Zdjęcie było idealne. Miało pionową orientację, egzotyczne tło i bohaterów w samym środku kadru...
Wymyśliłam do niego nawet stosowny opis i komplet hashtagów, które miały zapewnić doskonały wynik w wyszukiwarce, skutkujący fontanną lajków i serduszek. Już ładowałam je na profil, już klikałam „publikuj”, kiedy za ramię zajrzał mi mąż, mówiąc: zostaw. Jak teraz opublikujesz, to co będziemy pokazywać po powrocie? Co będziemy wspominać?
„Prawdziwe wakacje przeżywa się w domu” - takie hasełko dekadę temu robiło furorę. Było idealnym komentarzem do widoku azjatyckich wycieczek, niczego nieoglądających, a wszystko fotografujących, tak by po powrocie do ojczyzny pokazać Europę tym, którzy nie mogli zobaczyć jej na własne oczy.
Dzisiaj Azjatów jest jakby mniej (może już się najeździli), ale ich miejsce w fotomaratonie z powodzeniem zajęli wyposażeni w smartfony Europejczycy i Amerykanie. Cykają z takim samym zaangażowaniem, ale jakby mniejszym sensem.
Zdjęcia, kiedyś uchodzące za najlepszą pamiątkę z wycieczki, dzisiaj służą głównie za ciekawy „content na fejsa i insta”. Wycieczka zostaje zaprezentowana, skomentowana, przeżyta i powspominana, zanim jeszcze zdążyliśmy z niej wrócić. Zmieniło się tempo przeżywania fotograficznych wspomnień, zmieniła się też ich forma.
Specjaliści od fotografii zwracają uwagę, że w ciągu ostatnich kilku lat w naszych wakacyjnych zdjęciach dokonała się mała rewolucja: zamiast klasycznych portretów na tle zabytku czy innego ładnego widoczku, uwieczniamy same twarze z uciętymi szyjami (tak, tak, chodzi o selfie), furorę robią fotografie pleców (że niby rozmarzeni patrzymy w dal), widoki za sprawą filtrów zyskują fantastyczne kolory, a kadry zmieniły orientację z tradycyjnego poziomu na pion. Czy wspomnienia w takiej wersji są ładniejsze, albo wiernie oddają wakacyjną przygodę? Nie sądzę. Czy mają większą szansę na lajki? Z pewnością.
Można by takie spostrzeżenia skwitować wzruszeniem ramion i słowami, że zmieniają się czasy, zmienia się i estetyka. Tyle że kiedy po przejrzeniu własnych zdjęć z wakacji, na fali nostalgii, zaczęłam oglądać analogowy album rodziców, zrobiło mi się jakoś żal. Że oni mają, a ja nie mam. Że ich wspomnienia wzruszają i śmieszą, a moje nie do końca. Na tyle żal, że wyjęłam z szuflady stary aparacik Sinpo. Taką idiot-kamerę, którą dostałam na komunię. O dziwo, ciągle działał.