Imię doktora Wolańskiego, po wojnie popularnego na bydgoskim Szwederowie lekarza, nosiła przychodnia przy ul. Żwirki i Wigury.
Ale to już przeszłość. Choć wielu mieszkańców dalej jest przekonanych, że tablica z imieniem doktora do dziś stoi na podwórku, ale innej przychodni, przy ul. ks. Skorupki. To tam przecież doktor pracował prawie ćwierć wieku.
Imię doktora przychodnia straciła ponad 10 lat temu. Odeszło wraz z przekształceniami. Starszym szwederowiakom, którzy pamiętają doktora, trudno to zrozumieć. Szczególnie, że był to lekarz dobrze znany chyba w każdej starej szwederowskiej rodzinie.
Doktor Czesław Wolański pojawił się na bydgoskim Szwederowie w kwietniu 1945 roku. Był repatriantem z Wilna. Wkrótce zamieszkał w Łaźni Miejskiej przy ul. ks. Ignacego Skorupki.
Urodzony w 1896 r w Petersburgu (w dokumentach jeszcze w okresie przedwojennym z jakichś powodów ciągle podawał Wilno) był absolwentem Cesarskiej Akademii Wojskowo-Lekarskiej w tym mieście. Przez ćwierć wieku zdobywał doświadczenie lecząc mieszkańców małych miejscowości, białoruskich wiosek przedwojennego województwa wileńskiego. Był lekarzem „do wszystkiego”. Opowieści z tej pracy do dziś krążą po rodzinie. Dopiero w 1944 r. przyjechał do Wilna, organizował szpital. Pisaliśmy o tym w poprzednich odcinkach opowieści o losach doktora Czesława Wolańskiego.
W każdym razie, gdy przyjechał do Bydgoszczy (podobno został tu przez przypadek, wysiadł z pociągu i spodobało mu się miasto; nakaz osiedlenia się miał do Gdańska) miał doświadczenie zdobyte w różnych warunkach.
Lekarz prawdziwie domowy
Mieszkańcy Szwederowa, których korzenie w tej dzielnicy sięgają dwóch, trzech pokoleń, mają o doktorze Wolańskim najwięcej do powiedzenia. Dziś to ludzie dorośli, czasami już w podeszłym wieku. Niektórzy wyprowadzili się, ale doktora pamiętają. Matka prowadziła ich do tego lekarza z bolącym gardłem, rozciętą głową, podejrzeniem ospy.
Doktor odwiedzał ich w domu. Przyszedł do jednego dzieciaka, interesował się pozostałymi. Patrzą i oceniają Czesława Wolańskiego z dzisiejszej perspektywy ludzi dorosłych, obecnej wiedzy i doświadczeń, porównują z sytuacją, z którą na co dzień spotykają się w przychodniach.
I wzdychają. Z żalu, że takich lekarzy dziś ze świeca szukać, że medycyna podzieliła się na tak wąskie specjalizacje, a doktor Wolański był wszechstronny, radził sobie ze wszystkim. Mówią to także jego koledzy po fachu.
- To był prawdziwy lekarz domowy. Znał swoich pacjentów. A dziś lekarze w przychodni zmieniają się co kilka miesięcy.
Szwederowiacy podpowiadają mi, kogo warto spytać o doktora, kto mieszka w dzielnicy na tyle długo, że może go pamiętać. A kiedyś Szwederowo rozciągało się od ul. Kujawskiej do Szubińskiej, łącznie z tzw. „Abisynią”, czyli terenami byłego majątku Bielice.
Pierwsza przychodnia w dzielnicy
Przychodnia na Szwederowie początkowo mieściła się w ładnej kamienicy przy ul. Orlej 52. Na ul. ks. Ignacego Skorupki została przeniesiona w 1947 lub 1948 roku. To była pierwsza przychodnia w tej dzielnicy!
- Chodziłem wtedy do Szkoły Podstawowej nr 27, która mieściła się przy ul. Leszczyńskiego - wspomina Roman Bąk. - Doktor Wolański stwierdził w całej klasie jaglicę. To była bardzo poważna choroba oczu. Cały miesiąc nie chodziliśmy do szkoły. Za to chodziliśmy do przychodni przy ul. Orlej 52. Tam się wtedy mieściła. To była pierwsza przychodnia na Szwederowie!
Doktor Wolański szkolnym lekarzem został od września 1947 roku. Miał pod opieką SP 27 i III Szkołę Ogólnokształcącą przy ul. Nowodworskiej.
