65-lecie Wielkopolskiego Centrum Onkologii: Na Garbarach jest już robot operacyjny, czas na protony
Wielkopolskie Centrum Onkologii w Poznaniu obchodzi 65-lecie swojej działalności. Rozmawiamy z profesorem Julianem Malickim, który od 23 lat kieruje placówką przy ul. Garbary.
Czy pamięta pan wyzwania, jakie przyjął pan w momencie objęcia stanowiska dyrektora w Wielkopolskim Centrum Onkologii w Poznaniu?
Pamiętam doskonale, był rok 1995. Szpital składał się w tamtych czasach z mniejszej liczby budynków, mniej było różnego typu świadczeń. Ja przyjąłem wtedy takie założenie, że oprócz tego, co robiło się tam do tej pory, trzeba zdecydowanie poszerzyć działalność. Był to wówczas szpital onkologiczny, ale brakowało w nim takiej poważnej komponenty naukowej oraz komponenty dydaktycznej. Nie było też nawiązanej współpracy międzynarodowej ani współpracy z innymi ośrodkami. Z pewnością nie był to szpital tej rangi, jakiej jest dzisiaj. Wtedy postanowiłem, że trzeba w pierwszej kolejności unowocześnić strukturę organizacyjną tak, aby przystawała do nowych zadań, które miały przed nami stanąć. Drugą istotną rzeczą było rozwinięcie tej strony naukowo-badawczej. Pamiętam, że wtedy tylko jeden szef działu miał tytuł profesora, reszta kierowników oddziałów miała najwyżej stopień doktora. Dzisiaj właściwie każdy dział jest kierowany przez samodzielnego pracownika naukowego, których w naszym szpitalu jest zatrudnionych znacznie ponad dwudziestu. Mamy daleko zorganizowaną współpracę z Uniwersytetem Medycznym w Poznaniu, realizujemy kilkanaście tysięcy godzin dydaktycznych rocznie. To tyle, ile cały wydział w niejednej uczelni.
Jakie pomysły udało się zrealizować jako pierwsze?
Na samym początku nie miałem aż tylu pomysłów. One przychodziły z czasem. Chciałem kontynuować budowę budynku
diagnostycznego, który stoi tutaj dzisiaj. Jego wstępne plany już były, ale wielkim problemem było wtedy znalezienie finansowania. To były trochę inne czasy. Pieniądze na budowę z budżetu centralnego udało się zdobyć dzięki poprawce poselskiej i wsparciu wielkopolskich parlamentarzystów.
Co znalazło się w nowym budynku?
Powstał wtedy nowoczesny blok operacyjny z sześcioma salami. Udało nam się dodać do planów szóste piętro, dzięki temu została wybudowana nowoczesna sala audiowizualna i sale dydaktyczne. Możemy tu prowadzić działalność dydaktyczną i naukową. To była taka pierwsza sztandarowa inwestycja, którą ja zastałem w formie planu, a doprowadziłem do jej zbudowania i zakończenia.
Plany tego budynku zastał pan, obejmując funkcję dyrektora. Potem przyszedł czas na samodzielne pomysły. Jakie one były?
Tak, potem wiele rzeczy udało nam się zbudować. Na początku drugi zakład radioterapii, który jest połączony z medycyną nuklearną. Wtedy w ogóle nie było u nas medycyny nuklearnej ani pozytonowej tomografii emisyjnej. Kolegę, który się tym zajął, znalazłem w Lublinie. Docent Witold Cholewiński został szefem naszego Zakładu Medycyny Nuklearnej. Udało nam się wtedy zdobyć pozytonowy tomograf emisyjny (PET), pierwszy w regionie, a jeden z pierwszych w Polsce. Takim sprzętem dysponował wtedy jeszcze tylko szpital w Bydgoszczy.
Wielkopolskie Centrum Onkologii dysponuje dzisiaj urządzeniami, które kupiliście jako jedni z pierwszych w Polsce. Czy takie podążanie za innowacyjnymi rozwiązaniami to potrzeba w medycynie czy też, jak uważają niektórzy, nadmierna ambicja?
Nie ma czegoś takiego jak niezdrowe ambicje. Ambicja jest potrzebna, aby cokolwiek osiągnąć. Melchior Wańkowicz napisał taką książkę „Klub trzeciego miejsca”. Pokazuje w niej podejście Polaków, którzy chcieliby należeć do kultury Zachodu, a cały czas oglądają się na Wschód. Wańkowicz zwraca uwagę na to, w których rzędach siadają osoby różnych narodowości. Polacy często boją się zajmować pierwsze rzędy. Trzeba popatrzeć na to, z jakich krajów jest najwięcej laureatów różnych nagród i pomyśleć, na jakich miejscach oni najczęściej siadają. Jeśli nie będzie się miało ambicji, to nic się nie osiągnie. My nie mamy
szans konkurowania z wielkimi laboratoriami w USA, w których pracują setki ludzi, ale czasami te setki ludzi nie mają pomysłów. Oczywiście, aby osiągnąć sukces, potrzebne są dwie rzeczy, środki na realizację i ludzie, którzy podejmą czasem niepopularne decyzje. Patrząc na historię odkryć, to tam pojawiają się nazwiska, pojedyncze nazwiska ludzi, którzy w coś się zaangażowali, czegoś się podjęli.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień