Czy gdyński kolekcjoner odzyska cenne, gromadzone przez pół wieku zbiory, zarekwirowane przed dwoma laty przez policję?
Wydarzenie to zbulwersowało środowisko kolekcjonerów w całej Polsce. Przed ponad dwoma laty policja zabrała w majestacie prawa cenny zbiór należący do gdyńskiego kolekcjonera Jacka Urbańskiego. Samemu kolekcjonerowi nie postawiono żadnych zarzutów. Ostatnio w jego sprawie poseł z Gdyni interweniował u Jarosława Kaczyńskiego, a prokuratura zawiadomiła o umorzeniu dochodzenia. Tylko, co ze zbiorem? – Boję się, że mogę zostać okradziony – mówi Jacek Urbański. – W majestacie prawa.
Monety zabrane bez wyroku. Czy gdyński kolekcjoner odzyska cenne zbiory?
Zbiór liczy dokładnie 13 069 sztuk. Głównie zabytkowe monety, wśród nich cenna pamiątka rodzinna, ofiarowana małemu Jackowi przez dziadka Juliana Samulewicza – trzygroszówka Augusta III. To także zbiór plomb, gdańskich żetonów, odważników, starych psich numerków i znaków pielgrzymich. Z kolekcji nieżyjącego profesora Jerzego Wiśniewskiego.
Jacek Urbański przez ponad pół wieku kupował, zamieniał, a także dziedziczył stare przedmioty. Pytany o wartość zbioru, milczy przez dłuższą chwilę.
– Podchodzę do sprawy emocjonalnie, aż się trzęsę – mówi wreszcie. – To cały mój majątek. Jest tam dużo monet wycenianych na 1-2 tys. zł. Plakietki też są coś warte. A przecież łącznie to kilkanaście tysięcy rzeczy. Oprócz kolekcji, którą zbierałem ponad 50 lat, nie posiadam nic.
W sierpniowy ranek 2018 roku, o godzinie 6:00 rano do mieszkania Jacka Urbańskiego weszli policjanci. Pokazując postanowienie podpisane przez prokurator Joannę Świątek z Prokuratury Rejonowej w Gdyni, zażądali wydania trzech monet, czyli „zbiorów zabytkowych monet datowanych na okres średniowiecza, późniejszego osadnictwa, bitew napoleońskich i okresu II wojny światowej”, które kilka miesięcy wcześniej kolekcjoner wystawił do sprzedaży na jednym z portali w Internecie.
Kiedy Urbański poprosił o wizerunki konkretnych monet, policjant stwierdził, że zapomniał zdjęć, ale może zabrać wszystko, co Urbański ma. Szybko załatwiono ogólnikowy nakaz podpisany przez kolejną panią prokurator, który obejmował wydanie rzeczy „mogących stanowić dowód w sprawie, których posiadanie jest zabronione i mogących służyć do popełnienia przestępstwa”. Nakaz obejmował też zabranie nowiutkiego komputera.
Do mieszkania Urbańskiego dojechali pracownicy Wojewódzkiego Urzędu Konserwatora Zabytków.
– Była to kobieta i mężczyzna, z którym niegdyś miałem konflikt podczas Jarmarku Dominikańskiego – wspomina pan Jacek. – To on przekonał swoją przełożoną, by zabrano całe zbiory.
Wszystko spakowano do dziesięciu kartonów.
– Policja nie chciała zostać w mieszkaniu, by sfotografować i spisać zabierane przedmioty – twierdzi Urbański. – Byłem z nimi sam, grożono mi, że jak ich nie wydam, zostanę oskarżony o czynną napaść. W końcu obiecali, że jeśli podpiszę zgodę na zabranie kolekcji, pozwolą mi przyjść do komisariatu i tam wszystko spisać i sfotografować.
Przez kilka tygodni dzwonił codziennie na policję, by umówić się na udokumentowanie kolekcji. Zgodę dostał dopiero w połowie września. A potem już nikt się nim nie interesował.
O co tu chodzi?
Kiedy przed dwoma laty pierwszy raz pisałam o sprawie gdyńskiego kolekcjonera, rzecznik prasowa Prokuratury Okręgowej w Gdańsku Grażyna Wawryniuk wyjaśniała, że postępowanie wszczęto w sprawie, a nie przeciw komuś. Przedmioty w domu Urbańskiego zabezpieczono na poczet postępowania, zaś zadaniem śledczych jest ustalenie, czy nie zostały one pozyskane nielegalnie.
