Autka za dwa złote
Pozostało pięć minut do otwarcia sklepu, byłem z dwójką dzieci, przy drzwiach stał elektryczny, bujany samochodzik na dwa złote, co oznaczało, że właśnie te dwa złote straciłem, że zaraz dzieci w samochodziku zasiądą, że będą się bujać, co rozumiem, ponieważ nawet dorośli to mają, za ciężkie pieniądze kupują sportowe fury wyłącznie po to, żeby ostro przyspieszać, a potem ostro hamować, czyli, de facto, bujać się, w tył i w przód, a na zakrętach - w prawo i w lewo.
Zdziwiło mnie, dlaczego w tym elektrycznym autku, jak również we wszystkich zabawkach na dwa złote - wliczając w to latające spodki, samoloto-słoniki i helikoptery - zawsze są dwie kierownice, po lewej i po prawej stronie. Pewnie po to, żeby się dzieci nie kłóciły, żeby każde mogło sobie tą kierownicą kręcić.
Na zdrowy jednak rozum jest to ekonomicznie nieuzasadnione, bo dwójka doznaje satysfakcji z bujania i kierowania za jednym razem, więc za dwa, a nie za cztery złote. Ważniejszy jest jednak aspekt pedagogiczny. Od małego wmawiamy im, że w dziedzinie prowadzenia samochodu panuje demokracja, że każdy będzie miał swoją kierownicę. I potem pasażerowi wychowanemu w duchu dwuwładzy, tej kierownicy brakuje - wciska nieistniejący pedał w podłogę, czyni rzeczowe uwagi, że trzeba było pojechać w lewo, a nie w prawo, zadaje z fotela po prawej irytujące pytania, dotyczące trasy i techniki jazdy, słowem, zachowuje się tak, że mam ochotę zaparkować pod sklepem, dać mu dwa złote i nawet nie zastanawiać się, czy on się do tego autka zmieści czy nie.