- Doktor przychodził do dziadków - wspomina Liliana Brochocka, córka Alojzego Bukolta, postaci znanej nie tylko na Szwederowie, miłośnika kina, filmów i człowieka ogromnej wiedzy o X Muzie. - Tato z Wolańskim bardzo się lubili. Gdy lekarz przychodził do dziadków zachodził i do nas. Kiedy widział, że ich dni są policzone, zatelefonował do taty do pracy i powiedział mu to. Nie pomylił się.
Każdy dorzuca jakiś okruch. Joachim Hinze, społecznik ze Szwederowa mówi, że po kościele doktor odwiedzał pacjentów. - Nie słyszałem, by brał za to pieniądze.
Ciągle we wspomnieniach przewija się ogromny spokój lekarza, cierpliwość, umiejętność dotarcia do pacjenta, zainteresowanie człowiekiem.
Spacerował i pytał o pacjentów
Ewa Łuniewska do połowy lat 80. mieszkała przy ul. ks. Skorupki, niedaleko przychodni. To był wielopokoleniowy dom, z babcią, rodzeństwem mamy. Z kościoła przy ul. Ugory wracać do domu mogli albo ul. Żuławy, albo Jordanowską, koło sióstr elżbietanek. Jeśli się szło Jordanowską to z dużym prawdopodobieństwem u jej wylotu w ks. Skorpuki można było spotkać przechadzającego się doktora Wolańskiego. Gdy widział rodzinę pacjenta zawsze pytał o zdrowie chorego.
Z czasem zaczął bywać w domu rodziców Ewy coraz częściej. Bo starsze pokolenie coraz bardziej potrzebowało jego pomocy.
Szczególnie w pamięć wryła się Ewie scena, którą zaskoczona oglądała jako może 7-9-letnia dziewczynka. Był początek lat 60., a ona ciągle ma ją pod powiekami.
W maminych opowieściach przewijało się później określenie „guz wielkości główki dziecka”. Słyszy lekarza, który mówi mamie, że powinna pójść do szpitala, ale mama się nie godzi. Wtedy doktor mówi, że postara się pomóc. Przez swoich znajomych w Niemczech ściągnie lekarstwa. - I te lekarstwa później do mamy docierały - opowiada Ewa. - Doktor mi mamę uratował - jest przekonana. - Obyło się bez szpitala, lekarstwa mamie pomogły, a jej problemy nigdy później nie wróciły.
Doktorowi jest wdzięczna do dziś. Sądzi, że przedłużył jej spokojne dzieciństwo jedynaczki.
Wdzięczni pacjenci pamiętali
Wspomnianymi wyżej siostrami elżbietankami doktor także się opiekował. Jedna z nich - bardzo popularna wśród kilku pokoleń szwederowiaków siostra Kamilla - narysowała obrazek i napisała na odwrocie: Panu Doktorowi Wolańskiemu wstawiennictwa „Papieża Dobroci” u tronu Najwyższego życzy, ofiarując tę drobną pracę jako wyraz wdzięczności S.M. Kamilla.
Narysowany w 1966 r. portret papieża Jana XXIII zachował się w rodzinie Krystyny Wolańskiej-Koperskiej. To synowa Czesławowego brata, Kazimierza.
Nie kto inny, jak dr Wolański opiekował się do ostatnich chwil ks. Czesławem Rólskim, proboszczem parafii pw. MBNP na Ugorach.
Charakterystyczna jest też laurka na 50-lecie pracy zawodowej, przesłana z Gdańska. Jej nadawcy musieli dobrze znać przeszłość doktora, bo wyliczają całą jego życiową drogę.
Trafne diagnozy w trudnych sytuacjach
Dr Ryszard Długołęcki, chirurg, były lekarz wojewódzki w Bydgoszczy w latach 50. w szpitalu im. Jurasza robił specjalizację. Z własnych doświadczeń wspomina, że jako młodzi lekarze na oddziale bardzo szybko się zorientowali, iż jeśli doktor Wolański kieruje, np. ostre zapalenie wyrostka, to należy to traktować bardzo poważnie.
- Miał bardzo wysoki procent trafnych rozpoznań, co, prawdę mówiąc, nie było takie częste wśród lekarzy rejonowych - wspomina doktor Długołęcki.
Długołęcki spotkał później Wolańskiego na oddziale. Po co tam przyszedł? Ano, odwiedzić pacjenta, którego tu skierował, dowiedzieć się, co rozpoznali.
- Kto dziś tak robi?! - dziwi się Długołęcki. Spytał kiedyś starszego kolegę, jak to robi, że stawia tak pewne diagnozy? Bo stwierdzenie zapalenia wyrostka u nastoletnich dziewcząt wcale nie jest takie oczywiste.
