Discopolowe nauczycielstwo
W pewnym hotelu na Kielecczyźnie pewni nauczyciele szkoły publicznej, zrobili sobie wczasy pod gruszą, których kulminacją było nocne grillowanie. Od pierwszej do ostatniej wódki towarzyszyła im odchodowa muzyka Zenka Martyniuka i innych obleśnych discopolowców.
O drugiej nad ranem dwie nauczycielki, z pewnością nie muzyki, zmuszone były na chwilę przestać śpiewać, by wciągnąć do pokoju „zwłoki” swojego kolegi, z pewnością nie od wu-efu. O czwartej zaczęły się barytonowe rozmowy, przypuszczam, że nie pana od filozofii, z panem na bank nie od polskiego. Były to, w każdym razie nauczania początkowe, o rzeczach nieprzemijalnych, o naturze kobiet i ich miejscu we współczesnym świecie.
Tego, co działo się o brzasku, można się było tylko domyślać na wiele sposobów, pozycji i fantazji, stękających i jęczących przez otwarte okna. Czy to pan od biologii miał chemię do historyczki, czy może geograf podróżował z anglistką, tego nie wiem, była to jednak dzika orgia ciał pedagogicznych, wyżywających się na sobie za reformę edukacji, za rozwrzeszczane dzieci, za przymus wypełniania dzienników, roszczeniowych rodziców, wizytatorów, wywiadówki i Bóg wie jeszcze za co. Po śniadaniu, ta banda prymitywnych chamów, całe to discopolowe, ryczące buractwo, to odrażające grono niemoralnych pijaków zapakowało się do swojego gimbusa.
Oni od września będą uczyć. Niezależnie od reformy edukacji, podstawy programowej, treści podręczników, będą uczyć tak samo, nasze dzieci. Bo wszystkie dzieci są nasze.