Żyje się tylko trzy razy. Morderczyni z Kalinowszczyzny
Według twórców Jamesa Bonda żyje się tylko dwa razy. To jakiś brytyjski minimalizm. Lubelska morderczyni Gołasiówna otrzymała szansę na trzeci żywot.
Być może w kancelarii przedwojennego Sądu Okręgowego w Lublinie wisiał na ścianie duży zegar. Można sobie wyobrazić, że wskazówki nieubłaganie odmierzały czas, z każdą upływającą minutą pozbawiając Gołasiówny nadziei na ocalenie.
Jednak niczym w dobrym thrillerze na krótko przed wyznaczoną porą wykonania wyroku śmierci nadszedł telegram z wiadomością o ułaskawieniu skazanej. Pismo nakazujące wstrzymanie egzekucji podpisał adiutant Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego, major Adolf Maciesza.
Zmasakrowane zwłoki pod łóżkiem
Domu z ogrodem przy ulicy Kalinowszczyzna 10 w Lublinie już dawno nie ma. 13 maja 1920 roku mieszkańcy tej niedużej kamienicy zawiadomili II komisariat Policji Państwowej o zabójstwie.
W godzinach popołudniowych byli świadkami gwałtownej awantury między lokatorką z pierwszego piętra, młodą dziewczyną Bronisławą Gołasiówną, a kobietą, która przyszła do niej z wizytą. Obie nie szczędziły sobie wulgarności, słyszano odgłosy uderzeń. Powodem kłótni były ponoć pieniądze - padła nawet konkretna suma 3 tysięcy rubli - ale mogło też chodzić o mężczyznę. Nie każda sprzeczka kończy się morderstwem. Ludzie się kłócą, a potem godzą. W tym wypadku przeświadczenie, że stało się coś złego, opierało się na dwóch przesłankach. Po pierwsze, po zakończonej awanturze wspomniana kobieta nie wychodziła od Gołasiówny, a po drugie widziano, jak dziewczyna wylewała w ogrodzie z wiadra jakiś podejrzany czerwony płyn.
Dla policji wiadomość o rzekomej zbrodni na Kalinowszczyźnie nie była zaskoczeniem. Na tej ulicy, zamieszkałej mniej więcej po połowie przez Polaków i Żydów, przemoc, prostytucja i szumowiny rządziły od dawna. Trwająca od półtora roku wojna polsko-bolszewicka wyzwalała w ludziach pokłady patriotyzmu, ale też potęgowała najniższe instynkty. Toteż doniesienia nie zlekceważono.
Powiadomiono sędziego śledczego i szefa ekspozytury śledczej. W trakcie rewizji lokalu zamieszkałego przez Bronisławę Gołasiównę i jej kochanka Hirsza Goldedlera (nieobecnego w czasie zajścia) policja znalazła pod łóżkiem zmasakrowane zwłoki 40-letniej Stanisławy Jurak, znanej jako „Torfiarzówna”. Dr Jankowska, lekarz z pogotowia ratunkowego, stwierdziła zgon kobiety wskutek ran zadanych siekierą w głowę.
Pierwsza kobieta przed sądem doraźnym
Bronisława Gołasiówna przyznała się do zabójstwa i trafiła do aresztu. Nie chciała mówić o motywach. Zarówno zamordowana kobieta, jak i podejrzana zarabiały na życie, handlując na targu przy Lubartowskiej, i stamtąd się znały. Zamieszkała przy ulicy Foksal Stanisława Jurak nie miała do czynienia z wymiarem sprawiedliwości, natomiast Gołasiówna była karana więzieniem za kradzież (wspólnie z siostrą) bluzki ze sklepu przy ulicy Szerokiej.
