Żydówki w Chorabiu przeżyły gehennę [zdjęcia]

Czytaj dalej
Fot. Sławomir Kowalski
Joanna Maciejewska

Żydówki w Chorabiu przeżyły gehennę [zdjęcia]

Joanna Maciejewska

Nieludzkie warunki, głód i wycieńczająca praca - tak wyglądała codzienność w niemieckim podobozie koncentracyjnym w Chorabiu.

Chorab to leśna oaza koło Różankowa, dziesięć minut drogi samochodem od Torunia. To tutaj jesienią 1944 roku utworzono podobóz KL Stutthof o nazwie Baukommando Weichsel (Komando Budowlane Wisła). Przetrzymywano w nim około 1700 Żydówek, które wykorzystywano do budowy umocnień wojskowych - rowów strzeleckich i przeciwpancernych w okolicach Torunia.

Warunki, w jakich przetrzymywano kobiety, były tragiczne i stanowiły jeden z elementów eksterminacji. Żydówki przebywały w tzw. fińskich namiotach zbudowanych z cienkiej dykty i trzciny. Spały w nich na ziemi pokrytej niewielką warstwą słomy. Otrzymywały głodowe racje żywnościowe, a brud i brak dostępu do urządzeń sanitarnych wywoływał liczne epidemie. Zarówno to, jak i nieleczone przeziębienia oraz odmrożenia były przyczyną licznych zgonów. Kobiety umierały też na skutek ciężkiej pracy fizycznej i brutalnego traktowania ze strony strażników. Ciała zmarłych i zamordowanych więźniarek grzebano w pobliskim lesie w anonimowych gromach.

W styczniu 1945 roku, po rozpoczęciu ofensywy Armii Czerwonej, przystąpiono do przyspieszonej ewakuacji obozu. Przed ewakuacją każda z więźniarek musiała przebiec 20 metrów. Te, które nie były w stanie, zostały bestialsko zamordowane. Kazano stawać im nad brzegiem wykopu, do którego wcześniej wrzucano zwłoki. Esesmani po kolei uśmiercali je ciosem pałką w tył głowy. Zabili ponad 150 kobiet.

Najsilniejsze z kobiet przez Chełmżę, Bielczyny i Stolno wyprowadzono do Lęborka. Wiele nie przeżyło jednak marszu śmierci, który wyruszył 20 stycznia 1945 roku.

Wczoraj w Chorabiu odsłonięto obelisk upamiętniający pomordowane pod koniec II wojny światowej Żydówki.

Podwójny obelisk nawiązuje kształtem do macewy, tradycyjnego żydowskiego nagrobka. Obok niego stanęła tablica z informacjami historycznymi, przygotowana przez dr hab. Sylwię Grochowinę z UMK. - Ten skromny w formie pomnik to symbol naszej pamięci o niewinnych ofiarach tamtego strasznego czasu, ofiarach ludobójstwa, zbrodniczego systemu przemocy. Jako ludzie, jako Europejczycy, musimy uczynić wszystko, co w naszej mocy, by podobne tragedie nigdy i nigdzie się nie powtórzyły - mówił wczoraj marszałek Piotr Całbecki.

Dlaczego historycy omijają temat obozów dla Żydówek pod Toruniem i Brodnicą - materiał archiwalny Adam Willmy.

Każdego roku szkolne wycieczki obowiązkowo zaliczają na trasie muzeum Auschwitz. Tymczasem jedna z najbardziej dramatycznych odsłon holokaustu miała miejsce pod Toruniem. Tu spoczywają Żydówki, które miały trafić do Auschwitz.

Chorab to leśna oaza koło Różankowa, dziesięć minut drogi samochodem od Torunia. Stare zabudowania pośrodku łąki. Jan Łukasiak dziennikarz magazynu „Inne Oblicza Historii” w dzieciństwie chodził tam z babcią na grzyby. – Siusiałem w krzakach i nie mogłem wówczas zrozumieć skąd wzięły się kamyki poukładane pod drzewami.