Okazało się, że Wolański potrafił do pacjenta nawet w nocy iść 2-3 razy, by poobserwować i mieć jasną sytuację.
Od pacjentów dr Długołęcki dowiadywał się, że Wolański w domu chorego wykonał punkcję, czyli ściągnął płyn z jamy opłucnowej.
Doświadczenie lekarza procentowało w wielu sytuacjach. Wysoki procent trafnych diagnoz miał także Wolański w przypadku chorób zakaźnych. Wspomina to dr Włodzimierz Jankowski, w latach 1960-1973 zastępca lekarza miejskiego i wojewódzkiego. Jednocześnie od l. 50 pracował w bydgoskim szpitalu zakaźnym i w Sanepidzie w oddziale zwalczania chorób zakaźnych.
Do szpitala trafiali pacjenci kierowani przez Wolańskiego z podejrzeniem, duru, błonicy. Badania laboratoryjne to później potwierdzały. - Rozpoznanie duru brzusznego tylko badaniem fizykalnym jest trudne. Wymaga albo dużego doświadczenia, albo badań laboratoryjnych.
90-letni dziś Włodzimierz Jankowski bardzo dobrze zna doktora Wolańskiego. To był jego wuj. Ciocia Hania, czyli żona doktora, Anna z Jankowskich, była siostrą ojca. Jako 9- i 11-latek Włodek w l. 30. dwa razy był u wujka w Drui. Potem był zwierzchnikiem swego wuja, bo w Bydgoszczy pełnił funkcje zastępcy lekarza miejskiego i wojewódzkiego.
Rzecznik dobra
Gdy w 1969 roku Czesław Wolański odszedł na emeryturę, dalej pracował w przychodni, choć na część etatu. Sam był schorowany, ale nie zrobił sobie odpoczynku. Choć pewnie by mu się należał. W zestawieniach swoich obowiązków, sporządzanych co jakiś czas dla miejskiego wydziału zdrowia lub dla Okręgowej Izby lekarskiej w Sopocie wyliczał, ile i gdzie pracuje. Wychodziło więcej, niż 8 godzin dziennie.
Na przykład w 1950 roku: lekarz domowy ubezpieczalni społecznej (płacone za 6 godz. dziennie), lekarz administracyjny (kierownik przychodni, 4 godz.), lekarz szkolny - czasami miał pod opieką dwie, czasami trzy szkoły.
Zaznaczał jednak, że czas przyjęć chorych i wizyt domowych przeważnie trwa dłużej niż jest zapisane w umowie.
Pracował też społecznie, udzielał się w PCK, był delegatem do rady lekarskiej przy naczelnym lekarzu Ubezpieczalni Społecznej. Pomijając już fakt, że obie przychodnie: i tę przy ul. Orlej 52, i tę przy ks. Skorupki 48 organizował i urządzał.
A przede wszystkim przez 17 lat (1952-1969) pełnił funkcję zastępcy Rzecznika Dobra Służby Zdrowia Okręgowej Komisji Kontroli Zawodowej przy Prezydium WRN w Bydgoszczy.
- Robił to wiele lat, honorowo, z dużym wyczuciem i kompetencją. Nie krzywdził ani jednej, ani drugiej strony - podkreśla dr Jankowski.
Praca i zaangażowanie doktora Wolańskiego ponownie zostały docenione w 1970 r. Uhonorowano go wtedy Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Wcześniej, w 1954, dostał Złoty Krzyż Zasługi. Kierowana przez niego przychodnia przy ul. ks. Skorupki zdobywała dyplomy i wyróżnienia
Opinie od partii miał dobrą, mimo że do niej nigdy nie należał, a do nowego ustroju stosunek miał sceptyczny.
Imię dla przychodni
Nic chyba dziwnego, że gdy zmieniły się okoliczności, w latach 90. przychodnie nazywano, na Szwederowie pojawiła się myśl, by przychodnię nazwać właśnie imieniem doktora Czesława Wolańskiego. To był pomysł rady nadzorczej przychodni. Pamiętano, że na Szwederowie mieszkał zasłużony lekarz, który wiele czasu poświęcał pacjentom, wszyscy go znali i warto go upamiętnić. - To była jedyna przychodnia, która miała imię, pozostałe miały nazwy - podkreśla Leszek Latosiński, członek ówczesnej Rady Nadzorczej przychodni.