Po miesiącu śledztwo w sprawie zabójstwa Jurakowej zostało zakończone. Gołasiówna jako pierwsza kobieta w Lublinie odpowiadała za zabójstwo przed sądem doraźnym po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Wcześniej, w okresie zaborów i wojny, takie przypadki miały miejsce. W 1916 r. austriacki sąd doraźny skazał na rozstrzelanie współwinną morderstwa siedmioosobowej rodziny ze wsi Trojaczkowice Małe.
W czasie śledztwa i przewodu sądowego przyjęto, że motywem zabójstwa Stanisławy Jurak były pieniądze, jakie Jurakowa przyjęła od kochanka Gołasiówny. Tamta miała do niej o to pretensję i w trakcie awantury, nie panując nad gniewem, chwyciła siekierę i roztrzaskała koleżance głowę.
Obrona wnioskuje, naczelnik ułaskawia
Proces trwał dwa dni, przesłuchano 44 świadków oskarżenia i obrony. Wyrok mógł być tylko jeden...
„Po czterogodzinnych naradach Sąd uznał mieszkankę Lublina, Bronisławę Gołaś, lat 26, winną dokonania 13 maja 1920 r. w Lublinie, na przedmieściu Kalinowszczyzna, w domu nr 10, zabójstwa Stanisławy Jurak, w sposób powodujący szczególne cierpienia zabitej i skazał ją na karę śmierci przez rozstrzelanie z pozbawieniem praw stanu” - donosił „Głos Lubelski” w wydaniu z 13 czerwca 1920 roku.
Gołasiówną przetransportowano z sądu do więzienia na Zamku Lubelskim. Egzekucja miała zostać wykonana następnego dnia, jednak obrońca Gołasiówny, mecenas Janiszewski, złożył do sądu wniosek o ułaskawienie skazanej, który zgodnie z przepisami niezwłocznie trafił do rozpatrzenia do gabinetu Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego. Odpowiedź nakazująca wstrzymanie wykonania wyroku śmierci z zamianą na dożywotnie więzienie przyszła na trzy kwadranse przez wyznaczoną godziną egzekucji.
Ułaskawienie morderczyni przez Piłsudskiego, chociaż niewątpliwie bulwersujące, nie było wielkim zaskoczeniem dla tych, którzy go znali. Naczelnik, gdy miał dobry dzień, nader często okazywał wyrozumiałość skazanym na śmierć lub wieloletnie więzienie. Swego czasu nakazał zwolnić z zakładu karnego potrójnego mordercę (m.in. dwojga dzieci) z Częstochowy, który na wojnie walczył w Legionach.
Coś tu śmierdzi!
Ponieważ gabinet Naczelnika nakazał nie tylko wstrzymanie egzekucji, ale także prowadzenie dalszych czynności w sprawie zabójstwa Jurakowej z udziałem skazanej, policja przez kilka dni woziła Gołasiównę na miejsce zbrodni. Ku oburzeniu mieszkańców Lublina transportowano ją tam... karetką pogotowia.
Później morderczyni przestała budzić zainteresowanie. Dowodzone przez gen. Michaiła Tuchaczewskiego oddziały Armii Czerwonej przystąpiły do szturmu Wilna. Ludzie bali się, że bolszewicy dotrą wkrótce do Lublina. Tymczasem w ogródku przy ul. Kalinowszczyzna 10 woń dawno przekwitłych bzów ustąpiła miejsca innemu zapachowi.
Był to trupi odór. Jeden z mieszkańców kamienicy, Icek Lindenbaum, znalazł pod oknami lokalu zajmowanego do niedawna przez Gołasiówną zakopane w ziemi ludzkie kości i poinformował o tym policję. 13 lipca 1920 r. na terenie posesji zjawiła się wyposażona w łopatki saperskie ekipa śledcza. Na widok policji mieszkańców ogarnęło uczucie deja vu.
Z ziemi w ogrodzie odgrzebano szczątki ludzkie, które przekazano do laboratorium. Były to zwłoki młodej kobiety. Zmarła na skutek silnych ciosów zadanych obuchem siekiery, które spowodowały pęknięcie czaszki i w konsekwencji zgon.