Dziesięć lat później powrócił do tego tematu: - Zrozumiałem, że szukając grzybów chodziliśmy po grobach, które odwiedzający, żydowskim zwyczajem upamiętniali kamykami.

Chorab to leśna oaza koło Różankowa, dziesięć minut drogi samochodem od Torunia. To tutaj jesienią 1944 roku utworzono podobóz KL Stutthof o nazwie Baukommando
Sławomir Kowalski Chorab to leśna oaza koło Różankowa, dziesięć minut drogi samochodem od Torunia. To tutaj jesienią 1944 roku utworzono podobóz KL Stutthof o nazwie Baukommando Weichsel (Komando Budowlane Wisła).

Dziś Łukasiak pracuje nad pierwszą monografią tego miejsca. To tylko kamyczek do pomnika, który powstanie, gdy opisane zostanie kilkanaście innych miejsc katorgi Żydówek.

Szperając w archiwach, dokopał się protokołu z ekshumacji. Podpisali go dr Krippendorf, sędzia Madejski i Henryka Pustolanka, protokolantka. Był marzec 1950 roku. Najpierw zdjęto tablicę, którą ktoś ustawił nad mogiłą: „Tu spoczywają 152 zwłoki nieznanych, zamordowanych Israelitów przez Niemców z lagru Chorabia dnia 18 II 1945”.

Pierwszych kilkadziesiąt czaszek zbadali dokładniej, każdej poświęcono po 7-9 linijek. Później szło już jak z automatu – po trzy wersy: „ Zwłoki Nr 11. Czaszka strzaskana, składająca się z kilku odłamków kostnych. Stan czaszki wskazuje na uderzenie denatki twardym narzędziem z wielką siłą, wskutek czego nastąpiła śmierć. Przy czaszce znajdują się zbutwiałe resztki ubrania i szkieletu.

Zwłoki nr 12. Czaszka z częściowo zachowanymi powłokami skórnymi i uwłosieniem czarnym w okolicy czoła. W dolnym, prawym brzegu kości ciemieniowej jest otwór okrągły, świadczący o wlocie kuli (…)”

Pierwszego dnia komisji udało się opisać tylko 69. Może na polu w Chorabiu doskwierał chłód, może zrobiło się ciemno.

Andrzej Bialecki, rocznik 1908, rolnik z Zamku Bierzgłowskiego często widywał Żydówki z Chorabia. W 1950 zeznał prokuratorowi: - Te kobiety w liczbie 1800 zostały przywiezione w 1944 roku, miały od 14 do 60 lat. Życie miały bardzo mizerne. Niejednokrotnie do pracy szły głodno. Spały na słomie rozłożonej na ziemi, a niektóre na gołej ziemi.

Kobiety w Chorabiu umierały prawie codziennie – z głodu i wycieńczenia. SS-mani z Litwy znęcali się nad nimi w okrutny sposób. Parę dni przed nadejściem Armii Radzieckiej te silniejsze, które miały obuwie, zostały zabrane. Z tych, które zostały, 152 zabili Litwini. Przy życiu pozostały 22”.

Chorab to leśna oaza koło Różankowa, dziesięć minut drogi samochodem od Torunia. To tutaj jesienią 1944 roku utworzono podobóz KL Stutthof o nazwie Baukommando
Sławomir Kowalski Chorab to leśna oaza koło Różankowa, dziesięć minut drogi samochodem od Torunia. To tutaj jesienią 1944 roku utworzono podobóz KL Stutthof o nazwie Baukommando Weichsel (Komando Budowlane Wisła).

- W pewnym sensie te kobiety znalazły się tutaj przypadkowo – wyjaśnia prof. Aleksander Lasik, historyk z bydgoskiego UKW. - Krematoria Auschwitz pracowały pełna parą, ale nie były w stanie spopielić całych transportów z Węgier. Zdolne do pracy Żydówki skierowano więc do Stutthofu, a stamtąd „wypożyczano” je do kopania rowów przeciwczołgowych w innych rejonach.