Co musieli sprawdzić biegli? Chodziło o zbadanie, czy zbiory Urbańskiego nie powinny być zakwalifikowane do zabytków archeologicznych, które stanowią własność państwa. Według prawa, osoba, która odkryła taki zabytek i przechowuje go w domu, popełnia przestępstwo i naraża się na odpowiedzialność karną.
Każdy, kto odnalazł przedmiot, co do którego ma podejrzenie, że może być zabytkiem archeologicznym, ma obowiązek niezwłocznie o tym powiadomić konserwatora zabytków, a także odpowiednio zabezpieczyć zabytek i miejsce jego odnalezienia.
Przepis ten wymierzony jest w tzw. kopaczy, czyli nielegalnych poszukiwaczy skarbów, chodzących po lasach i polach z wykrywaczami i niszczących stanowiska archeologiczne.
Jacek Urbański wykrywacza nie posiada, jest starszym, schorowanym człowiekiem, a przedmioty do kolekcji kupił lub odziedziczył.
– Po II wojnie światowej prawo w Polsce się zmieniło, ale to nie znaczy, że posiadanie w swojej kolekcji monet mogących pochodzić z wcześniejszych znalezisk jest nielegalne i teraz mogą być one zaliczane do zabytków archeologicznych – tłumaczy Edward Zimmermann, publicysta historyczny, sekretarz Gdyńskiego Klubu Kolekcjonerów.
– Zabytkiem archeologicznym jest przedmiot związany z kontekstem – np. warstwą kulturową, w której się znajduje, lub choćby z określonym fragmentem pola, gdzie go odkryto. Nie są więc zabytkami archeologicznymi np. monety średniowieczne i inne drobne artefakty pochodzące z dawnych kolekcji, a głównie takie walory kolekcjonerskie trafiały do Jacka Urbańskiego.
Skarby nie tylko z fortyfikacji
Poważną część zarekwirowanych zbiorów stanowiły przedmioty pochodzące z kolekcji zmarłego przed trzema laty prof. Jerzego Wiśniewskiego, odznaczonego przez ministra kultury Złotą Odznaką za Opiekę nad Zabytkami. Był to jeden z największych kolekcjonerów przedmiotów z cyny, którego zbiory prezentowano podczas wielu wystaw muzealnych. Rodzina profesora przekazała Urbańskiemu plomby, gdańskie żetony, odważniki, psie numerki z XIX-wiecznego Gdańska, średniowieczne znaki pielgrzymie, naparstki.
– Wielokrotnie byłem u profesora w domu i miałem okazję zapoznać się z jego ogromną kolekcją – wspomina Edward Zimmermann. – Opowiadał mi, że przybył do Gdańska w 1945 roku, wkrótce po ustaniu działań wojennych. Mieszkał we Wrzeszczu. Pan Jerzy nadzorował pracę Niemców skierowanych m.in. do odgruzowywania miasta i do odbudowy Politechniki Gdańskiej.
– Do stopniowo wysiedlanych w 1945 r. Niemców docierały informacje, że, zanim pociąg dotrze nad Odrę, muszą się spodziewać wielokrotnych grabieży dobytku. W tej sytuacji wiele cennych rzeczy ukrywano w najróżniejszych schowkach, z nadzieją na powrót do Gdańska.
– Część z takich przedmiotów Niemcy wymieniali za jedzenie, lekarstwa lub rzeczy, których potrzebowali, żeby przetrwać do czasu wysiedlenia. Wśród cennych przedmiotów zdarzały się też zbiory monet i różnych wartościowych walorów kolekcjonerskich, które trafiały do przybyszów z głębi Polski i z Kresów Wschodnich.
– Wielokrotnie słyszałem od kolekcjonerów starszego pokolenia, w tym również od pana Wiśniewskiego, że znaczną część zbiorów dawnych gdańskich kolekcjonerów stanowiły:
- stare monety,
- żetony,
- liczmany,
- odważniki do monet
- oraz plomby towarowe itd.
znajdowane pod koniec XIX wieku w dużych ilościach podczas likwidacji ciągnących się kilometrami ziemnych fortyfikacji miejskich.
