Żyjemy w czasach bardzo kruchej i wrażliwej gospodarki
Bill Gates, George Soros, Warren Buffett - czy najbogatsi ludzi świata mogą się mylić? Oczywiście mogą jak każdy, ale gdy przewidują nadejście kolejnego globalnego kryzysu ekonomicznego, raczej trzeba wierzyć ich intuicji.
Zgodnie z cyklem koniunkturalnym czas dobrobytu dobiega końca, pytanie, kiedy i z jaką intensywnością kryzys uderzy w światowe gospodarki tym razem. 68-letni Ray Dalio, założyciel jednego z największych funduszy inwestycyjnych Bridgewater Associates i jeden ze stu najbogatszych ludzi świata (jego majątek jest oceniany na 17 mld USD), który zarobił pierwsze pieniądze w wieku ośmiu lat, sprzedając gazety, a w wieku 12 lat zgromadzone oszczędności zainwestował z powodzeniem na giełdzie, przewiduje, że prawdopodobieństwo wystąpienia recesji za obecnej kadencji Donalda Trumpa sięga aż... 70 procent.
W dziesiątą rocznicę bankructwa banku Lehman Brothers, który stał się symbolem największego kryzysu gospodarczego, z jakim świat zmierzył się od lat 30. XX wieku, podobną opinię wyraża aż połowa najbogatszych Amerykanów. Warto pamiętać, że Ray Dalio już raz przewidział globalny krach gospodarczy - ostrzegał przed nim w 2007 roku, kiedy na Wall Street trwała jeszcze hossa, konsumpcja napędzała wzrost amerykańskiego PKB, a ceny nieruchomości w 20 amerykańskich metropoliach notowały rekordowe wzrosty - niektóre nawet o prawie 90 procent. Przewidywania Dalio sprawdziły się szybciej, niż można się było tego spodziewać. Kryzys na rynku kredytów hipotecznych podwyższonego ryzyka pojawił się już w połowie 2007 roku i spowodował efekt domina. Amerykański rząd musiał się zgodzić na upadek banku Lehman Brothers, w ciągu dwóch kolejnych miesięcy amerykańska giełda załamała się o 40 procent, wywołując kryzys niemal na całym świecie - miliony osób straciło pracę (tylko do 2013 r. w krajach rozwiniętych zwolniono około 7 milionów pracowników), oszczędności życia, a często także dach nad głową.
Symbolem upadku stało się Detroit - jedno z największych i najbogatszych dotąd miast USA. W 2013 roku miasto po prostu zbankrutowało, choć recesja była tylko jednym z powodów złej sytuacji ekonomicznej. W ciągu jednego roku banki przejęły tam 100 tysięcy domów - z dwumilionowej populacji zostało 700 tysięcy mieszkańców, ceny nieruchomości spadały z dnia na dzień, a miasto zaczęło przypominać Hiroszimę po wybuchu bomby jądrowej. 80 tysięcy domów zostało opuszczonych, nie działało oświetlenie uliczne, parki zostały zamknięte, policja reagowała opieszale, wzrosła liczba napadów i zabójstw.
Tak w Detroit, jak i na całym świecie kryzys dotknął w największym stopniu zwykłych obywateli. Według badań naukowców z Oksfordu tylko w latach 2008-2010 w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Europie 10 tysięcy osób popełniło samobójstwo z powodów ekonomicznych. Wydawałoby się, że wyciągniemy wnioski z tej lekcji, idąc za radą brytyjskiego premiera Winstona Churchilla, który mawiał „Nigdy nie marnujcie dobrego kryzysu”. Nic z tego, rynek kredytów konsumpcyjnych i hipotecznych znów przeżywa boom, 500 plus sprawiło, że coraz więcej osób osiąga zdolność kredytową, co napędza konsumpcję. Coraz bardziej rozgrzana staje się koniunktura na rynku nieruchomości. Widać to w raporcie portalu PRNews.pl, według którego pierwszy kwartał 2018 roku był na rynku hipotek rekordowy, dziesięć banków udzieliło finansowania na ok. 12 mld zł.