Bezdomnym nie zostaje się raz na zawsze. Trzeba mieć silną wolę i trafić na kogoś, kto poda rękę
Z bezdomności bardzo trudno wyjść. Ale Andrzej i Joachim są dowodem, że warto próbować. Obydwaj zapewniają, że udało im się podnieść głównie dlatego, że swych problemów nie próbowali rozwiązać, pijąc.
Andrzej ma za sobą ponad dwa lata bezdomności. Początek był standardowy. Stracił pracę elektryka. Trochę przez przypadek, trochę przez głupotę. Sam ocenia, że ten jeden raz zawalił. Przyszedł do pracy pod wpływem, wczorajszy, po imprezie. Trafił akurat na obowiązkowe badanie pracowników na obecność alkoholu. „Wydmuchał” niecałe pół promila. Dość, żeby kazano mu się zwolnić z roboty. Za bezrobociem szybko przyszła strata tymczasowego mieszkania (nie płacił czynszu, bo nie miał z czego). Z żoną nie mieszkał już wcześniej, choć formalnego rozwodu nie mają. Pierwszą noc w roli bezdomnego spędził na klatce schodowej. Próbował przeczekiwać noce na dworcu, ale sokiści szybko się zorientowali, że jest pasażerem, który nigdy nie odjeżdża.
- W końcu znalazłem nocleg na działce, w altance - opowiada. - Nie musiałem się włamywać, bo drzwi były zamknięte tylko na skobel. Któregoś dnia nie zebrałem się rano dość szybko i właściciel działki zobaczył mnie wychodzącego. Wymieniliśmy grzeczne „dzień dobry” i... tyle. Uznałem to za milczącą zgodę na „wynajem”.
Ale najtrudniej oszukać głód. Pan Andrzej nie ukrywa, że nieraz był głodny. - Bezdomny szybko się uczy, gdzie można dostać zupkę i chleb. Choćby tylko ze smalcem i z margaryną. Nigdy nie byłem chyba tak głodny, żeby kraść, ani nawet nie złamałem się tak, żeby żebrać. Wiem, że nie każdy, kto prosi o pieniądze, kupi potem nalewkę. Wielu naprawdę potrzebuje chleba.
Próbował pracować na czarno: - To wystarczy, żeby z głodu nie zginąć, ale za mało na stabilne życie. Lewy pracodawca raz płaci, a raz nie - opowiada pan Andrzej. - A jak już płaci, to kapie po stówce. Za sto złotych bezdomny je i przez tydzień. Ale wynająć mieszkania bez pewności, że się będzie miało czym zapłacić nie tylko dziś, ale i w następnym miesiącu, nie sposób.
Andrzej powoli wychodzi na prostą. Zdecydował po trosze przypadek. Poszedł jak wielu opolskich bezdomnych na zupę z wkładką do „Misji Garażowej” Caritasu. - Podszedł do mnie jeden z pracowników i zapytał, czy mam telefon - opowiada pan Andrzej. - Miałem. Kiedy zadzwonili, zacząłem im pomagać jako wolontariusz.
Dziś Andrzej pracuje w prowadzonej przez Caritas łaźni. Wydaje ręczniki i czystą odzież bezdomnym, którzy tu przychodzą. Dba o czystość i porządek. Wielu z nich zna i oni go znają. To ułatwia kontakty. No i przestał być bezdomnym. Na razie mieszka u kolegi, ale ma perspektywę, żeby wynająć jakiś kąt tylko dla siebie.
Joachim był bezdomny przez wiele lat. Też stracił pracę. W dodatku bez swojej winy. Po prostu sprywatyzowano jego zakład i nowy pracodawca go zwolnił. Nie ukrywa, że to największa krzywda, jaka go spotkała w życiu. Ma swoje lata i tylko podstawowe wykształcenie. O nowej pracy mógł zapomnieć. Za utratą roboty przyszedł rodzinny konflikt, zwłaszcza z najmłodszym bratem.
- Miałem już dość słuchania, że nikt nie będzie darmozjada w domu trzymał - mówi. - I pewnego dnia poszedłem sobie. Nie myślałem, że będzie to trwało tak długo i tak bardzo da mi w kość. Choć najbardziej załamany byłem na początku. Potem można przywyknąć nawet do bezdomności, ale dla mnie przywyknąć oznaczało jednocześnie: nie dać się złamać.
