Angelę Merkel czekają cztery lata spaceru po bardzo cienkiej linie
Kanclerz Niemiec będzie kierować krajem i Europą przez kolejne cztery lata. Wreszcie nie musi gasić pożarów. Ale musi dokonać zmian strukturalnych w UE, by konstrukcja się nie zawaliła. Pytanie, czy ma na to pomysł.
Angela Merkel jako kanclerz Niemiec widziała praktycznie wszystko. Kierując krajem od 2005 r. przeszła przez właściwie każdy rodzaj kryzysu: od finansowo-gospodarczych (Grecja w 2010 r.), przez turbulencje polityczne (brexit, wybór Trumpa, wzrost popularności Alternatywy dla Niemiec), po wstrząsy cywilizacyjne (katastrofa w Fukushimie, kryzys migracyjny), a nawet wojnę (atak Rosji na Gruzję, aneksja Krymu). To wszystko za nią - i można odnieść wrażenie, że każde z tych zdarzeń ją wzmacniało. Nawet jeśli popełniała błędy (migranci, nieadekwatna reakcja na wojnę w Gruzji), to i tak wychodziła obronną ręką. I dziś jest osobą na niemieckiej scenie bezalternatywną.
Pustkę najlepiej widać było po tym, gdy wyzwanie próbował jej rzucić Martin Schulz. Były przewodniczący Parlamentu Europejskiego na początku roku stanął na czele SPD i twardą retoryką próbował zepchnąć Merkel do narożnika. Na początku zanotował kilka sondażowych sukcesów, ale szybko „efekt Schulza” (jak szybko te sukcesy zaczęto określać) okazał się mirażem. Dziś sondaże pokazują, że SPD zanotuje najgorszy wynik wyborczy w powojennej historii.
Ale sprawność polityczna, wyborcza, jaką prezentuje Merkel od 12 lat to jedno. Drugie - w jaki sposób te możliwości wykorzystuje. Do tej pory jej zadania jako kanclerza były głównie mieszanką zadań administracyjnych oraz zarządzania kryzysowego. Teraz, rozpoczynając czwartą kadencję rządów, stanie przed sytuacją, w jakiej jeszcze nie była. Po raz pierwszy od 2007 r. nie będzie musiała szybko gasić żadnego pożaru. Z drugiej strony musi dokonać zmian strukturalnych - tak, by usunąć niedoróbki w europejskiej konstrukcji, które do tej pory sprawiały, że te pożary wybuchały.
Także Angela Merkel nie może podejść do kolejnej swojej kadencji na zasadzie „business as usual”. Stoi bowiem przed wyzwaniem strategicznym. Jeśli w ciągu najbliższych czterech lat nie uda się stworzyć stabilnej konstrukcji, na której oprze się strefa euro i Unia Europejska, to kolejnej szansy już nie będzie. I wybory francuskie (dobry wynik Marine Le Pen), i niemieckie (rekordowo wysokie notowania AfD) pokazują, że w Europie narasta fala przeciwników dotychczasowej polityki. Wiele wskazuje na to, że przy kolejnych wyborach zaleje ona obecny układ polityczny.
Co Merkel będzie robić, by tę falę zatrzymać? - Jest duże prawdopodobieństwo, że Francja i Niemcy znajdą kompromis w sprawie pogłębienia strefy euro - mówi Sebastian Płóciennik, kierownik programu ds. Trójkąta Weimarskiego w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Oczywiście, głos decydujący w tej konstrukcji będzie należał do Berlina. Niemcy zgodzą się pewnie na pogłębienie integracji europejskiej, Merkel już wspomniała, że rozumie potrzebę stworzenia Unii kilku prędkości. Ale też będzie stawiała warunki, na jakich do tego będzie dochodzić. Po pierwsze, żadnych euroobligacji - niemiecki podatnik nie zgodzi się na uwspólnotowienie długów, bowiem wie, że w praktyce oznaczać to będzie, że to on zacznie spłacać zadłużenie innych państw strefy euro. Drugi warunek: zachowanie (wzmocnienie) dyscypliny finansowej.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień