Anna Biała pytała: „Co WUBP zrobił z moim synem Leszkiem?”
Rozebrali do naga, trzymali na cemencie, w ciasnym pomieszczeniu, polewali wodą. Przesłuchując wyzywali, lżyli, bili. W końcu Leszka Białego zabili!
Jest jednym z pierwszych bydgoskich „Żołnierzy Wyklętych”. Aresztowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa pod koniec lutego 1945 r., został zamordowany kilka dni później. Jego szczątki odnaleziono 12 lat później na podwórzu budynku przy ul. Markwarta 4 (obecnie 2a).
Rewizja i aresztowanie
27 lutego minie 71 lat od aresztowania ppor. Leszka Białego, ps. „Jakub”, „Radius”, żołnierza Armii Krajowej, w czasie okupacji szefa łączności Inspektoratu Bydgoskiego ZWZ-AK, absolwenta Gimnazjum Matematyczno-Przyrodniczego, studenta Politechniki Lwowskiej (naukę przerwał wybuch wojny).
Tego dnia, wieczorem, w mieszkaniu Białych przy ul. Garbary 19 pojawiło się trzech ubeków. Wśród nich był Ryszard Szwagierczak, szef sekcji zajmującej się zwalczaniem politycznego podziemia niepodległościowego. Razem z „Jakubem” do katowni UB trafił emisariusz z Częstochowy o ps. „Bolesław”.
Walczyli z Niemcami, AK rozpracowywali
W śledztwie prowadzonym w 1957 r. Szwagierczak zeznał: „(...) podejrzewaliśmy Białego o posiadanie radiostacji nadawczej”. Z kolei Henryk Wątroba (był w grupie operacyjnej, która tworzyła bydgoskie UB), zeznając w charakterze świadka, mówił: „(...) Obaj zostali zatrzymani pod zarzutem przynależności do nielegalnej organizacji”. Taką wersją podawał trzeci ubek, Bronisław Halewski.
Według dr. Krzysztofa Osińskiego, historyka z Delegatury IPN Leszka Białego zatrzymano w ramach szerszego rozpracowania wymierzonego w działaczy AK. - Rozpoznanie bydgoskiej grupy AK przez komunistów było prowadzone już w czasie wojny, co wynikało ze współpracy, którą AK prowadziła z komunistyczną partyzantką, zrzuconą przez Sowietów w Borach Tucholskich. Partyzanci ci nie tylko walczyli z Niemcami, ale również zbierali informacje o strukturach i kadrach AK, które przydały się później do prowadzenia inwigilacji i aresztowań wśród byłych członków AK. Ppor. Biały został więc zatrzymany w ramach szerszego rozpracowania wymierzonego w działaczy AK.
Leszek miał wrócić następnego dnia. Takie zapewnie padło z ust jednego z ubeków. Po rewizji rodzice nie mogli odnaleźć w pokoju syna wielu wartościowych rzeczy. Strata ta jednak okazała się niczym. Rodzice - Anna i Ludwik Biali już nie zobaczyli Leszka.
„Gdzie się podział nasz syn?”
Słali pisma polecone do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Odpowiedzi nie dostali. Tylko prokuratura w Toruniu odpisała, że „akt karnych w sądzie przeciwko ich synowi nie ma i nie prowadzi się żadnego dochodzenia”.
W marcu 1947 r. w liście do prezydenta Bolesława Bieruta pani Anna pisała: (...) Sprawa ta nabiera jednak charakteru tragicznego, albowiem jeżeli: są świadkowie, że nasz syn został zabrany 27 lutego 1945 r., są świadkowie, że znajdował się w pierwszych dniach marca w WUBP w Bydgoszczy przy ul. Markwarta 4, jeżeli dotąd syn mój nie wrócił i nie dał żadnego znaku życia o sobie (...) to nasuwa się logiczne pytanie, gdzie się podział mój syn i co uczynił z nim WUBP?”.
Anna Biała prosiła, by Bierut był łaskaw zażądać szczegółowych informacji od bydgoskiego UB w „poruszonej sprawie i podać do wiadomości stroskanej matce”.
Kancelaria Cywilna Prezydenta Rzeczypospolitej wysłała „podanie” Anny Białej do MBP, w celu zbadania sprawy i nadesłania wyjaśnień. W odpowiedzi resort kierowany przez Stanisława Radkiewicza odpisał, że „nie udało się stwierdzić, czy i przez kogo Leszek Biały został zatrzymany!”
W piśmie z 28 kwietnia 1947 r. ponadto czytamy: „Wobec tego, że zatrzymanie miało jakoby mieć miejsce w lutym 1945 r., a więc działały jeszcze inne władze, jak np. wojskowe, trudno nam dzisiaj ustalić przez kogo był aresztowany. Trudność ta jest tym większa, że skład pracowników Urzędu Bezpieczeństwa w Bydgoszczy zmienił się od tego czasu tak radykalnie, że w tej chwili nie ma tam nikogo z tych, którzy pracowali w owym czasie”.
Faktycznie, karierę w zbrodniczym resorcie szybko zakończył Bolesław Halewski (właściwe nazwisko Heller), oficer śledczy bydgoskiego UB, jeden z tych, który dopuszczał się aktów bestialstwa wobec aresztowanych, i którego sumienie (o ile je miał?) obciążała zbrodnia popełniona na Leszku Białym. Halewski został dyscyplinarnie zwolniony w 1948 r., bynajmniej nie za zbrodnie, a za korupcję.
Ohydny mord popełniony w kazamatach bydgoskiego UB wyszedł na jaw na początku 1957 r. Wtedy to Konstanty Kielich (w lutym i marcu 1945 r. był komendantem bloku) wskazał miejsce, w którym zakopano zwłoki Leszka Białego i emisariusza „Bolesława”. Śledztwo prowadził Stanisław Leński, podprokurtor Prokuratury Wojewódzkiej w Bydgoszczy.
Zeznania świadków ociekają krwią
16 lutego 1957 r. świadek Aleksy Jagodziński (w 1945 r. w UB na Markwarta naprawiał maszyny drukarskie i powielacze) zeznawał: „Pracując tam dowiedziałem się, że zatrzymano też kogoś „ważnego”, o którym później się dowiedziałem, że nazywa się Leszek Biały. Jednego dnia - daty nie pamiętam - widziałem jak prowadzono go z biura do piwnicy. Był wówczas strasznie zbity i krwawił. (...) Z opowiadania Kielicha wiem, że któregoś dnia Biały został zabity”.
Tego samego dnia zeznania składał Leon Aldag, b. strażnik w bydgoskim UB. „W ostatnich dniach lutego 1945 r. (...) Halewski wezwał mnie do siebie i polecił mi zwrócić szczególną uwagę na na więźnia przebywającego w suterynie i pilnować go, żeby nie popełnił samobójstwa. Zainteresowało mnie to i zszedłem na dół, aby więźnia tego zobaczyć. Zobaczyłem wówczas w maleńkim pomieszczeniu młodego człowieka, znanego mi osobiście, o nazwisku Leszek Biały, który siedział zupełnie nago rozebrany na cemencie, gdzie była warstwa grubości 10 cm wody i wybite okno prowadzące na korytarz. Halewski dochodził do piwnicy co pewien czas, do Białego i rozpytywał, czy chce już zeznawać, wyzywając go i lżąc. Kiedy Biały nic nie mówił, Halewski polecał polewać go wodą. (...) Widziałem Białego w tym pomieszczeniu przez trzy kolejne dni, zawsze nagiego. Kiedy go widziałem ostatni raz to na moje wezwanie już nie reagował. Zapytałem umyślnie Halewskiego, czy trzeba jeszcze pilnować, na co ten odpowiedział: „Temu już nic nie trzeba”, polecając mi „pysk trzymać, bo może mnie też to spotkać, co spotkało Białego”.
Według Aldaga pracujący w UB mówili, że zabija się tam ludzi, zwłoki ćwiartuje i wrzuca do Brdy (w ten sposób pozbyto się ciała zamordowanego na Markwarta ks. Wacława Pacewicza, pisała o tym, jako pierwsza, na naszych łamach red. Gizela Chmielewska; dziwne, że o tej tragedii nie znajdziemy ani słowa w najnowszej publikacji Bydgoskiego Towarzystwa Naukowego - Historia Bydgoszczy 1945-1956, t. III, cz. 1).
„Mówił, że albo umrze, albo go zabiją”
O biciu i prawdopodobnym zakatowaniu na śmierć Leszka Białego przeczytamy w zeznaniach Kazimierza Leona Jankowskiego, który został aresztowany także 27 lutego, (współpracował z „Jakubem”). Zobaczyli się na korytarzu, kiedy zdawali rzeczy do depozytu.
„Zatrzymany byłem tak samo jak Biały pod zarzutem przynależności do AK w czasie okupacji. Przesłuchiwał mnie osobiście Halewski. Przesłuchanie każdorazowo zaczynało się od bicia czym popadło. (...) Jeśli chodzi o Leszka Białego to widziałem go jeszcze tylko jeden raz. Był strasznie zmaltretowany i - jak mi się wydaje - ledwo żywy. Biały powiedział mi wówczas, że już więcej się nie zobaczymy. Rozumiałem przez to, że albo umrze, albo go zabiją”.
18 lutego 1957 r. przed podprok. Leńskim zeznawał świadek Wojciech Felcyn. „Pod koniec lutego 1945 r. niejednokrotnie słyszałem, jak Halewski w swoim pokoju - prawdopodobnie w czasie przesłuchania - lżył jakiegoś młodego człowieka, o którym dowiedziałem się później, że nazywa się Leszek Biały. Tego Białego widziałem później w pomieszczeniu piwnicznym zupełnie rozebranego do naga. (...) Słyszałem później, ale już nie wiem od kogo, że Biały miał zostać zamordowany i zakopany w ogrodzie przylegającym do tego gmachu”.
Zwłoki zakopał Konstanty Kielich. Miał mu pomagać Franciszek Zalewski, ten jednak w śledztwie zaprzeczył, by to robił.
Ubecka wersja o samobójstwie
Halewski, już jako podejrzany, wyjaśniał w śledztwie, że nie zna bliższych okoliczności śmierci Białego (?) i tego, który był razem z nim aresztowany.
Mówił, że „prawdopodobnie popełnili samobójstwo - jeden powiesił się na klamce u drzwi piwnicy, drugi podciął sobie żyły”. Twierdził, że mogli to uczynić „powodowani wyrzutami sumienia, bo w śledztwie obciążali innych członków AK z terenu Częstochowy”. Mówił też, że materiały ze śledztwa osobiście przedstawił ministrowi Radkiewiczowi, a następnie z jego polecenia wiceministrowi Romkowskiemu. Zaprzeczał, by cokolwiek wiedział o tym, co stało się z ciałami.
Dr Osiński nie daje wiary opowieściom Halewskiego. - Jeśli chodzi o sprawę rzekomego przekazania dokumentacji sprawy Leszka Białego bezpośrednio Romanowi Romkowskiemu to nie ma na to żadnego potwierdzenia. Wydaje się to tłumaczeniem funkcjonariuszy UB, którzy chcieli w ten sposób stworzyć wrażenie, że wszystkie zbrodnie, które popełniali, robili na zlecenie centrali. Klasyczne przerzucanie odpowiedzialności za własne czyny na inne osoby. Przesłuchiwani w latach 50. funkcjonariusze UB rzeczywiście lansowali tezę, iż śmierć Leszka Białego oraz „Bolesława” była następstwem samobójstwa. Należy stanowczo odrzucić te twierdzenia, ponieważ nie mają one absolutnie żadnego poparcia w zachowanej dokumentacji.
Ekshumację szczątków Leszka Białego i „Bolesława” przeprowadzono 22 lutego 1957 r. Wiemy, że była prowadzona pełna dokumentacja, łącznie ze zdjęciami, to materiałów tych nigdzie nie ma.
Pogrzeb Białego odbył się 17 listopada. Oprócz rodziny żegnali Go jego koledzy z AK. Tymczasem SB robiła im zdjęcia.