Dlaczego „dopiero teraz” odkryliśmy problem smogu?
Na południu Polski smog jest jesienią, zimą i wczesną wiosną stałym elementem krajobrazu. Ale warszawiakom zaczyna on mocniej doskwierać tylko w określonych warunkach. Tej zimy występowały one naprawdę często
Kiedy przy pięknej słonecznej pogodzie spojrzymy zimą z górnych czy reglowych partii Tatr na północ, zobaczymy nie tylko Zakopane i Nowy Targ, ale i Babią Górę, Gorce czy Beskid Sądecki. Powietrze nad górami będzie przejrzyste po horyzont. Za to nad dolinami dzień w dzień będzie unosić się ciemnoszara smogowa mgła, widoczna jak na dłoni i gęstniejąca kilkadziesiąt metrów nad miastami czy zabudowaniami wzdłuż „zakopianki”.
Ten widok to nic nowego - tak jest od wielu lat. Nikogo już też nie dziwi smog w Krakowie czy części miast Śląska. Kiedy wysiadamy z pociągu na krakowskim dworcu, specyficzny swąd spalenizny czujemy już przy pierwszym oddechu. Subiektywne odczucia potwierdzają odczyty urządzeń pomiarowych - w Krakowie normy zanieczyszczeń przekraczane są stale, często wielokrotnie. Rekordowy był pod tym względem rok 2011 - wówczas normy pyłu zawieszonego (PM10) były przekroczone aż przez 151 dni. Z kolei w roku 2013 Kraków znalazł się na trzecim miejscu pod względem wysokości zanieczyszczeń powietrza wśród ok. 400 miast przebadanych przez Europejską Agencję Środowiska.
W Krakowie, w Małopolsce, na Śląsku i Podkarpaciu smog i walka z nim są od lat stałymi tematami lokalnych mediów i lokalnej polityki. Trudno się temu dziwić. „Pamięci ponad 6000 Krakowian, do których śmierci przyczynił się smog. Ich można było uratować” - przed rokiem przy roku Sławkowskiej i Pijarskiej w Krakowie tablicę z napisem o właśnie takiej treści odsłonili uczestnicy akcji „Powietrze dla Krakowa”. Według wyliczeń aktywistów na rzecz walki ze smogiem w samym Krakowie ma co roku umierać z powodu smogu ok. 600 osób. W wymiarze ogólnopolskim liczby są jeszcze bardziej wymowne.
Według organizacji Heal Polska w skali kraju dochodzi rocznie do ok. 40 tysięcy zgonów mających związek z zanieczyszczeniem środowiska. Według Europejskiej Agencji Środowiska polskich ofiar smogu jest jeszcze więcej, bo aż ok. 47,5 tysiąca. Podobnie wyglądała sytuacja w ciągu kilku ostatnich lat. Jest źle - a Polska - o czym szerzej za chwilę, należy do krajów o najbardziej zanieczyszczonym powietrzu nad miastami w skali całej Europy.
Duszny warszawocentryzm
Dlatego właśnie to wstyd, że dopiero tej zimy smog stał się dla mediów tematem o randze krajowej. Tym bardziej wstyd, że wśród najważniejszych przyczyn tego nagłego wzrostu zainteresowania ogólnopolskich mediów kwestią zanieczyszczenia powietrza, jest to, że właśnie w tym roku smog był szczególnie odczuwalny tam, gdzie mieszczą się wszystkie największe redakcje - czyli w Warszawie. To uderzający przykład „warszawocentryzmu”, na który siłą rzeczy cierpią ogólnopolskie media.
Poziom smogu w miastach i miasteczkach na południu Polski jest od lat stale monitorowany, znane są także dobrze przyczyny jego powstawania. Swoje dokładają oczywiście samochodowe spaliny, niekiedy także - zwykle w znacznie mniejszym stopniu niż sądzimy - przemysł. Głównymi regionalnymi winowajcami stanu powietrza, jakim oddychają mieszkańcy Małopolski, Śląska czy Podkarpacia są jednak w dalszym ciągu przede wszystkim węglowe piece służące do ogrzewania domów i podgrzewania wody - zwłaszcza te starsze, niespełniające współczesnych norm, lub (z różnych przyczyn) opalane paliwem niskiej jakości.
Do tego dołóżmy kwestię lokalizacji - miasta na południu położone są najczęściej w dolinach lub kotlinach izolowanych od wiatru z niektórych kierunków, co sprawia, że smog utrzymuje się tam łatwiej i dłużej niż w miejscowościach na równinach. Położenie sprzyja też niekorzystnym efektom płynącym ze zjawiska inwersji często występującego w rejonach górskich i podgórskich a także kotlinach - inwersja ma miejsce wtedy, gdy warstwy cieplejszego powietrza znajdują się nad chłodniejszymi, niejako „dociskając” je do ziemi. Sprzyja to powstawaniu mgieł i przyblokowuje naturalną wentylację, powstają tym samym warunki, w których zanieczyszczenia się kondensują, osiągając coraz wyższe stężenia.