Gehennę obozów dla Żydówek pod Toruniem przeżyła między innymi Lajosne Fleischer, po wojnie księgowa w Węgierskim Banku Inwestycyjnym. W 1970 roku złożyła zeznania przed prokuratura w Miszkolcu. Przed tym samym prokuratorem swoja historię opowiedziała Andrasne Takasc.

Obie zostały wywiezione bydlęcymi wagonami do Auschwitz. Tam przeszły dwie selekcje prowadzone przez doktora Mengele. Kobiety wspominają o ciężkim, słodkawym dymie w Birkenau. Dopiero później dowiedziały się, że pochodzi on z krematorium, w którym spalono ich rodziny i towarzyszy z transportu. Jako zdrowe i zdolne do pracy, załadowano je ponownie do pociągów. Trafiły do obozu Stutthof, a stamtąd, po pewnym czasie do Komanda Budowlanego w Bocieniu pod Chełmżą, gdzie w folwarku Grzybowskich ulokowała się komendantura. Część rozlokowano w Gniewkowie, Górsku, Szerokopasie oraz w Chorabiu i Grodnie. Do pracy w okolicach Brodnicy skierowano Żydówki z komanda Ostland. Prowizoryczne obozy powstały m.in. w Gutowie, Krzemieniewie, Wielkim Głęboczku, Cieszynach, Jajkowie i w Lubiczu.

Więźniarki wyposażono w kilofy i łopaty. Miały kopać rowy przeciwczołgowe. W ciągu pięciu miesięcy liczba kobiet w komandzie zmniejszyła się z 1700 do 1300, za sprawą rozkazów Oberscharfuhrera i jego dziewięciu kompanów – opowiadała Fleischer. - Część kobiet umierała podczas „apeli specjalnych”, inne w drodze, reszta podczas pracy. Z głodu, zimna, pragnienia i chorób zakaźnych. Wykańczały nas wszy i świerzb. Kobiety myły się własnym moczem. Strażnicy rozbijali im głowy kolbami od karabinów, łamali kręgosłupy, skakali po brzuchach. W ten sposób zginęło dziewięć bliskich mi osób, w tym dziewczynka z Debreczyna, której przepołowili kręgosłup. Zwariowały Eva Reinich i dziewczynka z Ozd. Łącznie 1700 osób zniszczono w ten sposób. Początkowo furmanka z trupami obracała raz w tygodniu, później już 2-3 razy.

Ostatecznie Lajosne Fleischer trafiła do Grodna nad Jeziorem Chełmżyńskim. Część pracowała przy wycince trzciny na jeziorze, inne w pralni i przy pracach leśnych. Pozostałe zajmowały się noszeniem trupów i kopaniem grobów. Te ostatnie były niezbędne, bo w oddali słuchać już było odgłosy radzieckiej artylerii. Ale trupów było tyle, że te wgniecione po drodze w błoto wybierali widłami ludzie ze wsi i zakopywali sami w obawie przed epidemią.

Chorab to leśna oaza koło Różankowa, dziesięć minut drogi samochodem od Torunia. To tutaj jesienią 1944 roku utworzono podobóz KL Stutthof o nazwie Baukommando
Sławomir Kowalski Chorab to leśna oaza koło Różankowa, dziesięć minut drogi samochodem od Torunia. To tutaj jesienią 1944 roku utworzono podobóz KL Stutthof o nazwie Baukommando Weichsel (Komando Budowlane Wisła).

Scenariusz dla komanda w Grodnie był podobny do tego, jaki zgotowano kobietom z Chorabia. Przed ewakuacją każda musiała przebiec 20 metrów. Te, które nie były w stanie, pozostały w obozie. Tu złowieszczy plan realizowali esesmani z Ukrainy i Białorusi. Pozostałym przy życiu kazano stawać nad brzegiem wykopu, do którego wcześniej wrzucano zwłoki. Esesmani po kolei uśmiercali je ciosem pałką w tył głowy. Zabili 200 kobiet.

