Cudowne i tanie wakacje do końca życia? Można szybko pożałować
Błagają, żeby ktoś za grosz odkupił od nich udział w klubie wakacyjnym na Teneryfie. - Ale chętnych nie ma, znalazłem się w pułapce - mówi Edward Nowacki z Cieszyna
Cieszynianin, jak setki innych Polaków, skusił się na ofertę tajemniczej firmy, która obiecywała okazyjny wypoczynek na Wyspach Kanaryjskich. Kto wstąpił do klubu wakacyjnego, ma prawo spędzać tydzień lub kilka tygodni na jego terenie, w ściśle określonych terminach. Może jednak zamieniać się z innymi uczestnikami, podróżować do atrakcyjnych miejsc. I tak do końca życia, bo tzw. timesharing spada na potomków.
Dzisiaj aż roi się od ogłoszeń, w których wakacyjni klubowicze z desperacją, za złotówkę albo za dziękuję próbują pozbyć się tego luksusu.
- Poniosła mnie fantazja, zaćmiło mi umysł - przyznaje Edward Nowacki, który umieszcza, gdzie się da, anonsy o odstąpieniu nawet za darmo własności wakacyjnej na Teneryfie. - Nie mogę tego sprzedać, odzyskać swoich pieniędzy od klubu, a zamiany z innymi to teoria. Muszę płacić tysiąc euro na rok za opiekę nad lokalem, a w ogóle tam nie jeżdżę.
Za te pieniądze mógłby objechać już cały świat. Klienci płacą ponad 20 tysięcy euro za samo wstąpienie do klubu, często dostają tylko certyfikat, który nie wiadomo, czym jest. Sam pobyt w apartamencie klubowym też wcale nie jest tani.
- Doliczyli nam za klimatyzację i różne inne dopłaty, wyszło całkiem niemało - opowiada Edward. - Klub miał odkupić ode mnie apartament, gdyby moja sytuacja życiowa się zmieniła, ale nic z tego. Muszę sam komuś sprzedać, tyle że nikt nie chce tej kuli u nogi.
Andrzej uważa, że to nie kula, ale sznur na szyi. Kupił tydzień wakacyjny w klubie na Teneryfie za 21 tys. euro. Żona odchodziła na emeryturę, pracowała w banku, dostała wysoką odprawę. Mieli też oszczędności.
- Omotali żonę na jakimś spotkaniu, dali jej głupie żelazko. Oszalała, że będzie miała na starość apartament na Wyspach Kanaryjskich - nie ukrywa żalu Andrzej, który też od lat nie może sprzedać udziału w klubie. - I co? Spaliło na panewce. Nie mamy sił jeździć tak daleko, chorujemy, leki kosztują, a trzeba płacić co roku ponad 500 euro czynszu. Będą płacić nasze dzieci, wnuki i prawnuki, bo klub twierdzi, że to umowa pokoleniowa.
Andrzej jest pewny, że umowy nigdy by nie podpisał, gdyby nie gwarancje, że udział można łatwo sprzedać. Do Europejskiego Centrum Konsumentów wciąż trafiają skargi klientów, którzy wstąpili do klubów wakacyjnych pod wpływem takich obietnic. Kupili prawo do pobytu w oznaczonym czasie w określonym budynku w Hiszpanii czy Portugalii, niepoinformowani, jakie obciążenia to za sobą niesie. ECK przygotowało ostrzeżenie dla potencjalnych klientów, ale zażaleń nie ubywa.
- Decyzja o skorzystaniu z takiej oferty to często skutek bardzo sprytnych fachowców od manipulacji - wyjaśnia prawnik ECK. - Firmy wykorzystują naiwność klientów: organizują imprezy, dają prezenty, fundują bezpłatne wyjazdy do apartamentów. To nie jest łatwy rynek. Klient później sam nie jest w stanie odsprzedać takiego produktu.
ECK stara się interweniować, są to jednak bardzo trudne sprawy. Ale jest ich tak dużo, że ECK poświęca im osobną stronę na swoim portalu.
- Problem w tym, że firmy time-sharingowe rejestrują się w miejscach, gdzie prawo w tej dziedzinie jest niejasne, jak na przykład na Wyspach Marshalla czy na Gibraltarze - dodaje prawnik. - Timesharing organizatorzy zachwalają jako nowoczesną, tanią i elastyczną formę wakacji, ale bywa pułapką.
ECK ostrzega na portalu, że klienci na przykład godzą się na zapłatę bardzo wysokiej ceny za samo wejście do systemu, a potem „zdani są na łaskę i niełaskę przedsiębiorcy”. Chociaż nie wszystkie firmy działają nieuczciwie, to „niestety w wielu przypadkach mamy do czynienia z oszustami pobierającymi opłaty, które nigdy nie zostają zwracane”.
Klubu nic nie obchodzi, że w życiu klienta nastąpiły zmiany.
- Wykupiłam własność wakacyjną na Teneryfie z całą rodziną, rodzicami, bratem za 23 tys. euro, opłaty były podzielone - opowiada Agata, właścicielka małej firmy. - Ale sytuacja szybko się zmieniła. Straciłam rodziców, brat się wycofał, jestem teraz sama, a utrzymanie zbędnego apartamentu spadło tylko na mnie. Jestem przerażona, bo nie mogę go sprzedać. Oddam nawet za darmo, byle tylko odzyskać wkład i nie płacić co roku wysokiego jak dla mnie czynszu.
Agata także od dłuższego czasu umieszcza ogłoszenia, bez żadnego odzewu.
- Jak to możliwe, że ja uważałam udział w klubie wakacyjnym za coś wspaniałego, czego inni będą mi zazdrościć, a nikt tego szczęścia nie chce ode mnie odkupić? - zastanawia się Agata.
Rzetelne kluby wakacyjne kierują oferty do osób zamożnych, znających języki, głównie do przedsiębiorców w średnim wieku, z rodzinami i gronem podobnych znajomych. Łatwiej im zamieniać apartamenty, pilnować skutecznie swoich praw. Tacy klienci jednak nie zdarzają się często. Wiele z podejrzanych firm kusi więc każdego, kto ma marzenia i oszczędności.
- Marzenia są rzeczą ludzką - głosi ECK na swojej stronie. - Timesharing jest często nazywany magicznym rozwiązaniem dla tych wszystkich, którzy tanim kosztem chcą mieć niebiańskie wakacje i to nie jeden raz. Firmy dobrze o tym wiedzą.
Te marzenia dostrzegają także różni „magicy”, którzy cudowne wakacje klienta mogą zamienić w ciężar, którego nie zapomną nawet jego wnuki.