Nie mają wykształcenia medycznego, nie wypisują recept. Wszystko opiera się na wierze, że ich modlitwa pomoże - mówi o szeptuchach dr Artur Gaweł, dyrektor Podlaskiego Muzeum Kultury Ludowej.
Szeptuchy to osoby, które wyróżniają się szczególnymi cechami...
Posiadają specjalny dar od Boga. Przeważnie są to starsze kobiety, ale mogą to być też mężczyźni, chociaż to jest rzadziej spotykane. Są osobami bardzo religijnymi, często mieszkającymi samotnie. Chorych przyjmują we własnych domach, w miejscu, gdzie wiszą święte obrazy. Ich leczenie opiera się głównie na modlitwie.
Takich osób jest na Podlasiu więcej niż w innych regionach Polski. Z czego to wynika?
To bardzo trudne pytanie. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Myślę, że na to ma wpływ pewien konserwatyzm poglądów i praktyk, jaki panuje na Podlasiu, a zwłaszcza na wschodzie tego regionu. Zazwyczaj mieszkają w miejscowościach, w których używa się gwar wschodniosłowiańskich. W takim też języku są często odmawiane modlitwy. Aczkolwiek na zachodzie Podlasia też można spotkać się z ludowymi uzdrowicielami.
Ci ludowi uzdrowiciele nazywani są przeważnie „szeptuchami”, „szeptunami”. Skąd ta nazwa?
Wynika z tego, że modlitwy odmawiane podczas obrzędu uzdrowienia wypowiadają zazwyczaj szeptem i właśnie stąd nazwa „szeptucha”. Chociaż nie jest to do końca prawda, bo część modlitw, np. „Ojcze nasz” czy „Zdrowaś Maryjo” jest zazwyczaj odmawiana głośno.
Nazwa „szeptucha” raczej nie przywołuje miłych skojarzeń…
Zgadza się, zresztą w mediach to zjawisko ukazywane jest jako relikt dawnego świata, zabobon ludowy… Stąd w powszechnym ujęciu nazwa „szeptucha” kojarzona jest pejoratywnie. Aczkolwiek ludzie, którzy chorują i którym medycyna akademicka nie potrafi już pomóc, którym lekarze nie dają już nadziei na wyleczenie, szukają innej drogi ratunku. Udają się do ludowych uzdrowicieli, wierząc, że jest jeszcze jakiś ratunek. Zawierzają ich wiedzy i magicznej mocy słowa.
Czyli traktują to jako ostatnią deskę ratunku?
Oczywiście, do niektórych szeptuch przyjeżdżają tłumy i to nie tylko z Podlasia. Wystarczy popatrzeć na tablice rejestracyjne samochodów ludzi, którzy ustawiają się w kolejce do najbardziej znanej na Podlasiu osoby, zajmującej się leczeniem właśnie w taki niekonwencjonalny sposób. Zatem zjawisko szeptuch nie dotyczy tylko naszego regionu, ale całej Polski. Ludzie chorują i szukają wszelkich sposobów na wyleczenie, nawet tych niekonwencjonalnych. Ich popularność wynika z opinii osób, które uważają, że im pomogły.
Z jakimi chorobami ludzie przychodzą do nich najczęściej?
Najczęstszymi są róża i przewianie. Przy zamawianiu róży wykorzystuje się len, a jeżeli kogoś przewiało, używa się popiołu drzewnego. Ogólnie w swoich zabiegach leczniczych szeptuchy wykorzystują również wodę święconą, chleb czy też ziarna zbóż. Podczas leczenia posługują się jednak przede wszystkim modlitwami, często spoza kanonu. Odmawiają różne modlitwy - w zależności od tego, na co dana osoba choruje. Od tego również zależy czas leczenia - zazwyczaj trwa od kilku minut do pół godziny, choć zdarza się, że i godzinę.
Wspomniał Pan, że szeptuchy uważają, że mają dar leczenia pochodzący od Boga.