Kiedy przychodnia została nazwana imieniem doktora Wolańskiego? Dokładnie nie wiadomo. Prawdopodobnie pod koniec 1997 lub na początku 1998 roku. Ale dostała je już placówka przy ul. Żwirki i Wigury, bo ta przy ks. Skorupki w którymś momencie stała się jej filią.
Dr Jadwiga Kraśnicka, zaczęła pracę w tej przychodni w 1992 r., a w 1995 została jej dyrektorem. Mówi, że imię Wolańskiego przychodnia dostał jeszcze przed przekształceniem się w samodzielny publiczny ZOZ.
Przekształciła się zaś w czerwcu 1998 r. Zachowała się uchwała Rady Miasta w tej sprawie.
Nikt nie bronił doktora
Przychodnia nosiła imię doktora do końca sierpnia 2003 r., kiedy to zmieniła się jej forma organizacyjna. Przestał istnieć Samodzielny Publiczny ZOZ Przychodnia Rejonowa im dr. Czesława Wolańskiego. W to miejsce powstała prywatna spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, która nazwała się Górzyskowo.
- 17 wspólników zdecydowało, że skoro przekształcamy się w zakład niepubliczny, działamy jako podmiot prywatny, to powinniśmy się inaczej nazywać - wspomina dyrektor Kraśnicka. Zdecydowali o nazwie Górzyskowo. - To była decyzja całego zarządu - podkreśla była już dyrektor.
- Nikt nie bronił doktora Wolańskiego?
- Nie. Raz, że długa nazwa, dwa, że Czesław Wolański się mniej kojarzył. Były spółki Szwederowo, Kolejowa, żeby się bardziej kojarzyły z miejscem. Przychodnia im. Czesława Wolańskiego słabo się kojarzyła. W związku z tym wszyscy postanowili, bo to nie była decyzja jednej osoby, że zostanie Górzyskowo.
Dr Jadwiga Kraśnicka nie pamięta, czy na przychodni była tablica pamiątkowa, poświęcona doktorowi Wolańskiemu. - Wydaje mi się, że coś takiego było, ale głowy nie dam. Nie pamiętam.
Ewa Bojar i Małgorzata Sadłowska, które w przychodni pracują ponad 30 lat mówią, że tablicy pamiątkowej nie było. Była zwyczajna tablica informacyjna z nazwą przychodni.
Zniknęła, gdy powstała spółka Górzyskowo.
Doktor Czesław Wolański zmarł w środę, 2 października 1974 roku. Żona, Anna Wolańska, przeżyła go o 8 lat. Odeszła w 1982 roku. Ich syn Stanisław, zwany Stachulkiem - 30 listopada 2015. Miał ponad 80 lat. Nie zostawił potomków.
Wszyscy spoczywają na parafialnym cmentarzu przy ul. Kossaka w Bydgoszczy.
Może jednak ulica?
Stopniowo odchodzi pokolenie, które doktora Czesława Wolańskiego pamięta. A warto tego zasłużonego lekarza uhonorować. Dr Długołęcki uważa, ze imieniem doktora powinna zostać nazwana jedna z ulic na Szwederowie, gdzie mieszkał i bezinteresownie służył mieszkańcom.
To bardzo dobry pomysł. Warto, by poprała go i Rada Osiedla Szwederowo, i pod rozwagę wziął zespól do spraw nazewnictwa w urzędzie miasta, przy okazji wytyczania nowej ulicy na Szwederowie. Może tę nazwę nadać skwerowi?
Ta opowieść o doktorze Wolańskim powstała właśnie z inspiracji osób, które lekarza jeszcze pamiętają, doceniają. Ale nie napisałabym jej, gdyby nie życzliwość mieszkańców Szwederowa - prowadzili mnie jak po sznurku, podpowiadali kolejne kontakty. Bardzo im za to dziękuję.
Dziękuję też za życzliwość Krystynie Wolańskiej- Koperskiej i jej rodzinie, które odszukały pamiątki po swoim krewnym. Doktor Stanisław Prywiński, szef Bydgoskiej Izby Lekarskiej udostępnił mi archiwalne dokumenty Czesława Wolańskiego, Alicja Araszkiewicz zorganizowała spotkania z krewnymi lekarza, dziękuję też ks. prałatowi Stanisławowi Kotowskiemu, wszystkim osobom, które w jakiś sposób mi pomogły.
Czekam na kolejne Państwa wspomnienia związane z doktorem Czesławem Wolańskim. I ze starym Szwederowem. Wspomnienia o doktorze Wolańskim ukazały się w „Albumie Historycznym” z 16 maja i 9 czerwca.