Afera w PCK. Przygarnęli bezdomnego i założyli na niego firmę
Afera w PCK. Mamy kopie dokumentów, sugerujących, że z dolnośląskiego oddziału PCK - za pomocą prywatnej firmy - wyciekały wielkie pieniądze. Jak? Pracownicy przygarnęli bezdomnego i założyli na niego firmę.
Mamy kopie dokumentów, sugerujących, że z dolnośląskiego oddziału PCK - za pomocą prywatnej firmy - wyciekały wielkie pieniądze. Przeszło 17 tysięcy złotych zostało przelanych na rachunek założony na nazwisko Jerzego Gierczaka, dyrektora biura oddziału PCK. Prywatnie wojewódzkiego radnego PiS. Zwolnił się z pracy pod koniec maja. Te przelewy - a było ich 29 - wychodziły między listopadem 2015 a marcem 2016. Gierczak zapewnia, że ani złotówki z tego konta nie ruszył, a założył je „żeby pomóc koledze”. Ten kolega to - były już - pracownik PCK Bartłomiej Łoś-Tynowski. Potwierdza on, że był „pełnomocnikiem” konta.
Dolnośląski Oddział PCK współpracował z firmą Wtórpol ze Skarżyska-Kamiennej przy zbieraniu odzieży używanej. Czerwony Krzyż zbierał odzież i oddawał firmie ze Skarżyska. Na rachunek PCK wpływała gotówka.
W czerwcu 2015 r. powstała firma Hutor. Formalnie jej właścicielem był Arkadiusz Hutor, pracownik oddziału PCK. Kilka lat temu był bezdomnym, opuścił dom dziecka. W PCK przygarnęli go, dali pokoik, pracę. Dziś opowiada, że przed dwoma laty „pan Bartłomiej” namówił go do założenia firmy.
Miał być właścicielem tylko na papierze. W rzeczywistości - przekonywano go - pieniądze Hutora należały do PCK. O wszystkim miał wiedzieć dyrektor Gierczak. A kartę do bankomatu i dostęp do konta miał Bartłomiej Łoś-Tynowski. Tylko on robił przelewy.
- Nie namawiałem Hutora do założenia firmy - przekonuje Łoś-Tynowski. - Nie robiłem przelewów, nie miałem karty. Wszystkie wydatki autoryzował pan Arek. A Gierczak dodaje, że gdy powstawała firma, on był na wielomiesięcznym L4.
Pomiędzy czerwcem 2015 a październikiem 2016 r. Hutor dostał przeszło 600 tys. zł za odzież używaną. Odzież, którą mieszkańcy Wrocławia wrzucali do kontenerów z myślą, że wspierają ubogich i statutową działalność Polskiego Czerwonego Krzyża. Kupowała ją - i płaciła Hutorowi - firma Wtórpol ze Skarżyska-Kamiennej. Potentat, jeżeli chodzi o utylizację używanej odzieży.
Rzecznik Wtórpolu Mateusz Bolechowski mówi nam, że firmę Hutor polecili dyrektor wrocławskiego Oddziału Okręgowego PCK Jerzy Gierczak i jeden z pracowników Czerwonego Krzyża Bartłomiej Łoś-Tynowski. Dziś już poza PCK.
Było to ustne polecenie. Firma została wskazana jako współpracująca z PCK. Wystawiała Wtórpolowi faktury i dostawała pieniądze, choć nie miała z potentatem ze Skarżyska żadnej pisemnej umowy. Rzecznik Wtórpolu tłumaczy brak umowy faktem, że współpraca była „okazjonalna, a nie stała”.
Do Hutora - dodajmy - trafiała tylko niewielka część pieniędzy należnych PCK za odzież używaną. Formalnie właścicielem firmy był Arkadiusz Hutor. Młody człowiek, bezdomny. Kilka lat temu opuścił dom dziecka. Pięć lat temu przygarnięto go we wrocławskim PCK. Dostał dach nad głową i pracę.
Jako pracownik oddziału PCK we Wrocławiu zajmował się odzieżą używaną. Zbierał ją z kontenerów i dostarczał do jednego magazynu. Stamtąd ubrania zabierała spółka ze Skarżyska.
W 2015 roku - opowiada nam pan Arkadiusz - Bartłomiej Łoś-Tynowski zaproponował mu założenie firmy. Wszystkie jej pieniądze miały należeć do PCK. Dzięki tej firmie - tłumaczono mu - Czerwony Krzyż miał zarabiać więcej na odzieży. I więcej też przeznaczać na swoją statutową działalność. O wszystkim wiedział Jerzy Gierczak.
Hutor chciał się odwdzięczyć za pomoc, pracę i dach nad głową. Zgodził się. Jego zdaniem, całością finansów tej firmy zarządzał Bartłomiej Łoś-Tynowski. On miał kartę bankomatową, on przelewał pieniądze. On też robił zakupy.
Na przełomie 2015 i 2016 roku z firmy Hutor wyszło 29 przelewów na bankowe konto założone na nazwisko Jerzego Gierczaka. Na kwotę przyszło 17 tys. zł.
Gierczak zapewnia, że nie korzystał z tych pieniędzy i pozwie każdego, kto stwierdzi, że jest inaczej. Po co ten rachunek? Gierczak mówi tajemniczo, że chciał pomóc koledze, a tym kolegą jest Bartłomiej Łoś-Tynowski.
- Byłem pełnomocnikiem tego rachunku - przyznaje pan Bartłomiej. Ale nie potrafił wytłumaczyć, po co przelewano tam pieniądze i co się z nimi stało. Ale przelewów na ten rachunek nie nazwałby „defraudacją”.
Pan Arek firmę zlikwidował pod koniec marca. Kilka dni temu poinformował prokuraturę, że czuje się oszukany przez Gierczaka i Tynowskiego. Jest w dramatycznej sytuacji. Po firmie zostały mu długi wobec ZUS-u i fiskusa - 120 tys. zł. Długi, których nie narobił i których nie ma z czego spłacić. Boi się, że PCK pozbawi go dachu nad głową.
Bartłomiej Łoś-Tynowski zaprzecza oskarżeniom. Nie namawiał Hutora do założenia firmy. Nie on zajmował się przelewami. Nie on wypłacał pieniądze. Wszystko to robił pan Arek.
Jerzy Gierczak przekonuje, że Hutor nie był w firmie tylko „słupem”, bo zawiadywał kierowcami jeżdżącymi do kontenerów z odzieżą. Przekonuje, że nie uczestniczył w namawianiu do założenia firmy, bo kiedy powstawała, był na wielomiesięcznym zwolnieniu.
Gierczak oskarża też główną księgową PCK, że przelewała pieniądze na konto Hutora już po likwidacji firmy. - Kłamstwo - odpowiada księgowa.
- Cały czas robiłem to samo. I przed założeniem firmy, i potem. To, co mi kazał pan Bartek - odpowiada Arkadiusz Hutor.