W 1848 r. Sándor Petőfi pisał: „Pora Węgrzy! Czas narodzie!/Dziś lub nigdy! Powstawajcie! Żyć w niewoli czy w swobodzie! Albo - albo! Wybierajcie!”
Tak w trakcie Wiosny Ludów zagrzewał do walki swoich braci węgierski poeta. Sto lat później Petőfi stał się jednym z symboli węgierskiej rewolucji w 1956 r.
Przytoczony fragment „Pieśni narodowej” ma swój dalszy ciąg:
Na Madziarów Boga Ojca
Przysięgamy,
Przysięgamy: już się zakuć
Nie damy!
Te wersy wplótł w swoją, jakże osobistą historię, opisaną na kartach książki „Węgry 1956. Wspomnienia” Eryk Bazylczuk, uczestnik rewolucji sprzed lat 60.
„Okrągła” rocznica rozpoczęcia powstania (23 października) jest znakomitą okazję, by przypomnieć jednego z tysięcy uczestników walki o „wolność naszą i waszą”. Pana Eryka nie ma z nami od roku (odszedł nagle 10 października 2015 r.). Zostawił nam nie tylko swoje wspomnienia. Zauroczony Węgrami zrobił tak wiele, by pamięć o naszej wspólnej historii przetrwała.
W 2007 roku był bohaterem artykułu „Płakał nawet biały gołąb”, który opublikowaliśmy w jednym z numerów „Albumu Bydgoskiego” (dziś „Album Historyczny”). Pod koniec życia zmobilizowany - jak podkreślał „ciekawością tego, co działo się wtedy w Budapeszcie u młodego pokolenia”, wydał swoje wspomnienia. Pisane, jak zaznaczał, „okiem może trochę subiektywnym, chociaż starałem się tego unikać”.
W książce znajdziemy unikatowe fotografie i osobiste wątki, których darmo szukać w oficjalnych publikacjach poświęconych tragicznym wydarzeniom z października i listopada 1956 r. na Węgrzech.
„Szczęśliwy los pokierował mnie w sam środek zarzewia wystąpień rewolucyjnych. Byłem przy artykułowaniu żądań studenckich w akademiku „Na Zamku”, strajkowałem na Politechnice, byłem jednym z uczestników marszu pod pomnik Bema. Przemaszerowałem przez most Elżbiety, by porozmawiać z Imre Nagyem (został premierem - przyp. H.S). Miałem trochę szczęścia - podczas strzelaniny pod Magyar Radio (23 października) i w prowokacji (25 października) na placu Kossutha, gdzie masakrowano manifestujących ludzi - nie byłem. Los był łaskawy. Przeżyłem”.
Ale książka Bazylczuka to nie tylko zapis tego, co działo się w stolicy Węgier. To także unikatowa kronika „odruchu solidarnościowego i pomocy Polaków, szczególnie z regionu bydgoskiego”. W tym przypadku głównym źródłem informacji dla Autora była bydgoska prasa, która przez wiele tygodni informowała o spontanicznych akcjach zbierania pieniędzy, lekarstw, żywności i krwi dla braci Węgrów.
- Rewolucję zdusiła interwencja wojsk radzieckich, po uprzedniej wymianie jednostek stacjonujących na Węgrzech, albowiem nie wszyscy żołnierze byli pewni - część została „skażona” przyjaźnią z Węgrami - opowiadał mi Eryk Bazylczuk. - Sam widziałem, jak załoga jednegoT-34 bratała się z Węgrami. Interwencja przyszła z kraju, z którego pochodziły też wojska, zabijające ruch wolnościowy Węgrów w 1849 r. Wtedy szalał Paskiewicz, w 1956 r. Sierow, Mikojan i Susłow, przy współpracy z Andropowem. Rewolucja miała smutny bilans - tysiące zabitych, dziesiątki tysięcy rannych, w latach późniejszych dziesiątki tysięcy Węgrów objętych śledztwem i osądzonych. Orzeczono prawie 500 wyroków śmierci, w tym dla Imre Nagy’a i jego towarzyszy. Około 200 tysięcy osób emigrowało.
W 2006 r. Eryk Bazylczuk otrzymał od prezydenta Republiki Węgierskiej, premiera i szefa Komisji Pamięci Medal Bohatera Wolności (wtedy wręczono go kilkudziesięciu Polakom). Natomiast w 2014 r., za pracę na rzecz przyjaźni i popularyzację kultury węgierskiej, został uhonorowany Krzyżem Kawalerskim Orderu Węgierskiego.