Ustalono, że są to szczątki zaginionej jakiś czas temu mieszkanki Lublina Anny Sawickiej. Zgłoszenie zaginięcia złożyła na komisariacie policji w listopadzie 1919 r. matka Sawickiej. Początkowo była przekonana, że córka wyjechała do Kowla. Nie mając jednak od niej żadnych wieści, nabrała podejrzeń, że przydarzyło jej się coś złego. Co ciekawe, o rzekomym wyjeździe córki pani Sawicka dowiedziała się od... Bronisławy Gołasiówny były bowiem koleżankami.
Uzasadniona wątpliwość?
Gołasiówna znowu odpowiadała za morderstwo przed sądem doraźnym. Ustalono, że motywem zbrodni była chęć zysku: oskarżona zwabiła do mieszkania Annę Sawicką i wykorzystując chwilę, gdy tamta odwróciła się do niej tyłem, zadała jej w głowę śmiertelne ciosy siekierą. Potem zdjęła z niej suknię, z ręki zegarek, a z uszu kolczyki. Na koniec zakopała zwłoki w ogrodzie.
Oskarżona nie przyznała się do winy. Jednak Gołasiównę obciążały zeznania świadków, którzy wielokrotnie widzieli ją w sukience Sawickiej, a także fakt, że przez kilka miesięcy okłamywała matkę ofiary, wmawiając jej, że Anna wyjechała do Kowla.
W marcu 1921 roku sąd uznał Bronisławę Gołasiównę winną zamordowania Anny Sawickiej. Obrońca oskarżonej - tym razem mecenas Węgierow - tak jak jego poprzednik wystosował wniosek o ułaskawienie, który trafił do gabinetu Naczelnika Państwa. Mówi się, że nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki, ale to nie dotyczyło Gołasiówny. Podobno pismo w sprawie darowania morderczyni życia dostarczono Józefowi Piłsudskiego do rozpatrzenia w dniu jego imienin - 19 marca. Niewykluczone, że ten fakt miał znaczenie przy podjęciu decyzji o ułaskawieniu skazanej. Zaważyć mogło jednak coś innego.
Z psychologicznego punktu widzenia można mieć wątpliwości, czy Gołasiówna zamordowała Sawicką. To, że świadkowie widzieli oskarżoną w ubraniu ofiary, nie dowodziło, że zadała jej śmiertelne uderzenia siekierą. Dowodem nie było też okłamywanie przez nią matki ofiary, że Anna przebywa w Kowlu. To tylko poszlaki mocno obciążające Gołasiównę, ale jednak niestuprocentowe dowody. Nikt nie widział, jak zabijała.
Zaledwie miesiąc przed odnalezieniem zwłok Sawickiej policja, badając sprawę zabójstwa Stanisławy Jurak, kręciła się po posesji, a Gołasiówna uczestniczyła w policyjnych czynnościach. Gdyby zamordowała i pogrzebała Annę Sawicką, musiałaby być osobą bardzo silną psychicznie, żeby nie zdradzić się zachowaniem, że wie o zakopanych w ogrodzie zwłokach poszukiwanej od miesięcy dziewczyny. Gołasiówna nie była silna psychicznie. Nie potrafiła nad sobą zapanować, czego przykładem była tragicznie zakończona awantura ze Stanisławą Jurak.
Z pewnością Gołasiówna domyślała się lub nawet wiedziała, że Sawicką spotkało coś złego. Można przyjąć, że zwabiła dziewczynę do mieszkania w celach rabunkowych. Możliwe jednak, że na tym jej rola się zakończyła, a mordercą był ktoś inny.
Ułaskawienie nie oznaczało rzecz jasna uwolnienia skazanej. Gołasiównie zamieniono karę śmierci na bezterminowy pobyt w więzieniu. Jej dalsze losy są nieznane.