Gdzie jest najgorzej?
Węglowe piece i położenie geograficzne - to właśnie nadal podstawowy zestaw powodów, dla których to miejscowości południa Polski należą do niechlubnej europejskiej czołówki pod względem stopnia zanieczyszczenia powietrza. W opublikowanym w maju zeszłego roku rankingu Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) obejmującym całą Europę pierwsze miejsce zajął Żywiec a drugie Pszczyna. W pierwszej dziesiątce znalazło się aż siedem polskich miast (oprócz tych wymienionych jeszcze Rybnik, Wodzisław Śląski, Godów, Opoczno i Sucha Beskidzka). Kraków znalazł się na 11. miejscu. a na 19. Katowice. - tu liczą się odczyty pyłu PM2,5. Generalnie wśród 50. miast o najsilniej zanieczyszczonym powietrzu w Europie, aż 33 to miasta polskie - i nie ma w tym niestety żadnej przesady.
Mieszkańcy Krakowa czy miast Śląska mają nawyk sprawdzania smogowych odczytów od lat. W telefonach mają aplikacje podające wyniki z pobliskich stacji pomiarowych, dane można odczytać także z wyświetlaczy umieszczanych przy ulicach lub w komunikacji miejskiej. Ta ostatnia jeździ za darmo w dniach, w których stężenie smogu jest przekroczone w znacznym stopniu. Trwają liczne kampanie społeczne -zarówno na rzecz smogowej świadomości, jak i w celu przekonywania mieszkańców do rezygnacji z opalania domów węglem, drewnem, czy wręcz odpadkami. Uruchomione też zostały - często bardzo rozbudowane programy - dotowania wymiany pieców zasilanych paliwem stałym na ich nowocześniejsze wersje lub na urządzenia gazowe. Polska - przynajmniej Polska lokalna - wciąż walczy ze smogiem, na różne sposoby i z różnym powodzeniem.
A jednak to dopiero w tym roku jednak smog stał się tematem naprawdę ogólnopolskim, trafiając na czołówki gazet i serwisów informacyjnych. Dlaczego? Istnieje kilka wyjaśnień o charakterze cokolwiek spiskowym - od rzekomej presji „ekoterrorystów” po zmowę „lobby producentów pieców”. Z pewnością producenci nowocześniejszych pieców czy też masek przeciwsmogowych nie są szczególnie zmartwieni rosnącą świadomością problemów ze smogiem. Z kolei dla ekologów rosnące odczyty stacji pomiarowych są kluczowym argumentem w różnych działaniach na rzecz zwiększania świadomości społecznej. Działaniach, które bywają zresztą nieco przesadne a niekiedy cokolwiek historyczne. „Macie maski? Jest tragicznie! Ostrzegajcie znajomych, udostępniajcie post!” krzyczał na początku stycznia facebookowy profil „Warszawskiego Alarmu Smogowego”, trochę tak, jakby na ulicach Warszawy rozpylono sarin lub gaz musztardowy.
W grudniu, na czołówce jednego z największych polskich portali można było natomiast przeczytać, że „Warszawa jest zanieczyszczona jak Pekin”, co było wierutną bzdurą - w skali świata wielkie miasta Chin czy Indii wyprzedzają o całe długości europejską niechlubną czołówkę najbardziej zanieczyszczonych miast i miasteczek.
Z drugiej jednak strony to także za sprawą takich działań dostrzegła w końcu problem smogu na ogół niezbyt brutalnie nim doświadczana Warszawa. A wraz z nią oczywiście ogólnopolskie media.
Warszawa to nie Żywiec
Zacznijmy od tego, że i w Warszawie smog nie jest niestety niczym szczególnie nowym ani niezwykłym. Zarazem jednak powietrze w stolicy jest obiektywnie znacznie mniej zanieczyszczone niż w miastach na południu Polski. Według tych samych danych WHO, w których Żywiec znajduje się na pierwszym miejscu w skali całej Europy, Warszawa zajmuje dopiero pozycję 762 (pod względem stężenia pyłu PM 2,5) lub 893 (pod względem stężenia pyłu PM 10). Wskazania bliskie warszawskim mają np. Budapeszt, Bergamo, Ryga czy Kłajpeda. Nie ma więc tragedii. Szału także nie ma, bo Londyn czy Berlin znajdują się kilkaset miejsc dalej.
