Na Polski rynek wkracza zupełnie nowe urządzenie, które ułatwi robienie zakupów spożywczych – coolomat. Za ten wynalazek odpowiada przedsiębiorca z Rudy Śląskiej. Dzięki jego pomysłowi, będziemy zamawiać zakupy online i odbierać je w dowolnym automacie w różnych punktach miasta. Takich nowinek jest na świecie więcej. Co jeszcze oferują automaty wszelkiej maści? Pytanie powinno raczej brzmieć, czego dzisiaj jeszcze nie da się kupić z automatu.
Idea coolomatu jest prosta: zamawiamy produkty spożywcze przez Internet, wybieramy konkretne urządzenie do którego przesyłka zostanie dostarczona oraz przedział czasowy, w którym chcemy odebrać zakupy. Po dostarczeniu przez kuriera naszych zakupów do urządzenia otrzymamy kod, smsem i e-mailem, który umożliwi nam otwarcie schowków, w których znajdują się nasze zakupy.
- Coolamat powstał z osobistej potrzeby. Sam wielokrotnie bywałem w sytuacji, że brakowało mi czasu i najzwyczajniej w świecie nie miałem kiedy zrobić zakupów – mówi Marcin Warzocha, pomysłodawca urządzenia. - Szukałem czegoś co pozwoli mi zrobić zakupy przez Internet, będąc w biurze czy w pociągu, i odebrać je w dogodnym miejscu o dogodnej godzinie, bez straty czasu na parkowanie, stanie w kolejkach i tak dalej. W ten sposób narodził się pomysł coolomatu - tłumaczy.
Obecnie jeden z coolomatów jest zainstalowany w Poznaniu przy ulicy Marcelińskiej i służy do wewnętrznych testów w warunkach rzeczywistych. Urządzenie zainstalowane w listopadzie przeszło już testy w warunkach zimowych, teraz rozpoczynają się testy letnie. Latem coolomaty pojawią się już w Warszawie, gdzie będą prowadzone testy konsumenckie. Następnym etapem będzie rozwój sieci urządzeń w stolicy, jak i w największych miastach Polski - również w aglomeracji górnośląskiej. Urządzenia będą stały na osiedlach mieszkaniowych, w okolicach biurowców oraz przy głównych arteriach komunikacyjnych.
Czytając na temat coolomatu zapewne nasuwa Wam się na myśl inne urządzenie, już rozpowszechnione w Polsce, choć służące do innych celów. Chodzi o paczkomaty sieci InPost, czyli duże żółte skrzynki, które widujemy w okolicach supermarketów, stacji benzynowych i innych miejsc publicznych. Urządzenie pozwala nadawać przesyłki pomiędzy różnymi paczkomatami. Wystarczy opłacić i zdeponować przesyłkę w schowku, a następnie operator przetransportuje ją do innego, wybranego przez nas paczkomatu. Tam odbiorca może odebrać przesyłkę, otwierając skrzynkę za pomocą – a jakże – kodu dostarczonego smsem i e-mailem.
Oprócz wspomnianych urządzeń służących do nadawania i przechowywania produktów, istnieje także rozległy rynek automatów vendingowych. Chodzi o popularne automaty z produktami, które możemy kupić - kiedyś przy użyciu monet, dzisiaj również banknotów i kart płatniczych.
Maszyny z batonikami i napojami obecnie już nie robią na nikim wrażenia. Ale maszyny z papierosami to już co innego. Takie automaty jak najbardziej istnieją, ale w Polsce ich nie uświadczymy, ze względu na prawo zakazujące sprzedaży wyrobów tytoniowych nieletnim. Swego czasu w Łodzi pojawiło się coś podobnego – automaty, do których klienci wrzucali liście tytoniu i gilzy, po czym odbierali 20 pięknie zrolowanych papierosów, za łączną kwotę 5 złotych. Do urządzeń szybko jednak przyczepiły się Izba Celna i Krajowe Stowarzyszenie Przemysłu Tytoniowego. Jak szybko automaty podbiły polski rynek, tak jeszcze szybciej zostały z niego wycofane.
Z produktów żywnościowych całkiem dużą popularnością cieszą się natomiast mlekomaty. Można je znaleźć również w polskich miastach, w pobliżu np. galerii handlowych. Ideą mlekomatów jest sprzedaż zdrowego mleka, niepasteryzowanego i bez konserwantów. W urządzeniu za określoną kwotę kupujemy butelkę, plastikową lub szklaną, następnie umieszczamy ją w podajniku i czekamy, aż ta wypełni się świeżym mlekiem. Po każdej takiej operacji następuje automatyczna dezynfekcja urządzenia. Mleko ma smakować jakby pochodziło świeżo od krowy. Czy tak rzeczywiście jest? Trzeba by zapytać koneserów.
Teraz z innej beczki. Będąc w toalecie klubu lub baru z pewnością widzieliście automat z prezerwatywami. Działają one podobnie jak różnego rodzaju automaty z gadżetami dla dzieci (np. piłeczkami kauczukowymi), choć na pewno nie są one do dzieci kierowane. Wrzucając monetę i przekręcając pokrętło, do podajnika wylatuje zapakowany kondom – jedna sztuka.
Prezerwatywy wolimy kupować bez świadków, podobnie jak inne gadżety erotyczne. O to zadbała pewna hiszpańska firma vendingowa, która wyprodukowała maszyny wypełnione właśnie tego typu produktami – od lubrykantów po wibratory. Z daleka wyglądają jak dobrze znane automaty z napojami i działają w taki sam sposób.
Czy można posunąć się dalej w próbie zaspokajania naszych perwersyjnych potrzeb? Oczywiście, że można i ktoś już nawet o to zadbał. W tym przypadku należy jednak zwrócić się stronę Dalekiego Wschodu, a konkretniej – do odległej Japonii. Tam znajdują się automaty z… używaną bielizną kobiecą. Podobno im bardziej zużyte majtki, tym droższe, bo intensywniej pachnące. Niektóre źródła głoszą, że rząd japoński już zdelegalizował tego typu automaty. Na tym może poprzestańmy...
Próba opisania wszystkich automatów vendingowych mija się z celem, bo w tego typu urządzeniach można kupić już właściwie wszystko: karty SIM, kosmetyki, książki, lekarstwa, jajka, biżuterię albo lód w kostkach. W Chinach można kupić nawet żywego kraba z automatu. W Australii i we Włoszech w automacie kupimy klapki przed pójściem na plażę – wystarczy przyłożyć stopę do namalowanego wzoru, aby wiedzieć, jaki rozmiar wybrać.
Jak widać, przemysł vendingowy ma się dobrze, a istnieją przecież także inne automaty, które zaspokajają potrzeby klientów i nabijają portfele właścicieli. Może warto więc pomyśleć nad własnym projektem i rozwinąć swój biznes? - Finansowanie naszego projektu może zapewnić nam na przykład fundusz zalążkowy, który w swoich założeniach finansuje tego typu projekty – tłumaczy Marcin Warzocha, prezes zarządu Coolomat Sp. z.o.o. Jak dodaje, najlepiej sprawdzają się projekty, które zaspokajają najbardziej oczywiste potrzeby klientów. - Jeżeli dorabiamy ideologię do naszego projektu, to może to być sygnał ostrzegawczy, że nasz produkt czy usługa wcale nie muszą być dla naszych klientów oczywiste i niekoniecznie muszą tego potrzebować – radzi przedsiębiorca.