
Atrakcja, ale i koszt, na który nie każdy pracownik szpitala może sobie pozwolić. Ponadto osoby, które pracują na najniższych szpitalnych szczeblach, jako sprzątaczki czy salowe, uznałyby zapewne, że pójście na prywatną sesję zdjęciową to niepotrzebny luksus i próżność. Zapowiedziałam więc, że sama do nich przyjadę. I tak też zrobiłam. Na sesje, które trwały siedem dni w obu szpitalach, zgłaszali się wszyscy, od lekarzy i pielęgniarek poczynając, na sprzątaczkach, salowych i kierowcach, którzy jeżdżą z wymazami, kończąc.
Spora grupa lekarzy i pielęgniarek odeszła w tym czasie z pracy?
Z tego co wiem, wielu pracowników, w tym zespołów lekarsko-pielęgniarskich, nie tylko ze Szpitala MSWiA, ale również ze Szpitala im. Kopernika w Łodzi, w którym od kilku lat działam charytatywnie - w momencie wybuchu epidemii poszło na zwolnienia lekarskie lub urlopy, bo się po prostu bali. O zdrowie członków rodziny, którzy należeli do grupy ryzyka, o swoje zdrowie, bo mimo zaawansowanego wieku i tzw. chorób współistniejących wciąż jeszcze pracowali. Nie osądzam ich jednak. Mieli prawo się bać. A tych, którzy zostali, choć również się bali, fotografowałam. Mówiłam im: „Możesz stanąć przede mną w kombinezonie, w masce, jeśli chcesz, ale możesz też dać się sfotografować takim, jakim jesteś na co dzień, a jesteś dumnym, pięknym człowiekiem, który wykonuje szlachetną i bardzo trudną pracę”. A oni się cieszyli, schodzili z oddziałów, wyskakiwali z tych swoich kombinezonów, przychodzili do mnie i, w lekkim makijażu, stawali przed obiektywem. Byli ludźmi dumnymi z tego, kim są i gdzie się znajdują.
Rozmawiałaś z nimi?
Nie zrobiłabym dobrego zdjęcia, jeśli choć przez szparę nie zajrzałabym do duszy osoby fotografowanej. Za każdą z tych twarzy, które portretowałam, kryje się jakaś historia. Niektórzy zgodzili się ją ujawnić, inni woleli zachować anonimowość. Opowiadali o tym, że początkowo nie mieli masek i kombinezonów ochronnych, że trudno im było zakładać wenflon mając trzy rękawiczki na dłoni. Lekarkom ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego niełatwo było wytrzymać w koszmarnych, nieoddychających kombinezonach dłużej niż cztery godziny, więc dzieliły czas i zadania między sobą, by wytrzymać. A potem zamieniały się z koleżankami i przez kolejne cztery godziny zajmowały się wypełnianiem papierów, których są niewyobrażalne ilości. Lekarze martwili się przede wszystkim o swoich stałych pacjentów. W momencie, gdy ich szpital został zamknięty i zaczął przyjmować tylko chorych na koronawirusa, ci bez covida zostali pozbawieni opieki. Lekarze opowiadali o tym, jak wracają po nocnym dyżurze do domu, siadają do telefonu i zaczynają obdzwaniać kolegów pracujących w innych szpitalach w poszukiwaniu miejsca dla swoich chorych. Nie narzekali i się nie skarżyli. Nie czuli się bohaterami. Podkreślali, że są zwykłymi ludźmi. Po prostu wykonywali swoją pracę. Mówili: „dostaliśmy nowe zadania i ogarnęliśmy to”. W sumie w obu szpitalach - w warszawskim MSWiA oraz w łódzkim „Koperniku” sfotografowałam 400 osób.
Czy udało ci się znaleźć sponsora na to przedsięwzięcie?
Początkowo w ogóle o tym nie myślałam. W sumie tym 400 osobom zrobiłam 4,5 tysiąca zdjęć, trzeba je było przerzucić, przemielić, wybrać i rozesłać, co zajęło mi dwa tygodnie. Zamarzyło mi się, by zrobić z tych zdjęć wystawę, a może z czasem również album pamiątkowy. Postanowiłam też przeprowadzić z moimi bohaterami wywiady, a oni się zgodzili. Wiadomo, sama bym już tego finansowo nie udźwignęła, potrzebne była wsparcie. Pomyślałam, że poproszę szpital, by pomógł mi znaleźć kogoś, kto sfinansowałby wydrukowanie tych portretów i powieszenie ich na korytarzach. Pandemia przecież kiedyś się skończy i szpital zacznie znów funkcjonować normalnie. Zależało mi, by pacjenci, którzy do niego wrócą, mogli zobaczyć twarze ludzi, którzy walczyli z pandemią. Tak się szczęśliwie złożyło, że w czasie jednej z sesji w Szpitalu MSWiA zjawił się prezes Galerii Mokotów. I tak zaczęła się nasza współpraca, dzięki której powstała wystawa. Teraz szukam chętnych do współpracy przy podobnej wystawie w Łodzi oraz partnerów do pamiątkowych albumów. Całą akcję zatytułowałam „Zwykli?”, z pytajnikiem na końcu, żeby odbiorcy tych zdjęć odpowiedzieli sobie na pytanie, czy ci ludzie naprawdę są zwykli? Bo moim zdaniem nie.
Wystawę „Zwykli?” można było oglądać w warszawskiej Galerii Mokotów. Być może zawita też do Trójmiasta i do Łodzi.