Domy rozpusty z Rzeszowa znikają, ale seksbiznes kwitnie

Czytaj dalej
Fot. 123rf
Małgorzata Froń

Domy rozpusty z Rzeszowa znikają, ale seksbiznes kwitnie

Małgorzata Froń

Domy publiczne w Rzeszowie rozbiła policja. Seksbiznes przeniósł się do prywatnych mieszkań i do sieci.

Ten biznes nie znosi próżni, więc po likwidacji przez rzeszowski CBŚP agencji towarzyskich, panienki albo zmieniły zawód, albo miejsce pracy. A swego czasu w mieście i okolicy działało sporo przybytków rozpusty. Wystarczy wymienić kilka działających na wyobraźnię nazw: „Prince”, „Velvet”, „Venus”, „Przystanek Alaska”, „Różowa landrynka”, „Olimp”.

Wojna pomiędzy burdelami zaczęła się w połowie roku 2010. Trzy z nich prowadził razem z siostrą i ciotką znany rzeszowski bokser. Dwa były we władaniu dwóch braci, obywateli Ukrainy. Kiedy jeden z burdeli podkupił drugiemu panienkę, która miała „branie”, jedni na drugich nasłali policję. I dla jednych, i dla drugich skończyło się to odsiadką. A panienki musiały poszukać innych możliwości sprzedawania swoich wdzięków. I znalazły.

Nadia kiedyś pracowała w „Venus”. Kiedy lokal zamknęli, razem z dwiema koleżankami wynajęła mieszkanie i nadal trudni się najstarszą profesją świata.

- Studiuję w Rzeszowie, więc nie mogłam, tak jak inne koleżanki, wyjechać - mówi dziewczyna. - Pracuję w domu, mamy z koleżankami stałych klientów, mamy ochroniarza i zaprzyjaźnionego taksówkarza, który przywozi klientów, albo zawozi nas do klienta. Nie narzekam, składam pieniądze, nie wydaję za wiele. Skończę studia, wrócę na Ukrainę i jakoś sobie życie poukładam.

O konflikcie pomiędzy właścicielami agencji nie chce mówić. - To nie moja sprawa - ucina.

Rozmowniejszy jest za to były ochroniarz z byłej agencji towarzyskiej.

- To był naprawdę niezły interes, ale myśmy przecież doskonale wiedzieli, że kiedyś się to skończy - mówi. - Jak po mnie przyszli, to nawet się nie zdziwiłem. Wiem, że nas konkurencja zakapowała, że mamy nieletnie panny. Ja swoje odsiedziałem, mam teraz inne zajęcie.

Płatny seks uprawia się w mieszkaniach

Pan Jerzy, taksówkarz z wieloletnim doświadczeniem, mówi, że cały biznes przeniósł się teraz do prywatnych mieszkań.


- Wożę klientów, to wiem, gdzie takie przybytki się znajdują, są na każdym osiedlu - tłumaczy. - Kiedy policja pozamykała burdele, a właścicieli powsadzali za kratki, kolejni boją się taki biznes otwierać. No to panienki wzięły sprawy w swoje ręce. Jest popyt to i podaż się znajdzie - śmieje się taksówkarz.

Proceder uprawiany przez lokatorki bloków nie zawsze podoba się innym mieszkańcom. „Panie do towarzystwa z parteru - wynocha” - karteczka o takiej treści została przyczepiona niedawno do domofonu jednego z bloków przy ul. Strażackiej. Poirytowani sąsiedzi przykleili ją przy wejściu do jednej z klatek, gdzie, ich zdaniem, uprawiany jest nierząd.

- Wokół klatki ciągle kręcą się jacyś obcy mężczyźni. Fakt, że nikomu nic złego nie robią, nie wszczynają awantur, nie są pijani i hałaśliwi, ale przecież tu mieszkają rodziny z małymi dziećmi. Nikt nie chce, żeby siano tu zgorszenie - opowiada pan Marcin, mieszkaniec bloku.

- Głównie dzieje się to w weekendy - dodaje pan Andrzej, który mieszka w bloku ponad rok. - Ci panowie ewidentnie nie chcą być zauważeni. Często widzę przez okno, jak lawirują między jedną klatką a drugą, szukając właściwego adresu, nie chcą, żeby ktoś do nich podchodził. Gdyby takie sytuacje działy się sporadycznie, pewnie nikt nie zwróciłby na to uwagi, ale to jest tutaj codzienność.

- Podejrzewam, że policja doskonale zna sprawę, bo jakiś czas temu przyszedł do mnie policjant i wypytywał o właściciela mieszkania, o lokatorów. Wtedy jeszcze nie wiedziałem dlaczego - przypomina sobie pan Marcin.

