Cud w Kolbuszowej? Starosta kolbuszowski Józef Kardyś: Nie wpuściliśmy zarazy do naszego powiatu
Na czerwonej mapie Polski zakażeń powiat kolbuszowski jest zieloną wyspą bez jednego nawet chorego. Choć w sąsiednich powiatach wirus grasuje.
W kraju stale rośnie liczba zakażonych, odesłanych do kwarantanny, przypadków śmierci w wyniku COVID-19, ale 63 tysiące mieszkańców powiatu kolbuszowskiego wydaje się być odpornych na zarazę. Z danych Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej wynika, że w powiecie nikt nie jest chory, nikt nie jest objęty nadzorem, a liczba objętych kwarantanną (144 osoby) jest najniższa w skali powiatów podkarpackich.
Nikt nie jest w stanie wyjaśnić tego fenomenu, sugeruje się, że to efekt zapobiegliwości i dyscypliny mieszkańców tego terenu. Choć wszystkie wskaźniki wskazują na to, że ziemia kolbuszowska powinna być szczególnie narażona na atak koronawirusa.
Na przekór tendencjom
Społeczność znana ze szczególnego upodobania do emigracji zarobkowej. Do USA od zawsze, do krajów Zachodniej Europy od lat. Wydawałoby się, że wzmożona migracja w sposób szczególny naraża ją na ekspozycję na zarazę i roznoszenie jej, tymczasem kolbuszowian wirus jakby się nie imał. A statystyka podpowiada, że na przełomie lutego i marca wirus powinien opanować powiat.
- Rzeczywiście znaczna część kolbuszowian pracuje poza granicami kraju, co było widać w pierwszych dniach marca, kiedy ta olbrzymia liczba osób zjeżdżała do domu. Wykazali się dużym poczuciem odpowiedzialności, poddali się kwarantannie. I nie tylko oni, ale całe rodziny. Były tylko sporadyczne przypadki łamania zasad
- przypomina Barbara Dudzińska, powiatowy inspektor sanitarny w Kolbuszowej.
Nie tylko pracujący za granicą stanowili potencjalne zagrożenie. Bardzo wielu pracuje na co dzień w Dębicy, także w Mieleckiej Strefie Ekonomicznej, dojeżdża do pracy do Rzeszowa, a przecież i powiat dębicki, i mielecki, i rzeszowski mają dość wysokie wskaźniki zakażeń. Mimo jeżdżących do pracy w sąsiednich powiatach kolbuszowian wirus jakby zatrzymywał się na granicy powiatu.
Pospolite ruszenie
Nim kraj ogarnęła meseczkomania, mieszkańcy powiatu kolbuszowskiego już zaczęli „dmuchać na zimne”.
- U nas wczoraj zaczął się boom na maseczki - zdradzała już 26 lutego farmaceutka w jednej z kolbuszowskich aptek. - I to już od rana. Po kilku godzinach zostały nam pojedyncze sztuki, więc wydzielamy klientom po dwie, żeby dla większej liczby wystarczyło. A oni są oburzeni, że nie ma.
To był jeszcze czas, kiedy maseczki nie były ani trendy, ani zalecane przez służby sanitarne, ani obowiązkowe w miejscach publicznych. W innym kolbuszowskim punkcie farmaceuta z końcem lutego tłumaczył klientom, że maseczka to nie panaceum.
- W odpowiedzi słyszymy, że: no, niby ma pan rację, ale lepiej ją mieć niż nie mieć - opowiada. - Choć pod wpływem naszej edukacji klient często decyduje się kupić żel antybakteryjny czy płyn odkażający.
Tego samego 26 lutego do południa wykupiono tu cały apteczny zapas środków ochrony.
WIDEO: Monika z Kolbuszowej rozkręciła akcję szycia maseczek
Trudno było liczyć na państwową dystrybucję maseczek, więc Kolbuszowa zaczęła szyć. Na pomysł wpadły dwie kolbuszowianki: Monika Bebło i Elżbieta Tomczyk, obie pracujące w Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego. Centralną szwalnię zorganizowano w kolbuszowskim Miejskim Domu Kultury, początkowo przy maszynach siadło ok. 70 osób, z czasem liczba szwaczek (i szwaczy) zaczęła rosnąć.
Priorytetem było zaopatrzenie w maseczki szpitali. Szycie okazało się równie zaraźliwe, co koronawirus, bo do akcji wkrótce włączyły się panie ze Stowarzyszenia Podkarpackiego Związku Byłych Pracowników PGR z Raniżowa, zbiorowe szycie rozpoczęto w Majdanie Królewskim. Szyto nie tylko dla kolbuszowskiego szpitala, ale także dla placówek opieki medycznej w sąsiednich powiatach.
Problemem, także finansowym dla społeczników, okazało się pozyskanie „surowca”, więc z końcem marca kolbuszowski starosta kupił niemal 250 m kw. materiału na maseczki, 3 335 metrów gumek, 3 658 metrów tasiemek, tysiąc metrów drutu i 9 tys. metrów nici. Obowiązku noszenia maseczki w miejscach publicznych wciąż jeszcze nie było. A kiedy się pojawił, burmistrz Kolbuszowej zdecydował, że przekaże 10 tys. maseczek mieszkańcom gminy Kolbuszowa. I znów ruszyło pospolite ruszenie, bo dystrybucją zajęli się wolontariusze. Tego samego dnia mieszkańcom gminy Niwiska tamtejszy urząd rozdysponował maseczki, dostarczali je strażacy ochotnicy.
Dyscyplina ochronna
- Dyscyplina, poważne potraktowanie zagrożenia oraz stosowanie się do wskazań ministerstwa zdrowia i Głównego Inspektoratu Sanitarnego
- podpowiada receptę na zdrowie inspektor Barbara Dudzińska.
