Co mi nie gra w tureckich serialach
Obiektywnie muszę powiedzieć, że seriale tureckie są coraz lepsze, tak samo, jak coraz lepsze są moje przeziębienia. Czyli: nie to, że katar mi się podoba, po prostu na starość lepiej go znoszę.
Zauważyłem jednocześnie, że w serialach polskich aktorstwo, a raczej reżyseria, są coraz fatalniejsze i nawet uwielbiany przeze mnie Maciej Stuhr nudzi potwornie w roli belfra, co jest grzechem podwójnym, bo nie dość, że ciągle robi jedną minę, tzn. smutną, to jeszcze przyprawia smutną gębę wszystkim belfrom, w tym mnie.
Nie zanosi się jednak, żeby seriale tureckie miały kiedykolwiek być tak dobre jak polskie, z jednego powodu: przez muzykę. Kompozytor muzyki do tureckich filmów - oto praca marzeń: obojętne co nagra, na jakich instrumentach, jak puści i kiedy - jest OK! Walnie głośne, natrętne smyczki, gdy jakaś sułtanowa kretynka całuję sułtana idiotę: może być. Puści liryczną melodię w momencie, gdy ktoś tam kogoś zabija albo planuje spisek - proszę bardzo. Scena się skończyła, cięcie, inne wnętrze inny nastrój - muzyka ta sama, jakby puszczał ją pijany, głuchy DJ, z całym - dla głuchych DJ-ów - szacunkiem, bo oni przynajmniej muszą mieć wrażliwe ciało i wyczuwać wibracje.
Mam nadzieję, że część z państwa, nawet podświadomie, to moje przekonanie o turecko-muzycznym szajsie, tym instrumentalnym tureckim miodku podziela. A jak nie, to sobie oglądajcie co chcecie, słuchajcie do woli, a ja idę - w ramach obrony honoru muzyki - dokonać tzw. samospalenia. Selamlar!