Mieszkańców irytuje jeszcze jeden fakt. Panowie odwiedzający to miejsce zajmują miejsca parkingowe, które trzeba było sobie wykupić.

Policjanci potwierdzają, że sygnały dotyczące tej sprawy już mieli i podjęli czynności operacyjne.

- Z oczywistych względów nie mogę zdradzić jakie, ani do jakich ustaleń doprowadziły - mówi nadinsp. Konrad Wolak, zastępca komendanta KMP w Rzeszowie. - Zapewniam jednak, że w tym bloku nie dzieje się nic zagrażającego życiu i zdrowiu mieszkańców.

Policjanci szacują, że takich mieszkań, gdzie zarabia się na seksie z klientami, jest w mieście około 40.

- Dopóki nie ma przemocy, awantur, podejrzenia, że może to robić nieletnia, nic nie możemy zrobić - twierdzą. - A nawet, jak sąsiedzi informują, że jest awantura w mieszkaniu obok, a wiadomo, kto tam mieszka i co robi, to i tak możemy tylko mandat za zakłócanie ciszy wypisać. Jeśli kobiety robią to dobrowolnie, nikt ich nie zmusza, to nic na nie mamy.

Oferty z Internetu albo z telewizji

Burdelowy biznes ciągle zyskuje na popularności w Internecie. Wystarczy do przeglądarki wpisać odpowiednie hasło i natychmiast pojawiają się setki ofert, ze zdjęciami i opisami. Takimi na przykład jak ten: Jestem wyjątkową kobietą, która z pewnością rozpali Twoje zmysły, wiem, jak używać swoich wdzięków. Uczynię Twoje marzenia rzeczywistością, jak żadna kobieta potrafię zadowolić Mężczyznę. Jestem atrakcyjną i elegancką kobietą o wysokiej kulturze osobistej, która spełni Twoje oczekiwania. Spotkam się z Tobą z przyjemnością. Lubię seks i chwile ze mną będą niezapomniane. Zadzwoń!

Ta akurat pani liczy sobie za godzinę 150 zł. Ale są też oferty po 50, 80 czy 100 zł. Generalnie panie, które uprawiają ten zawód, o pieniądzach mówią niechętnie.

- To zależy od klienta, od rodzaju usługi, od opiekuna, który bierze swój procent. Różnie to wychodzi, ale na markowe ciuchy i dobre perfumy mnie stać - mówi Marta, która pracowała kiedyś w agencji, a w tej chwili znajduje klientów w Internecie.

Oferty można znaleźć również na ogólnie dostępnych kanałach telewizyjnych. Programy emitowane są w godzinach nocnych. Filmy, fotografie czy sugestywne ścieżki dźwiękowe mają działać na zmysły.

- Z domu nie trzeba wychodzić, wystarczy znaleźć ofertę, co jest banalnie proste, zadzwonić i panna w ciągu godziny może się pojawić - mówi pan Piotr, mężczyzna po 40., który żony nie znalazł, dlatego, jak zaznacza, czasem korzysta z usług panienek. - Godzina takiej przyjemności kosztuje ok. 150 zł, więc dwa razy w miesiącu mogę sobie na to pozwolić.

Jak ktoś raz zasmakował....

Były oficer policji, który pracował m.in. przy głośnej sprawie dotyczącej handlu ludźmi, zmuszania do prostytucji i czerpania korzyści z nierządu, mówi, że tego typu proceder stracił na znaczeniu.

- Nie ma powodu nakłaniać do prostytucji, bo chętnych zarówno pań, jak i panów do uprawiania płatnego seksu nie brakuje - ocenia. - Oczywiście, zdarzają się przypadki, ale jest ich coraz mniej. Agencje towarzyskie, które działały w mieście, wpadły w kłopoty. Myślę, że z czasem mogą jednak powstać kolejne. Bo jak ktoś raz zasmakował tego biznesu, to trudno mu zmienić profesję. Jak się ktoś urodził alfonsem, to alfonsem pozostanie - śmieje się emerytowany oficer.

A pan Jurek, taksówkarz, dodaje filozoficznie: - Od początku świata byli, są i będą amatorzy dupci za forsę. Powinni więc to u nas zalegalizować, jak w innych krajach i przynajmniej płaciliby podatki.

Podobnego zdania jest dr Krzysztof Prendecki, socjolog z Politechniki Rzeszowskiej, który mówi, że patrząc z historyczno-socjologicznego punktu widzenia, tak jak i dawniej musiały istnieć burdele, tak i dzisiejsze agencje towarzyskie istnieć muszą. - A to, gdzie się seks za pieniądze uprawia i jak szuka się panienek, ma drugorzędne znaczenie - ocenia.

Małgorzata Froń

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.