Autosalon. Zielone Bugatti i żółty Renault
Modelki Tamary de Lempickiej to kobiety nowoczesne. Nie znają hipokryzji i wstydu w kategoriach moralności burżuazyjnej - pisał jeden z krytyków sztuki.
Obraz nosi tytuł „Autoportret w zielonym Bugatti”. Powstał w roku 1929. Malarka Tamara Łempicka (we Francji używała wersji „de Lempicka”) spędzała wtedy wakacje w Monte Carlo, kojąc nerwy po kolejnym kryzysie małżeńskim. W jakiejś sytuacji towarzyskiej poznała elegancką Niemkę, redaktorkę czasopisma „Die Dame” uznawanego wówczas za najbardziej prestiżowy magazyn kobiecy w Europie. Spotkanie zaowocowało zamówieniem na autoportret, który miał trafić na okładkę „Die Dame”. Niewielkie wymiary olejnego obrazu malowanego na desce (35 x 27 cm) odpowiadały prawdopodobnie formatowi numeru pisma. Łempicka przedstawiła siebie za kierownicą zielonego auta. Że jest to Bugatti, wynika wyłącznie z tytułu, który nadała swemu dziełu. Widoczne fragmenty samochodu artystka potraktowała dość pobieżnie i nie dadzą się przypisać do żadnego modelu tej marki ani w ogóle do żadnego realnie istniejącego pojazdu. Co zdecydowało, że „Autoportret w zielonym Bugatti” stał się jej najbardziej znanym dziełem, ikoną lat 20. powielaną do dziś w formie niezliczonych kopii, reprodukcji i nadruków na najrozmaitszych gadżetach?
* * *
Urodziła się w roku 1898 w Moskwie. Nazwisko Gorska miała po ojcu, zamożnym rosyjskim biznesmenie żydowskiego pochodzenia, który zostawił rodzinę, gdy córka nosząca imię Tamary, bohaterki poematu „Demon” Lermontowa, miała kilka lat. Popełnił samobójstwo albo, według innych źródeł, rozwiódł się z żoną. Malwina Gorska z domu Drekler pochodziła z zamożnej rodziny należącej do warszawskiej elity. W salonie Dreklerów koncertowali artyści tej miary co Paderewski i Rubinstein. W 1911 roku matka wysłała Tamarę do Petersburga, do krewnych, Stefanii i Maurycego Stifterów. Na lekcjach rysunku doskonaliła tam uzdolnienia plastyczne, które dostrzeżono u niej w dzieciństwie. Korzystając z koneksji Stifterów, weszła też w krąg elity towarzyskiej stolicy imperium. Na jakimś balu poznała Tadeusza, młodego, zamożnego i przystojnego prawnika, syna Juliusza Łempickiego, petersburskiego przedstawiciela Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Matka Tadeusza Maria była bratanicą Cypriana Kamila Norwida.
Ślub Tamary i Tadeusza odbył się w roku 1916, podczas wojny światowej. Byli młodzi, piękni i bogaci. Młoda małżonka cieszyła się samochodem, otrzymanym w prezencie ślubnym. Nie zdawali sobie sprawy, że świat, w którym dorośli, właśnie się kończy; przekonali się o tym boleśnie zimą 1917, gdy do drzwi ich eleganckiego mieszkania załomotali funkcjonariusze Czeka. Tadeusz dołączył w więzieniu do burżujów skazanych przez bolszewików na zagładę. W desperacji Tamara przystała na ofertę znajomego konsula Szwecji: w zamian za wspólnie spędzoną noc umożliwi jej wyjazd za granicę i uwolnienie męża. Władza robotniczo-chłopska była nie tylko okrutna ale i przekupna: w parę miesięcy później Łempiccy spotkali się w Kopenhadze. Tamara ledwie poznała męża, wyniszczonego przejściami i psychicznie złamanego.
* * *
Jak wielu uciekinierów spod bolszewickiej władzy Łempiccy osiedli w Paryżu. Emigranckie życie w niedostatku nie służyło Tadeuszowi. Nie chciał szukać pracy, frustracje rozładowywał w kłótniach z żoną. Po kilku latach znalazł sobie w Warszawie nową partnerkę życiową i rozwiódł się z Tamarą. Ona zaś przypomniała sobie o swoich artystycznych uzdolnieniach. Co więcej, uznała, że ze sztuki potrafi się utrzymać. Studiowała malarstwo na dwóch paryskich uczelniach, z których wyniosła własną artystyczną wizję, łączącą modny wówczas kubizm z elementami francuskiego XIX-wiecznego klasycyzmu i… włoskiego renesansu. Ze wszystkiego tego stworzyła syntezę mieszczącą się w estetyce art déco. A art déco było tym, co się wówczas sprzedawało. Zwłaszcza gdy obrazy były pełnymi zmysłowości aktami albo portretami pięknych kobiet. „Modelki Tamary de Lempickiej to kobiety nowoczesne. Nie znają hipokryzji i wstydu w kategoriach moralności burżuazyjnej. Są opalone i ogorzałe od wiatru, a ich ciała są sprężyste…” - oceniał jeden z krytyków.
* * *
Gdy „Autoportret w zielonym Bugatti” ukazał się na okładce „Die Dame”, wzbudził ożywioną dyskusję. Inspiracji do obrazu dopatrywano się w zdjęciu wybitnego fotografika André Kertésza z roku 1928, na którym modelka siedząca za kierownicą wyścigowego auta ma taki sam jak na obrazie zamszowy czy skórzany kapelusz - kask. Zaś malarskiemu dziełu Łempickiej zaczęto przypisywać przesłanie wręcz o charakterze ideowego manifestu. Postać na obrazie odczytywano jako uosobienie nowoczesnej kobiety - chłodnej, wyemancypowanej i pewnej siebie, bogini ery automobilu. Zaś metaliczna zieleń samochodowej karoserii miała symbolizować moc i szybkość, demonstrować wyzwolenie nowoczesnej amazonki.
* * *
„Autoportret w zielonym Bugatti” był też elementem autokreacji malarki, która nigdy nie miała takiego samochodu. W tekstach poświęconych Łempickiej powtarza się za to informacja, że jeździła w owym czasie „małym żółtym Renaultem”. Do tego lakonicznego opisu może pasować Renault 6 CV z lat 1925-30, który w wersji torpedo miał często nadwozie lakierowane na żółto. Auto było wyposażone w jednolitrowy silnik o czterech cylindrach i trzybiegową skrzynię oraz, co w tamtych czasach było rzadkością w tanich samochodach, w hamulce przy wszystkich czterech kołach. Cieszyło się dużym powodzeniem: przez sześć lat sprzedano 150 tysięcy egzemplarzy. Że właśnie Renault pozował Tamarze Łempickiej, świadczy i to, że auto na obrazie ma kierownicę po lewej stronie. Tymczasem wszystkie Bugatti aż po czasy powojenne miały kierownicę z prawej!
* * *
„Żyję na marginesie społeczeństwa, a normy społeczne nie odnoszą się do tych z marginesu” - głosiła Tamara Łempicka. Zarabiała na swych obrazach doskonale, mistrzowie haute couture zabiegali, by występowała w projektowanych przez nich kreacjach, wdawała się w liczne romanse z mężczyznami i kobietami. Pod koniec lat 30. z obawy przed kolejnym totalitaryzmem wyemigrowała do USA ze swoim drugim mężem, bogatym kolekcjonerem sztuki baronem Roulem Kuffnerem. Po wojnie jej malarstwo wyszło z mody. A dziś obrazy Łempickiej osiągają ceny liczone w milionach dolarów.