Żyją z dala od cywilizacji. Choć niczego nie mają, potrzebują jedynie odwiedzin
Bronisława Izworska z synem żyją na odludziu. Ich dom popada w ruinę, ale nie chca mieć innego. W chatce bieda aż piszczy. Nie ma mebli, ani nawet wychodka. Za potrzebą idzie się do lasu.
Bronisława Izworska nie wie, czy ma 90 czy już 91 lat.
- A po co to komu liczyć? Żyję i już - mówi. Nie wie nawet, kto jest prezydentem Polski. - Bo i skąd i na co mnie ta wiedza? - pyta. Tam, gdzie mieszka polityka nie ma znaczenia. Nawet zegar nie jest potrzebny. Rytm życia wyznacza natura.
Bez prądu i towarzystwa
Kiedy przed Bożym Narodzeniem do odludnej chatki wysoko w górach w Kokuszczce, w gminie Piwniczna, dotarł wolontariusz Szlachetnej Paczki, nawet nie zwrócił uwagi, że w domu nie ma bieżącej wody i prądu. Dom co prawda wyglądem przypomina skansenowskie chatki, ale do głowy by mu nie przyszło, że gdzieś jeszcze żyją ludzie bez podstawowych dobrodziejstw cywilizacji. Tym bardziej, że pani Bronisława z synem Janem na nic się nie uskarżali. Prosili tylko o ciepłe buty i okrycia na zimę.
Staruszka najbardziej ucieszyła się z samej wizyty. Bo do ich domu rzadko kto zagląda. W te rejony mieszkańcy wolą się nie zapuszczać. A pani Bronisława nie jest w stanie wyjść dalej niż na obejście domu. Porusza się o lasce.
Ostatnia wyprawa do Piwnicznej, pięć lat temu, zajęła jej pięć godzin w jedna stronę.
O tym że do Izworskich prąd nie dochodzi, wolontariusze Szlachetnej Paczki dowiedzieli się, gdy przyszli z drugą wizytą, przynosząc prezenty. Wśród nich było radio, które choć w części miało zrekompensować pani Bronisławie brak towarzystwa.
Anna Pierzchała: Czasem nie chodzi o materialną pomoc. Rozmowa więcej znaczy
- Tylko okazało się, że tego radia nie mamy do czego podłączyć - mówi Anna Pierzchała, ze Szlachetnej Paczki. Zadbała, więc o to, żeby do Izworskich dotarło światło.
Do tej pory rytm życia rodziny mieszkającej na odludziu wyznaczały wschody i zachody słońca oraz pory roku. Zimę z powodu braku światła praktycznie przesypiali. Pani Bronisława kładła się do łóżka, jeszcze zanim dwuizbową chatkę pokryły ciemności. Teraz, gdy udało się zamontować panel fotowoltaiczny, który daje prąd, dzień w drewnianej chatce trwa dłużej.
- Pali się żarówka, możemy sobie trochę przy niej posiedzieć. Jest przyjemniej - mówi Jan Izworski.
Pani Bronisława też się cieszy, choć jeszcze nie nabrała nawyku zapalania światła. Przez dziewięćdziesiąt lat, jakoś dawała sobie bez niego radę. Bardziej niż prądu potrzeba jej bieżącej wody. Ma problemy z chodzeniem, a do źródła, z którego czerpią wodę, trzeba iść pół kilometra w górę. Nogi pani Bronisławy wyglądają na odmrożone. Nie nosi rajstop nawet zimą.
- Ja tak całe życie - macha ręką. - Jakieś rajstopy by się znalazły, tylko sama ich już nie założę. Trzeba się nagimnastykować, a ja już się tak nie zegnę - skarży się staruszka.
Pan Jan chodzi po wodę co najmniej trzy razy dziennie. - Naraz trudno unieść więcej niż wiaderko. Szczególnie teraz, gdy jest ślisko - mówi.
Za potrzebą też muszą wychodzić na zewnątrz.
- Jeśli grubsza sprawa, to lepiej dalej, w las, a jak inna to przy obejściu można - uśmiecha się pani Bronisława, gdy pytamy o toaletę.
Niech nas ktoś odwiedzi
W niedzielę „Gazeta Krakowska” odwiedziła Izworskich wraz z ekipą Szlachetnej Paczki, która mimo zakończonej akcji nie ustaje w pomocy potrzebującym rodzinom.
- Czasem nie chodzi o materialną pomoc, ale zwyczajną ludzką życzliwość. Wizyta i rozmowa bywają cenniejsze dla takich osób jak pani Bronisława - mówi Anna Pierzchała.
Przyznaje jednak, że Szlachetna Paczka szykuje dla pani Bronisławy Izworskiej niespodziankę na wiosnę. Wolontariusze pomogą w remoncie domu. Przywiozą meble i łóżka, które już kupili, bo pani Bronisława śpi na materacu na podłodze. Twierdzi, że jest wygodniejszy od dwóch wersalek, z których jedna pełni funkcję szafy.
- Ale nie ma co narzekać - mówi staruszka. - Było w życiu więcej problemów - macha ręką.
Do Kokuszki przyszła za mężem Wojciechem. Ona pochodzi z sąsiedniego przysiółka o nazwie Zadnie Góry.
- Ożenił się ze mną, choć byłam panną z dzieckiem - opowiada pani Bronisława.
Razem mieli później jeszcze pięcioro dzieci. Żyli biednie, a los nie szczędził im złego. Kiedy pani Bronisława była w ciąży z ostatnim dzieckiem, spalił się ich dom.Przez dwa lata mieszkali w pustostanie za sąsiednią górą i własnymi rękami odbudowywali chatkę w Kokuszce. - Taszczyłam drewno na budowę z lasu. Zresztą wszystko trzeba było brać na plecy, bo dojechać tu nie ma jak - wspomina kobieta.
Przywykła do ciężkiej pracy. Wspólnie z mężem prowadziła niewielkie gospodarstwo. Mieli owce i krowę. Kiedy brakowało pieniędzy, nie opuszczała rąk, ale szła do roboty przy budowie dróg w Kokuszcze.
- Jak trzeba było kamienie na taczkach wozić, to woziłam - mówi.
Dziś obejście przy drewnianej chatce stoi puste. Nie miałby się kto zwierzętami zająć.
Jan Izworski niedawno wrócił do domu po 11 latach spędzonych w zakładzie karnym. Ale nie chce o tym opowiadać. - Siedziałem w zamknięciu - ucina krótko, spuszczając wzrok.
Jego ojciec nie żyje od 15 lat. - A może od dwudziestu? - zastanawia się staruszka. Czas naprawdę ma tu inny wymiar...
Smutno jej, że nikt do niej nie zagląda. Twierdzi, że na opiekę społeczną też nie ma co liczyć. Kiedy pięć lat temu zeszła do Piwnicznej, to między innymi po to, by upomnieć się o pomoc w opiece społecznej.
- Ale oni tylko patrzą jak zabrać, a nie jak dać. Chcieliby mnie umieścić w przytułku - mówi pani Bronisława. - Takich gości to ja tu nie potrzebuję. Poradzę sobie - dodaje stanowczo.