Depcząc po chlebie, idziemy - oby ku dobremu
Babcia zawsze powtarzała, że chleb trzeba szanować, nie wolno się nim bawić, a już absolutnie nie do pomyślenia jest, aby chleb wyrzucić do śmieci. Nawet okruszyny na desce do krojenia nie trafiały na śmietnik. Babcia zgarniała je do okrągłego białego pudełka z zielonym napisem Ceres, a potem wysypywała wróblom do karmnika, stojącego na parapecie okna w kuchni.
Inne babcie bywały jeszcze bardziej malownicze niż moja, nakazując kromkę, która upadła na podłogę, podnieść i z szacunkiem ucałować. Sam co prawda nie doświadczyłem takich rytuałów, ale wiem, że nie należały one do rzadkości. Babciny szacunek dla chleba był pięknym, wzruszającym znakiem, chyba nawet po prostu wyznaniem wiary dnia powszedniego, bo przecież pod postacią chleba, będącego symbolem dostatku i szczęścia, ukryty jest Bóg.
Świat się jednak zmienia. W sklepach spożywczych nie ma już specyfiku o nazwie Ceres, z miasta zniknęły wróble, a umieszczenie karmnika dla ptaków na parapecie w bloku byłoby bardzo ryzykowne z uwagi na gołębie, które okupowałyby wszystkie okna naokoło. Samo pieczywo zresztą dzisiaj też jest inne niż dawniej. Na drugi dzień już niesmaczne, na trzeci suche, a na czwarty dzień tak zeschnięte i twarde, że zabić nim można.
Szacunek dla chleba jednak w narodzie nie ginie, choć w dzisiejszych czasach to piękne zjawisko przybiera zaskakujące formy. Obserwuję je codziennie koło domu, na parkingu i chodniku, który biegnie w pobliżu śmietnika.
Czego na tym chodniku nie ma! Leżą bochenki całe, połówki i ćwiartki, równiutko pokrojone kromki i brutalnie rozerwane kęsy, resztki smukłych bagietek, bielutkie weki i ciemniejsze, zdrowe pieczywo orkiszowe. Leżą kajzerki, czasem bułki poznańskie (z nacięciem na wierzchu) i okrąglutkie bułeczki maślane, jakby stworzone do tego, żeby zgrabnym kopnięciem usunąć je sobie z drogi - ale jakże tu kopnąć chleb?! Lawirują więc przechodnie, starannie omijając sponiewierane symbole dostatku, zwłaszcza że po deszczu rozmiękłe kromki zamieniają się w śliską bryję, na której łatwo można orła wywinąć.
Skąd te chleby i bułki rzucone na ziemię? Czy to jakiś perwersyjny lewacki szatan rozrzuca je, urągając przyzwoitości? Niestety nie, to byłoby zbyt proste, niewspółczesne. To my sami. Ludzie o dobrych sercach zapamiętale karmiący gołębie, albo konsumenci hołdujący starej pięknej tradycji. Wierni babcinym napomnieniom nie wyrzucą nieświeżego pieczywa do kontenera na śmieci. Kładą zeschnięte chleby i bułki w sąsiedztwie śmietnika, mając nadzieję na to, że... Właściwie nie wiem na co.
Lepiej by zrobili nie kupując niepotrzebnie jedzenia, ale kupowanie i jedzenie to przecież smak naszych czasów, więc trudno się oprzeć pokusie.