Edward Zimmermann wskazuje, że kolejnym, poważnym kolekcjonerem, od którego Jacek Urbański pozyskał duże ilości monet i innych artefaktów, był emerytowany lekarz weterynarii Stanisław Urawski z Rumi (zmarł w 2013 r.). Przez kilkadziesiąt lat zbierał on monety oraz inne pamiątki przeszłości, na co przeznaczał znaczną część swoich zarobków. Kupował je w sklepach numizmatycznych, głównie w Krakowie, Warszawie i Gdańsku, ale także nabywał całe zbiory monet i innych artefaktów od sędziwych gdańskich kolekcjonerów lub ich potomków.
Sprzedający opowiadali Urawskiemu, że znaczna część monet i innych dawnych pamiątek przeszłości należała wcześniej do kolekcjonerów z Wolnego Miasta Gdańska, wysiedlonych po wojnie. Dr Urawski na spotkania Sekcji Historycznej przynosił też niekiedy pordzewiałe blaszane pudełka z niemieckimi napisami, w których znajdowały się różne dawne plomby, żetony, flakoniki apteczne, wyroby kościane i inne artefakty.
– Informacje dotyczące nabywania przez Jacka Urbańskiego kolekcji monet i innych artefaktów ze zbioru Stanisława Urawskiego potwierdził także Marek Seyda, prezes Gdyńskiego Klubu Kolekcjonerów, oraz inne osoby– mówi Edward Zimmermann.
Trybunał pogroził palcem
– Przez ponad dwa lata w mojej sprawie nie wydarzyło się nic – mówi Urbański. – Prokurator do tej pory mnie nie przesłuchał. Po pierwszym roku napisaliśmy zażalenie na postępowanie prokuratury. Odpowiedziano mi, bym już więcej na prokuratora nie pisał, bo mi nic nie przysługuje.
Sąd Okręgowy w sierpniu ubiegłego roku orzekł, że prokurator musiał zawiesić postępowanie, bo czeka na opinię biegłych. A ze względu na ogromną ilość dowodów, biegli mogą nad opinią pracować nawet rok.
Urbański najbardziej denerwował się o zbiory. Dowiedział się, że są w Muzeum Archeologicznym w Gdańsku.
– Chociaż formalnie nikt tego nie zabrał, nieoficjalnie usłyszałem, że rzeczoznawcy prowadzą nad nimi badania i że państwo chce mnie „rozkułaczyć” – twierdzi Jacek Urbański.
– Pyta Pani, jak to możliwe? Jakiś czas temu rozmawiałem z Waldemarem Nowakowskim, weteranem Armii Krajowej, powstańcem warszawskim, który współpracował z Muzeum Powstania Warszawskiego. Przeżył podobną do mojej historię, w jeszcze bardziej ekstremalnej postaci.
O Waldemarze Nowakowskim, który przez ponad pół wieku zbierał starą broń, media rozpisywały się przed dwunastoma laty. Powstaniec miał zaświadczenie, że przedmioty będące w jego zbiorach formalnie nie są bronią (nie można było z nich strzelać bez specjalnych przeróbek), a swoją kolekcję, której najstarszy egzemplarz pochodził z 1889 r. nie raz prezentował na wystawach.
W lipcu 2008 r., po rewizji w domku letniskowym weterana, zajęto 199 sztuk zabytkowej broni (w tym np. XIX-wieczny pistolet dla rowerzystów do... odstraszania psów), zaś jego samego oskarżono o nielegalne posiadanie broni.
Sprawa trafiła do sądu, który nakazał skonfiskować większość kolekcji, a kombatanta skazał na karę pozbawienia wolności w zawieszeniu. Kiedy sąd apelacyjny nie zmienił decyzji sądu niższej instancji, Nowakowski odwołał się do Strasburga.
Trybunał w Strasburgu uznał, że Polska naruszyła prawo do spokojnego korzystania z własności i nakazał wypłatę odszkodowania powstańcowi oraz zwrócenie mu kolekcji.
– Pan Nowakowski ciężko przeżył walkę o swoją własność i o dobre imię – mówi Jacek Urbański. – Słyszałem też, że, mimo wyroku, nie odzyskał w całości swoich zbiorów, z których część trafiła w obce ręce. Już nie walczy. Jest teraz bardzo chory i nadal uważa, że spotkała go krzywda.
Od konfiskaty majątku jest sąd
Latem 2020 r. minął rok dany przez sąd biegłym na ocenę, czy kolekcja gdynianina składa się z zabytków archeologicznych.
