Chłopak z Podkarpacia pomaga ludziom w dalekiej Tajlandii
Miała być pomoc dla kilku rodzin, a przyjeżdża wojsko, policja i ustawiają się rzędy ludzi. Rozdajemy obiady i wozimy paczki - opowiada Przemek Wesołowski z Podkarpacia. - Codziennie coś się dzieje. I ta wdzięczność Tajów. Kiedy przyjeżdżamy z paczkami, to biją nam brawo.
Pochodzi z Olchowej, małej miejscowości koło Sędziszowa Małopolskiego.Przez 12 lat mieszkał w Edynburgu. Pierwszy raz w Tajlandii był trzy lata temu. Trenował tajski boks i pracował jako trener. Wrócił do Edynburga w Wielkiej Brytanii, ale poczuł, że chyba się zakochał w tej Tajlandii. Zapragnął przenieść się do Tajlandii na dłużej. Zaczął aplikować, szukać tam pracy.
- Odezwali się do mnie po jakimś czasie, że szukają trenerów, i czy jestem zainteresowany. - opowiada Przemek Wesołowski. - Złożyłem dokumenty. Zastanawialiśmy się też z dziewczyną, co zrobić, żeby mogła ze mną pojechać. Dostała propozycję pracy jako nauczycielka muzyki. Spakowaliśmy walizkę, rzeczy zostawiliśmy u jej rodziców i wylecieliśmy.
W Phuket, gdzie mieszkają, są siłownie, dużo klubów MMA, sporo tajskiego boksu. Przemek poczuł, że będzie mógł się jeszcze bardziej rozwinąć jako trener personalny, pracując z zawodnikami MMA. Chciał też odpocząć od Edynburga. Miał dość wyspiarskiego klimatu i tego deszczu. W Tajlandii miało być słońce i miało być pięknie. Wszystko pokomplikował koronawirus. Siłownie, restauracje, szkoły zostały pozamykane. Ludzie potracili pracę. Cały Phuket żyje z turystyki. A teraz wszystko upadło.
- Mamy tu znajomą tajską rodzinę. Mają dwójkę dzieci - chłopaka i taką dziewczynkę, która zawsze do nas przybiegała - opowiada Przemek. - Kupowaliśmy jej jakieś słodycze. Fajna rodzina. Zawsze uśmiechnięci. Nie mogliśmy się z nimi dogadać, nawet po angielsku, ale był z nimi dobry klimat. Dowiedzieliśmy się, że wszyscy stracili pracę. Nie mieli pieniędzy. I tak któregoś dnia leżę w łóżku, jeszcze miałem wtedy wypadek na skuterze, obdarłem sobie całą nogę. Mówię sobie: „muszę coś zrobić”! Siłownie zamknęli, nie miałem swojego dochodu. Chciałem zrobić coś i dla nich, i dla siebie.
Pomaganie
Założyli z narzeczoną Carlą stronę crowdfundingową. Przygotowali pakiet 10 treningów domowych (siłowo-kondycyjnych, z yogi, medytacji). Ludzie wpłacają, ile chcą - 20 funtów, 10 funtów. 50 proc. z tego całego pakietu, zamierzaliśmy przeznaczać na pomoc.
- Na początku chcieliśmy pomóc ludziom dokoła nas. Nie spodziewaliśmy się, że to wszystko rozwinie się na taką skalę! Dołączył do nas mój kolega - Piotrek Pająk. Jest youtuberem, ma dużo swoich followersów. On to podłapał. Zamieścił informacje na YouTubie, na Instagramie. I przez noc wpłynęło 10 tys. złotych!
Jeżdżą po najbiedniejszych okolicach. Za bardzo się nie mogą po Phuket poruszać, ale gdzie mogą, to jadą. Najczęściej w slumsy.
- Piotrek uzbierał w sumie 70 tys. złotych. My z Carlą około 7 tys. złotych. Ludzie naprawdę pomagają. Jeździmy razem do sklepu, kupujemy produkty. Tajskie rodziny nam pomagają, pakują paczki. Mamy taką restaurację, w której właścicielka musiała zwolnić wszystkich pracowników. Fajna knajpa, często tam jeździliśmy przed koronawirusem. I tak dogadaliśmy się z właścicielką, że będą nam gotować obiady dla potrzebujących. Ponownie zatrudniła 10 Tajek, żeby gotowały. Codziennie jest to około 1000 obiadów. A my to rozwozimy.