Pan Joachim nigdy nie poprosił przechodnia o pieniądze. Wolał się przegłodzić dzień lub dwa. Co nie znaczy, że nie korzystał z pomocy. W noclegowni w Opolu-Groszowicach spędził długie sześć i pół roku. Chodził po wsparcie finansowe do MOPR-u. I do „Ikara” na posiłki.
W styczniu 2015 policzono, że w Polsce jest 36 161 bezdomnych. Badania powtarza się nie częściej niż co dwa lata
- W noclegowni wraz z kierownictwem zmieniła się atmosfera i wtedy odszedłem - mówi. - Odtąd spałem czasem na kwaterach, korzystając z ludzkiej życzliwości, ale zdarzało się i pod chmurką. Jakiś czas koczowałem na dworcu PKP. Straż wiedziała, że nie jestem pijany i tolerowała mnie. Teraz już tak się nie da, bo na dworcu oprócz sokistów jest straż dworca i bezdomni są przeganiani. Bez wyjątków. Podobnie jest na klatkach schodowych, lokatorzy na widok bezdomnego wzywają straż miejską i koniec spania.
Dlaczego nie dał się przez lata złamać? - pytamy. - Z czasem byłem coraz bardziej twardy. No i nie wydawałem na alkohol, bo ja jestem niepijący. Tylko te zakichane papierosy - odpowiada.
Nie mając szans na znalezienie pracy, Joachim został złomiarzem. Nie takim, który dzwoni do drzwi i prosi o zbędne w domu artykuły metalowe. Raczej wyznaczał sobie kolejne rejony miasta i przeszukiwał śmietniki. - To była moja realizacja hasła, że pieniądze leżą na ulicy - mówi ze śmiechem. - Jak sprzedałem znalezione puszki i złom, to przez parę dni miałem co jeść.
Pan Joachim miał na bezdomność także inny sposób. Mówi na przykład, że bezrobotnym był wprawdzie przez wiele lat, ale bardzo rzadko był bez pracy. Najmował się na przykład do przekopania działki, rozrzucania nawozu, wytyczania grządek itd. Czasem za jedzenie, czasem dodatkowo za parę groszy.
Początek wychodzenia z bezdomności Joachim miał podobny jak Andrzej - i on dostał propozycję pomagania w Caritasie.
- Zostałem wolontariuszem w magazynach Caritasu w Winowie - mówi. - To mi pozwala zjeść, mam dostęp do czystej odzieży. A kiedy czegoś potrzebuję, zgłaszam i mogę liczyć, że mi kupią - opowiada. - Ale najważniejsze, że znalazłem swoje miejsce na ziemi. Mam gdzie pójść i wiem, co będę przez dzisiejszy i kolejne dni robił. Przestałem być samotnikiem, nawiązałem na nowo kontakty z ludźmi.
Joachim na tyle stanął na nogi, że mieszka wprawdzie jeszcze u kolegi, ale ma już upatrzony pokój opuszczony przez studentów. Przed nim już tylko rozmowa z właścicielami i będzie miał własną kwaterę, ale jest dobrej myśli. Ma nadzieję wkrótce znaleźć się naprawdę u siebie. W pokryciu czynszu pomoże rodzina.
Odbudowanie kontaktów z bliskimi to kolejny ważny krok w wychodzeniu z bezdomności. Joachim utrzymuje dobre kontakty z siostrą mieszkającą w Niemczech i to u niej witał niedawno Nowy Rok. W niedzielę 8 stycznia wróci do kraju.
- Mam 93-letnią mamę w domu pomocy społecznej - mówi. - Kiedy tylko jestem na miejscu, codziennie na kilka godzin do niej jadę. Przed świętami Bożego Narodzenia miała lekki udar i nie jest już tą osobą co dawniej. Siostra była z mamą przez tydzień, teraz wprawdzie oboje wyjechaliśmy, ale za chwilę do niej wracam.
Rodzina jest ważna
Andrzej ostatnie Boże Narodzenie spędził z dorosłymi już dziećmi. Dawniej jako bezdomny starał się święta przespać. Żeby zagłuszyć tęsknotę i żal.