Jesienią tego roku do pana Urbańskiego odezwali się policjanci. 23 września wysłano zawiadomienie, że jego komputer po dwóch latach nadal uznawany jest za dowód rzeczowy. Następnego dnia po odebraniu pisma zadzwoniła pani aspirant informując, że komputer jednak może odebrać. Dlaczego?
– Zmieniła się pani prokurator, która ma inny punkt widzenia – przekazała.
Komputera nie mógł podłączyć, bo bateria w ogóle nie działała. Nie mógł też znaleźć zdjęć zbiorów, bo prawdopodobnie skonfigurowano twardy dysk. Komputer oddał do naprawy. Wtedy zdecydował, by poprosić o interwencję gdyńskiego posła Platformy Tadeusza Aziewicza.
– Po zapoznaniu się ze sprawą pana Urbańskiego, uznałem, że zachowanie struktur państwowych wobec kolekcjonera wydaje się bulwersujące – mówi Tadeusz Aziewicz.
– Zwróciłem się 12 listopada do wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego jako osoby mającej nadzór nad Ministerstwem Sprawiedliwości, z zapytaniem w sprawie prawdopodobnego naruszenia praw obywatelskich. Pytam o przewlekłość postępowania w sprawie pana Urbańskiego, czy działania podmiotów uczestniczących w rewizji i przejęciu kolekcji były zgodne z prawem oraz jaki jest status kolekcji i czy bez wyroku sądu możliwe jest uniemożliwienie dysponowania zbiorami, będącymi jego własnością.
Pismo posła zostało przekazane także do wiadomości Adama Bodnara, Rzecznika Praw Obywatelskich. Wiadomo już, że wicepremier przekazał interpelację do Ministerstwa Sprawiedliwości.
– Sprawa wydaje się co najmniej dziwna – przyznaje Tadeusz Aziewicz. – Jeśli komuś coś się zarzuca, powinien być ciąg dalszy. Konfiskatę majątku musi orzec sąd, a tu mamy do czynienia praktycznie z zatrzymaniem czyjejś własności. Ktoś ponosi odpowiedzialność za szereg trudnych do zrozumienia działań.
Prokurator – zatwierdzono umorzenie
Pytam we wtorek, 24 listopada w Prokuraturze Okręgowej w Gdańsku o stan śledztwa w sprawie kolekcji Jacka Urbańskiego.
Pismo, podpisane przez prokuratora Mariusza Duszyńskiego przychodzi w środę, 25 listopada. Czytamy w nim:
„Odpowiadając na pytanie dotyczące postępowania przygotowawczego (..) Prokuratury Rejonowej w Gdyni, prowadzonego w sprawie kradzieży 13 069 przedmiotów stanowiących zabytek archeologiczny w rozumieniu ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami z dn. 23 lipca 2003 r., uprzejmie informuję, że w dn. 13 października 2020 r. prokurator zatwierdził postanowienie o umorzeniu dochodzenia prowadzonego w tej sprawie. Postanowienie o umorzeniu nie jest prawomocne”.
Jacek Urbański jest zaskoczony informacją z prokuratury.
– Dlaczego ani mnie, ani mojego prawnika nie poinformowano o umorzeniu postępowania? – pyta. – I czy to w ogóle o mnie chodzi? Przecież nikt nigdy nie oskarżył mnie o kradzież, a teraz umorzono postępowanie. I najważniejsze – co dzieje się z odebranymi przedmiotami? Czy w związku z tym mogę wystąpić o zwrot własności?
– Przyznam się Pani, że nie mam już zaufania do tych, którzy przejęli zbiory. Proszę pamiętać, że uniemożliwiono mi zrobienie dokładnej dokumentacji. Zdjęcia robiono na szybko, są niewyraźne, nie opisano dokładnie całego zbioru. Boję się, że moja kolekcja zostanie rozkradziona.
Poseł Tadeusz Aziewicz deklaruje, że będzie przyglądać się tej sprawie. I chyba warto, bo – jak mówił przed dwoma laty nieżyjący już dr Jarosław Dutkowski, prezes Stowarzyszenia Numizmatyków Profesjonalnych, rzeczoznawca i biegły sądowy w dziedzinie numizmatyki, losy zbioru Urbańskiego pokażą, czy kolekcjonerzy monet i właściciele zabytkowych zbiorów będą się mogli czuć w Polsce bezpieczni. Bo przecież do każdego można zawitać po zbiór monet lub cenny obraz o godzinie 6:00 rano.