- Prosiliśmy mieszkańców o przestrzeganie zasad profilaktyki, nie mieliśmy większych problemów z naruszaniem tych zasad kwarantanny - dodaje. - Nic nadzwyczajnego, po prostu dyscyplina i odpowiedzialność ludzi. Problemów nie było też w przypadku osób, które pracują w powiatach ościennych. Jeśli mieliśmy sygnał, że którakolwiek z nich miała kontakt z osobą o potwierdzonym zakażeniu, wówczas był poddawany kwarantannie i badany. W efekcie mieliśmy początkowo ponad 700 osób w kwarantannie, wśród nich nie trafił się chory.
Unika odpowiedzi na pytanie, czy mieszkańcy powiatu mają jakąś szczególną odporność na infekcje.
- Biorąc pod uwagę zachorowalność na grypę, ospę w latach ubiegłych, to nie zauważam, by Kolbuszowa statystycznie odbiegała odpornościowo od mieszkańców innych terenów województwa - przytacza.
Starosta kolbuszowski Józef Kardyś też nie ma innego wytłumaczenia fenomenu, niż dyscyplina społeczeństwa.
- Wcale nie trzeba się zamykać przed wirusem za podwójną gardą, wystarczy rozsądek, ostrożność i stosowanie się do zaleceń - podpowiada.
I kiedy inne urzędy administracji publicznej zamknęły się na petentów i przeszły częściowo na home working, starostwo w Kolbuszowej działa niemal normalnie.
- Każdy może tu osobiście załatwić swoją sprawę - starosta rysuje nowy system organizacji pracy urzędu. - Petent wchodzi do starostwa, czeka chwilę w sali, jest okienko podawcze, w którym może przekazać konieczne dokumenty, przychodzi do niego pracownik merytoryczny, przyjmuje dokumenty, sprawdza ich kompletność, jeśli czegoś brakuje, petent może od razu uzupełnić, bo formularze wniosków ma na miejscu. Czy to sprawy geodezyjne, czy dotyczące biznesu, czy rejestracji samochodu albo odebranie prawa jazdy - wszystko załatwiamy na bieżąco. Datę odbioru uzgadniamy z klientem telefonicznie, kolejek nie ma. I u nas nie jest tak, że petent swoją sprawę wrzuca do jakiegoś kosza na dokumenty i nie ma pojęcia, co się z nimi dzieje. My przyjmujemy bezpośrednio.
Niemal cała załoga starostwa pracuje w urzędzie, pomijając nieliczne przypadki tych, którym udzielono przeciwepidemicznego urlopu w ramach opieki na dzieckiem nie uczęszczającym do szkoły. Tylko że za polityką „frontem do petenta” stoi system bezpieczeństwa przeciwepidemicznego.
- Nie ma co narzekać, że niczego nie ma, nic się nie da i zamknąć się na sześć tygodni w domu - protestuje starosta Kardyś. - Dokumenty od petentów na dwa dni trafiają poleżeć w kwarantannie, potem wprowadza się je w system, sprawa jest załatwiana i informuje się telefonicznie petenta, że jest załatwiona. Kiedy pracownik starostwa wchodzi do budynku, ma do dyspozycji środki do dezynfekcji, sprzątaczki dwa razy dziennie czyszczą specjalnymi płynami klamki, biurka, toalety, wszystkie przyciski, a dwa razy w tygodniu wieczorem następuje dezynfekcja całego obiektu. I tak jesteśmy zorganizowani od początku marca. Niedawno odwiedził nas jeden mecenas z Rzeszowie, który nie mógł uwierzyć, że pracujemy w takim trybie. Zadzwoniłem do DPS, prowadzonego przez Caritas: macie maseczki? Nie mamy. To przyjedźcie, odbierzcie. Właśnie przekazaliśmy dla szpitala 600 litrów środka dezynfekującego. I tak to powinno działać.
A dyscyplina w narodzie jest taka, że jeden na drugiego i jeden drugiemu zwraca uwagę, że obowiązują przepisy.
Nieliczne, ale zdarzały się przypadki „obywatelskiego donosu” na łamiących zasady. Czynione dla dobra wspólnego.
Nie tylko Kolbuszowa
Przed wirusem broni się też południe Podkarpacia. W powiecie bieszczadzkim wciąż ponad 200 osób w kwarantannie, ale zero zakażonych.
- Duży obszar, mała gęstość zaludnienia, stosunkowa niewielka liczba mieszkańców, pracujących za granicą - wylicza powody Wiktor Fidor, powiatowy inspektor sanitarny w Ustrzykach Dolnych. - Może jeszcze większa niż u innych lokalnych społeczności odporność mieszkańców ze względu na warunki klimatyczne. To jednak tylko przypuszczenia.
Powiat brzozowski też wolny od wirusa, choć w sąsiednich zakażeń nie brakuje.
- Dzięki wzorcowej współpracy z powiatowym sanepidem i pani naczelnik naszego wydziału porządku publicznego - tłumaczy Zdzisław Szmyd, starosta Brzozowski. - W przypadku konieczności kwarantanny wkraczają błyskawicznie i sprawnie. I jeszcze dzięki dobrej współpracy z wójtami, którzy mocno monitorowali sytuację szczególnie przed świętami, kiedy wielu naszych mieszkańców wracało z pracy poza Polską. Jesteśmy niewielką społecznością, ludzie znają się wzajemnie, zachowania niezgodne z zaleceniami i obostrzeniami były nam sygnalizowane, a - proszę mi wierzyć - niewiele ich było, mandaty za ich łamanie można policzyć na palcach jednej dłoni. Czyli: organizacja i odpowiedzialność mieszkańców bronią nas przez wirusem. I oby tak zostało.