- Wszystko wyszło z dnia na dzień - opowiada Przemek. -Pojeździliśmy po takich lokalnych sklepach, żeby im też pomóc. Przywieźliśmy zakupy na taki parking koło nas i zaczęliśmy pakować. Alinda, nasz znajoma Tajka, powiedziała, że tam, gdzie ona mieszka, też jest straszna bieda i ona też chciałaby tym biednym ludziom pomóc. To ja na to: „no, dobra”! Potem wpłynęła kolejna kasa i pojechaliśmy znowu. I tak się zaczęło.
Nie wiedzieli, co pakować do paczek. Później wpadli na pomysł, że naradzą się z tajskimi rodzinami, czego najbardziej potrzebują. I takim to sposobem w paczkach pojawiły się m.in.: ryż, olej słonecznikowy, ryby w puszcze, zupki chińskie, mleko dla dzieci.
Z paczkami pojechali też w slumsy, w których mieszkają uchodźcy z Birmy. Nie mogą poruszać się poza obszar tego miejsca. 20 rodzin. Nie mają pracy, pieniędzy, nic. A ci biedni Tajowie jeszcze im pomagają.
Biją brawo
- W naszym restrykcie Chalong, rząd otworzył dwa punkty, żeby rozdawać jedzenie. Było mierzenie temperatury, odstępy, każdy musiał być w maskach. Jak skończyły się obiady, to ci, co nic nie dostali, wracali głodni. I jak podjechaliśmy z obiadami, to ludzie zaczęli bić brawo. Na początku to chyba z 6 rzędów ludzi stało. Z 600 osób. Od godz. 17 do 18.30. Codziennie.
Otworzyli też własny punkt. Carla stoi, mierzy temperatury, Marta psika ręce sprayem antybakteryjnym, Przemek rozdaje posiłki, a Piotrek obdarowuje dzieci słodyczami.
- Ludzie podchodzą po kolei i zabierają, co chcą. Wczoraj aż wojsko przyjechało. Dwie osoby nadzorowały akcję. Aż się zdziwiłem. Przyjeżdża też policja. Ale wszyscy pokazują tylko „okej”, „dziękujemy”. Podobno piszą o nas w lokalnej prasie. Ale nie wiem nic, bo nie gadam po tajsku (śmiech).
Zmienianie świata
Skąd u Przemka ta chęć pomagania? - Nie wiem, tak jakoś, po prostu - odpowiada. - Może się to wzięło od mojej mamy? Pomagała wszystkim dookoła. Była mega dobrą kobietą. Wpoiła mi, że trzeba pomagać. Zmarła na raka, jak miałem 18 lat.
Przemek mówi, że takiej nędzy jeszcze nie widział. Są takie miejsca, gdzie są domy z blachy, bez materaca i mieszka tam siedem osób. Razem z dziećmi. Śpią na podłodze. Dookoła chodzą kury, koguty. Hardcorowo.
- To pomyślałem, że może moglibyśmy im trochę pomóc, kupić podstawowe rzeczy. Jakoś tak wyszło. A teraz to ruszyło na taką skalę. Z niczego robi się coś wielkiego. Ludzie zaczęli się na nas wzorować. Mam trochę znajomych tutaj i tak samo zaczęli pomagać. Jeździć do sklepów, Kolega z pracy zapytał się, czy może podkraść mój pomysł.
Czy nie boi się, że się zarazi? - Myśleliśmy o tym. Z siostrą gadałem, mówiła, żebym uważał na siebie. Stwierdziliśmy, że nawet jakbyśmy się zarazili, to damy radę. Jesteśmy młodzi. A jednak tym osobom pomożemy. Na szczęście w Phuket jest mało zarażeń. Ale jest panika, obowiązek noszenia masek na twarzach. Nie można od jakiegoś czasu kupować alkoholu.
Jak reagują Tajlandczycy?
- Jak oni nas widzą, to biją brawo. Aż się łza w oku kręci. Małe dzieci w maseczkach stoją, jak im daję słodycze, to aż w sercu się coś dzieje.
- Ogólnie ludzie nie lubią takich tematów - zauważa Przemek. - Jak wcześniej zobaczyłem jakiś program w telewizji o pomocy dla dzieci w Afryce, to przełączałem. Nie chciałem tego oglądać. Później to zostaje w psychice. Teraz jak po akcji w slumsach przyjeżdżam do domu, to myślę, co by tu więcej zrobić.
Czasami jest ciężko. Rozmawiają o tym wieczorami. Ale wdzięczność Tajów jest mocniejsza niż negatywne emocje. - Kiedy pomagamy, to świat staje się lepszy. Szczególnie ten dokoła nas - mówi Przemek Wesołowski.
Pomóc Przemkowi możecie m.in. dzięki tej stronie.