Średnioroczne wykresy stężeń zanieczyszczeń powietrza w Warszawie (właściwie niezależnie od położenia danej stacji pomiarowej) z lat 2004-2016 nie pokazują nam przekroczeń norm, ale nic w tym dziwnego. Gdyby całoroczna średnia wskazań przekraczała normę, mielibyśmy do czynienia z kompletną katastrofą. Na średnią z całego roku składają się przecież odczyty zarówno z miesięcy zimowych, w których poziom zanieczyszczeń znacząco wzrasta, jak i z lata, gdy piece używane są najwyżej do podgrzewania wody - a pamiętajmy, że w tej akurat roli nawet w domach, w których podstawą zimowego ogrzewania jest węgiel lub drewne, często zastępowane są przez urządzenia elektryczne i piecyki gazowe. Tu z kolei warto zaznaczyć, że zdecydowana większość obszaru Warszawy - w przeciwieństwie do np. Krakowa - w pełni pokryta jest siecią centralnego ogrzewania. Siłą rzeczy więc piece na paliwo stałe mają więc w Warszawie mniejszy wpływ na poziom zanieczyszczenia powietrza, ta metoda ogrzewania domów przeważa tylko na obrzeżach miasta lub w miejscowościach aglomeracji warszawskiej.
Ale mimo to i w Warszawie ogrzewanie i dogrzewanie domów paliwami stałymi ma zauważalny wpływ na poziom stężenia zanieczyszczeń. Na tych samych średniorocznych wykresach szczególnie pozytywnie wyróżniają się rok 2007 i 2014. Jest tylko jedno wyjaśnienie, dlaczego akurat wtedy spadały odczyty -były to lata, w których zimy były wyjątkowo ciepłe.
W tym roku było jednak zupełnie inaczej. Zima była raczej surowa - a dodatkowo wyjątkowo często zdarzały się Warszawa należy do najlepiej wentylowanych dużych miast Europy. Miasto leży na środku zachodniej części Nizin Środkowopolskich, dodatkowo przecięte jest niemal niezabudowaną doliną Wisły. Wiatr (najczęściej zachodni, niekoniecznie silny, ale zwykle odczuwalny) jest w stolicy nieodłącznym elementem niemal każdego rodzaju pogody, szczególnie w zimnej części roku.
Ze względu na położenie geograficzne również inwersja zdarza się w Warszawie bardzo rzadko. Ale w tym roku było inaczej.
Nie ma smogu, gdy wieje
Nie przypadkiem przełom w postrzeganiu zjawiska smogu przez Warszawiaków - a tym samym przez warszawskie redakcje - nastąpił właśnie w grudniu 2016 roku. Najzwyczajniej w świecie, tej zimy w Warszawie i na Mazowszu wyjątkowo często trafiały się dni bezwietrzne, z kolei temperatury były raczej surowe jak na polskie warunki ostatnich lat. Zimno i brak wiatru - to idealne warunki dla powstawania smogu i jego utrzymywania się w mieście. Zimno w Warszawie bywa, natomiast dłuższy brak wiatru jest raczej ewenementem. Nie w tym roku jednak.
W styczniu tego roku w Warszawie odnotowano (dane ze stacji na Okęciu) aż 6 dób, w trakcie których średnia prędkość wiatru wynosiła zaledwie kilka km/h - a przez długie godziny nie wiało wcale. Dla porównania - przez cały styczeń 2016 roku nie było w stolicy ani jednej takiej doby. W grudniu sytuacja wyglądała podobnie - również zdarzały się nawet kilkudniowe okresy flauty.
I właśnie w grudniu na ulicach Warszawy można było po raz pierwszy zobaczyć ludzi w maskach przeciwsmogowych. Po raz pierwszy w historii miasta ogłoszono dzień z darmową komunikacją miejską - właśnie ze względu na szczególnie wysokie stężenie zanieczyszczeń w powietrzu. To było 15 grudnia, ostatniego z trzech bezwietrznych dni, które sprawiły, że mieszkańcy stolicy poczuli się przez chwilę tak, jak mieszkańcy Krakowa albo i Żywca. Potem zdarzyło się Warszawie jeszcze kilka dłuższych bezwietrznych momentów.
Nie oddychało nam się wtedy w stolicy łatwo, a po powrocie do domu ubrania było czuć spalenizną - co było oczywiście przykre. Ale właśnie dzięki temu smog - będący na południu Polski prawdziwym koszmarem stał się tematem ogólnopolskich mediów i polityki. To już nie jest problem, który można zamiatać pod dywan, czy spychać na lokalne samorządy.
A jeśli komuś przyjdzie gdzieś w jakimś warszawskim ministerialnym czy klubowym gabinecie coś podobnego do głowy, niech lepiej pamięta, że marzący o ustawowych rozwiązaniach antysmogowych mieszkańcy Krakowa. Żywca, Rybnika czy Suchej Beskidzkiej będą zapewne trzymać kciuki, by i w przyszłym roku w Warszawie rzadziej wiało zimą. I by mieszkańcy stolicy już nigdy nie zapomnieli na dłużej o smogu.