Najsilniejsze z kobiet przez Chełmżę, Bielczyny i Stolno wyprowadzono do Lęborka. Wiele nie przeżyło tego marszu śmierci.

Lajosne uciekła w drodze. Przeżyła dzięki polskiej rodzinie Gwizdałów, która przygarnęła i zaopiekowała się grupa Żydówek. - Takich przypadków było sporo – podkreśla Łukasiak. - Ale przekrój postaw Polaków wobec tych zdarzeń był zróżnicowany, jak w każdym społeczeństwie. Jedni rzucili chleb, inni odwrócili się plecami, jeszcze inni robili interesy ze strażnikami obozowymi. Sądzę, że dominował wszechobecny strach. Spróbujmy wczuć się w sytuację ludzi, którzy idąc rano do pracy w polu mijają zatopione w błocie ciała kobiet.

Inna rzecz wydała się Łukasikowi zdumiewająca: - Większość tych ukraińskich strażników, którzy stanęli po wojnie przed sądem mówiła biegle po polsku, część z nich była polskiego pochodzenia.

Oprócz mozolnej pracy dr Danuty Drywy z Muzeum Stutthof, publikacji na temat obozów dla Żydówek można szukać ze świecą. Dlaczego dramat tych kobiet nie został dotąd należycie opisany?

Profesor Lasik przyznaje, że trudno zrozumieć tę białą plamę: - Historyk dziejów najnowszych jest bezradny wobec politycznych mód. Pojawia się modny wątek i za nim idą naukowe granty. Co do drugiej wojny stykamy się z pytaniem, „co jeszcze nowego można napisać na ten temat?”, tymczasem nieruszonych tematów jest ogrom.

Zdaniem profesora Lasika, do zapomnienia podtoruńskich obozów przyczyniło się to, że były daleko od Stutthofu i zachowało się na ich temat niewiele dokumentacji. – Te kobiety pochodziły z bardzo odległych miejsc. Nie miały tu nikogo. Niestety, wielu historyków zajmuje się dziś ciekawostkami, podczas, gdy prawdziwe dramaty i oburzające fakty czekają na ujawnienie.

Profesor Lasik wskazuje jeden z nich: - Warto przyjrzeć się wyrokom sądów, przed którymi stawali zbrodniarze. W wielu przypadkach są one zaskakująco niskie Bywało, że hitlerowcy, którzy w Polsce skazywani byli na 4 lata więzienia, w latach 60. w Niemczech wędrowali raz jeszcze za kraty na 8 lat. Z 2 tysięcy osób wydanych Polsce przez Amerykanów w związku z działalnością w Auschwitz, przed sądem stanęło zaledwie 1100. Nie ma akt procesowych 800 osób.

Ostatni komendant obozu w Gniewkowie Hans Jacobi skazany został na 6 lat więzienia.

Łukasiak uważa, że zamordowanym Żydówkom należy się upamiętnienie: - To podłe uczucie, jeśli pomyślę sobie, w ilu nieznanych miejscach leżą jeszcze te szczątki tych kobiet. Trzeba je upamiętnić, żeby ludzie się dowiedzieli po jakim lesie chodzą. Niech chłopak i dziewczyna, którzy przyjdą do tego lasu na chwilę zamilkną, czytając o ich losie. Przynajmniej tyle jesteśmy im winni.

Joanna Maciejewska

Od września 2015 roku pracowałam w toruńskim oddziale "Gazety Pomorskiej". Od stycznia 2021 pracuję we włocławskim oddziale. Piszę między inny materiały na tematy związane z edukacją, służbą zdrowia czy miejskimi inwestycjami. Moje materiały można znaleźć zarówno w papierowym wydaniu Gazety Pomorskiej, a także na stronach: pomorska.pl oraz wloclawek.naszemiasto.pl.


Prywatnie pełnoetatowa mama, od zawsze zauroczona poezją śpiewaną, teatrem i podróżami.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.