Tak uważa większość ludowych uzdrowicieli. Trzeba go posiadać, żeby móc leczyć. Niekiedy mogą ten dar przekazać...
A jak zdobyć taki dar?
Z tym bywa bardzo różnie. Słyszałem często, że np. leczenie od przewiania za pomocą popiołu to umiejętność, którą często przekazuje się w rodzinie - matka swojej córce, babcia swojej wnuczce. Wystarczy, że ktoś spróbuje. Jeśli po takiej próbie udało się ulżyć komuś w cierpieniu, to znaczy, że ta osoba ma dar. Można więc powiedzieć, że jest to rodzinne przekazywanie.
A czasami jest tak, że niestety nie ma odpowiedniej osoby, której można przekazać tę wiedzę. Zresztą ludowi uzdrowiciele nie są skłonni do jej przekazywania. Po pierwsze wynika to z faktu, że oficjalnie są negatywnie odbierani, a po drugie dlatego, że uważają tę swoją wiedzę za pewien rodzaj tajemnicy, której nie chcą ujawniać.
Od kiedy wiemy o istnieniu szeptuch?
Można powiedzieć, że ludowi uzdrowiciele funkcjonowali od zawsze. Kiedyś ludzie musieli jakoś się leczyć bez pomocy lekarzy. Zresztą kiedyś na wsiach ich nie było, a nawet jeśli jakiś był, to przeciętnego mieszkańca wsi nie było stać na wizytę. Istniała zatem konieczność radzenia sobie, korzystając z wiedzy ludowych uzdrowicieli, którzy leczyli ziołami i modlitwami. Po II wojnie światowej większe znaczenie zyskała medycyna akademicka. Przybyło lekarzy, którzy kończyli studia, otwierano więcej przychodni i szpitali. Wtedy znaczenie ludowych uzdrowicieli spadło.
A ich liczba też spada?
Myślę, że jest ich coraz mniej ze względu na to, o czym wspomnieliśmy wcześniej, czyli postrzeganie ich jako osoby kultywujące dawne zabobony ludowe. Choć akurat teraz mamy taki czas, kiedy tradycyjne sposoby leczenia są coraz bardziej doceniane - myślę tu o ziołolecznictwie.
Celem szeptuch jest pomoc chorym. Czy możemy zatem nazywać je lekarzami?
Nie, bo przede wszystkim nie mają one wykształcenia medycznego. Ich leczenie polega, jak same podkreślają, tylko na modlitwie. Nie wypisują recept, bo nie mają też do tego uprawnień. Wszystko opiera się na wierze, że ich modlitwa pomoże.
No właśnie, opiera się na wierze... Jaki zatem stosunek do ludowych uzdrowicieli ma Kościół?
Jak podkreślają sami uzdrowiciele, wiara w Boga jest bardzo ważna. Wszystkie osoby, które poddają się zabiegom leczenia u znachorów, muszą wierzyć w to, że im te modlitwy pomogą, a przede wszystkim muszą być wierzące. Mimo, że w ich leczeniu tak ważną rolę odgrywa wiara, to stosunek Kościoła do szeptuch nie jest pozytywny. Nie uzyskują one oficjalnej aprobaty, bowiem nie posiadają żadnego wykształcenia uprawniającego ich do zajmowania się leczeniem ludzi, a jest to - jak wiemy - zajęcie bardzo odpowiedzialne w sensie prawnym. Kiedyś ludowe lecznictwo funkcjonowało, bo nie było innych sposobów leczenia.
Powiedział Pan, że szeptuch jest coraz mniej, są często negatywnie postrzegane. Czy ta tradycja może więc zaniknąć?
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Szeptuchy to osoby w starszym wieku, mogą leczyć jeszcze tylko przez jakiś czas. Wiele zależy od tego, czy przekażą komuś swoją wiedzę. Nawet jeśli nie, to może się okazać, że ktoś zupełnie nowy odkryje w sobie dar uzdrawiania i zacznie go przekazywać innym. Myślę jednak, że z czasem będzie ich coraz mniej.