Białorusin Jan Melnikau nie boi się umierać za Ukrainę
Nikt nam nie płaci. Nie jesteśmy najemnikami – zapewnia Jan Melnikau, młody Białorusin. Zamiast wygodnego życia wybrał front. Od trzech lat walczy w wojnie w Donbasie
– Ukraińcy wspierali Czeczenię, kiedy walczyła z Rosją. Tak było też w trakcie konfliktu z Gruzją. A teraz trzeba pomóc Ukrainie. Za Białoruś, Polskę, całą Europę Wschodnią, bo ta wojna może rozszerzyć się dalej – przekonuje Jan Melnikau, krótko przystrzyżony, ubrany w wojskowe moro. Ma zaledwie 23 lata. Niewinna, wręcz dziecinna twarz. Jednak za nią kryje się niepokój. I okrutne wojenne wspomnienia.
Jan to białoruski ochotnik, który od trzech lat walczy na wschodzie Ukrainy przeciwko prorosyjskim separatystom. W niedzielę przyjechał do Białegostoku, by opowiedzieć o dramacie wojny w Donbasie. I prosić o wsparcie.
– Jestem tylko ochotnikiem. Walczę ramię w ramię z Ukraińcami. A o co chodzi w tej wojnie lepiej zapytać Putina – przyznaje Jan Melnikau.
Białystok był kolejnym miastem na trasie jego misji. Białoruski ochotnik dotarł już do Wilna i Warszawy. Chce też pojechać do Monachium, Rzymu, Antwerpii i Pragi. W Białymstoku udzielił kilka wywiadów. Po co? Żeby nawiązać współpracę z białoruskimi środowiskami w Unii Europejskiej, informować o tym, co się dzieje na wschodzie Ukrainy.
– Polacy nie zdają sobie sprawy jaka jest sytuacja na Ukrainie. Chcę opowiedzieć, o tym jak to naprawdę wygląda – mówi Jan.
Działa z pobudek ideologicznych. Wspiera Ukraińców w walce o ich swobody. Bo, według niego, jest to wojna z Rosją, która wysyła swoich żołnierzy, sponsoruje, broń.
– Popieram Ukraińców, bo nie wiem jaka przyszłość czeka Białoruś – tłumaczy Jan Melnikau.
Mimo bardzo młodego wieku, ma konspiracyjną przeszłość. Jest przeciwnikiem rządów Aleksandra Łukaszenki na Białorusi oraz łamania przez niego praw.
W działalność opozycyjną zaangażował się w 2006 roku. Na Białorusi odbywały się wtedy wybory prezydenckie, które OBWE uznało za sfałszowane. Jan miał 14 lat, kiedy po raz pierwszy wziął udział w akcjach protestacyjnych. Na jednym z wieców w Mińsku trzymał baner i państwową flagę Białorusi – obowiązującą w latach 1991–1995. Teraz, za rządów Łukaszenki jest ona zakazana. Za to, a także za rozpowszechnienie ulotek z zaproszeniem na różne opozycyjne akcje, był kilka razy aresztowany.
Rewolucyjnie zamiłowania wpoił mu ojciec, który w latach 90. należał do skupiającego środowiska opozycyjne – Białoruskiego Frontu Narodowego. Dlatego ojciec nie miał nic przeciwko temu, gdy w listopadzie 2013 roku, syn pojechał demonstrować na kijowskim Majdanie. Jan miał wtedy 20 lat. O swojej decyzji poinformował rodziców, gdy przekraczał granicę białorusko–ukraińską.
– Motywacją dla mnie było zabójstwo Białorusina i Ormianina – opowiada.
Do domu już nie wrócił. Potem, gdy od wiosny 2014 Rosjanie zaczęli okupować Krym, młody Białorusin zaciągnął się do walki po stronie ukraińskiej. Jednostki stworzono właśnie z tych osób, które brały udział w demonstracjach na Majdanie. Dlaczego Jan zdecydował się na tak poważny krok w swoim życiu?
– Jeśli my czegoś nie zrobimy, to nikt więcej. Jeśli Rosjanie zdobędą Ukrainę, nie zatrzymają się. Musimy pomóc – mówi Jan.
Chociaż przyznaje, że nigdy wcześniej nie służył w wojsku. I oczywiście nie walczył z bronią w ręku.
Pierwszą zbrojną akcją, w której wziął udział, przeprowadzono w czasie referendum zorganizowanego przez separatystów w Donbasie w maju 2014 roku. Podczas strzelaniny w Krasnoarmiejsku ochotnicy ze strony ukraińskiej uniemożliwili zakończenie głosowania.
Jan jest strzelcem w Taktycznej Grupie „Białoruś”. Łączy ona białoruskich ochotników, którzy walczą w składzie Ochotniczego Ukraińskiego Korpusu „Prawego Sektora”, Ukraińskiej Ochotniczej Armii i Sił Zbrojnych Ukrainy.
– Nie mam konkretnych obowiązków, wykonuję różne zadania w zależności od sytuacji i potrzeb. Jestem na linii frontu i ochraniam przydzielony sektor przed ewentualnymi atakami rosyjskich żołnierzy – tłumaczy Białorusin.
Oprócz niego w Donbasie walczy kilkuset Białorusinów. Dlaczego Jan ryzykuje życiem w wojnie, która nie toczy się w jego kraju? Czy się nie boi?
– Ja o tym nie myślę – szczerze odpowiada.
Wybrał front zamiast wygodnego życia. Bo wojna to przecież smród, brud i krew. Niewyspanie. Ochotnicy zajmują opustoszałe budynki przemysłowe bądź państwowe. Chodzi o to, by było jakieś schronienie. Śpią w okopach.
Walka nie ustaje. Gdy jedni są na pozycjach, inni odpoczywają. Jedzenie dowożą im wolontariusze. Skąd mają broń? Białorusin nie chce powiedzieć.
– Nie jesteśmy żołnierzami, którzy mają pieniądze, ubezpieczenie. Tacy ochotnicy jak ja żyją z pomocy innych – nie ukrywa Jan.
– Chłopaki szukają wsparcia finansowego. By mieć za co kupić jedzenie, czy paliwo – przyznaje jeden z dziennikarzy białoruskiego Radia Racja.
Czy chciałby żyć na Ukrainie, gdyby zapanował tam pokój?
– Nie, ponieważ chcę mieszkać na Białorusi, bo tam jest moja ojczyzna, z nią wiąże przyszłość i swoje plany – zapewnia 23-latek. Nie kryje, że tęskni za domem. Za dziewczyną.
W rodzinnym Mińsku nie był już cztery lata. Zresztą nie może tam wrócić. Za to, że walczy za Ukrainę, w swoim kraju jest traktowany jak przestępca. A jeśli przekroczy granicę, to od razu zostanie aresztowany.
– Bo białoruskie władze uważają, że dostajemy pieniądze za walkę. Traktują nas jako najemników – wzdycha Jan.
Nasi po obu stronach konfliktu.
Kilku Polaków walczy na Ukrainie po stronie separatystów, a około dziesięciu – po stronie ukraińskiej. Polacy nie mogą służyć w obcej armii; taki czyn zagrożony jest karą więzienia od 3 miesięcy do nawet 5 lat.
Dane pochodzą z artykułu „Polacy walczą na Ukrainie oraz z portalu Wirtualna Polska z 5 marca 2015 roku