- Natomiast nigdy nie starałem się oszukać swoich odczuć alkoholem - mówi. - To wiem po ponad dwóch latach bezdomności na pewno, że alkohol problemów nie rozwiązuje. Odwrotnie. Im więcej się pije, tym dno, na którym się znajdujemy, jest coraz niżej. To może się komuś wydać dziwne, ale pracując, piłem czasami alkohol, a jako bezdomny nie.
To wcale nie jest łatwe, nie tylko z powodów emocjonalnych. Kiedy jest - jak teraz - zimno, pokusa, żeby się choć na chwilę rozgrzać od środka, jest wielka. I wtedy może być tak, że robimy wszystko, żeby się napić rano i napić po południu. Od poniedziałku do soboty.
- Widzę to także teraz w łaźni - przyznaje pan Andrzej. - Otwieramy o 9 rano, a już niektórzy przychodzą nie całkiem trzeźwi. Nawet nie wczorajsi, zdążyli już coś rano przyswoić. Czasem mówię wprost: Jeszcze raz przyjdziecie tacy, to nie wejdziecie.
Andrzej nie moralizuje. Zwłaszcza nie ocenia tych, o których losie nic nie wie. Stara się przede wszystkim pomóc. Z darów przynoszonych przez ludzi wybiera możliwie najlepiej pasujące kurtki, swetry czy grube skarpety (nowa bielizna też jest do dyspozycji).
- Najtrudniej jest z butami - mówi. - Nie mamy ich w zapasie za wiele. A te, które są, często na konkretnego bezdomnego są albo za małe, albo zbyt duże. Teraz, w okresie zimowym, Opolanie najczęściej przynoszą buty letnie i jesienne. Zimowe będziemy pewnie dostawać od wiosny i może uda się zrobić jakieś zapasy. Na razie ich nie ma, bo łaźnia działa dopiero kilka miesięcy.
Andrzej ma świadomość, że był bezdomnym trochę nietypowym. Nie tylko dlatego, że unikał picia. Starał się nie tracić nawyku czytania. Sięgał nie tylko po gazety. Starał się także czytać książki. Przez jakiś czas - mimo bezdomności - miał nawet kartę biblioteczną.
Ostatnio udało mu się kupić jedzenie bezdomnemu, który poprosił go o pomoc. I to jest jeden z symboli tego, że zaczął już naprawdę nowe życie.
- Chodzę już do pracy - jak większość ludzi. A to jest prawdziwy skok, bo przeciętny bezdomny jest za stary do pracy, ale za młody na emeryturę - mówi. - Przestałem mieszkać na działkach i mam perspektywę, że jak trochę stanę na nogi, wynajmę pokój tylko dla siebie. I to będzie definitywny koniec mojej bezdomności. Nawiązałem na nowo kontakt z synem i synową, rozmawiamy przez telefon i skype’a z żoną. Wszystko to są oznaki nowego życia.
Obaj panowie podsumowują swoją bezdomność.
- Mam poczucie, że byłem na dnie - przyznaje Andrzej - i mam satysfakcję, że się z tego dna wygrzebałem. Wiem już, jak mało trzeba, żeby być bezdomnym. Przecież ja nie popełniłem żadnej zbrodni, nie wywołałem awantury, nie zachorowałem nieuleczalnie. A znalazłem się tak nisko, że wydawało mi się, że jestem na dnie i jeszcze słyszę pukanie od spodu. O wiele trudniej jest z tego dołu wyjść. Ale i o nim decyduje czasem przypadek. Przecież pracownik Caritasu mógł zapytać o telefon kogoś z moich kolegów, nie mnie. Być może tkwiłbym nadal w bezdomności.
- Jako wolontariusz Caritasu - podkreśla Joachim - mam kontakt z bezdomnymi. Mówię im wprost: Masz pieniądze, to kupuj przede wszystkim jedzenie, a nie gorzałę. Weź się za siebie. Głowa do góry. Nie możesz uwierzyć, że ty jeden masz problemy, bo każdy jakieś ma. Charakter trzeba mieć. Ale to nie wystarczy. Trzeba jeszcze znaleźć kogoś, kto nie odtrąci. Spotkałem takich ludzi wielu. Ktoś poradził, żebym zawsze miał telefon, bo to daje większe możliwości. Kolega przyjął na kwaterę pod wspólny dach. Pracownicy Caritasu dali mi nową szansę. A ja jej nie zmarnowałem, bo mam wprawdzie 68 lat, ale pracy się nie boję.