Dramaty millenialsa. Duże dzieci
Siedziałam nad rzeką, ubrana w t-shirt mojej matki, i uklepywałam łopatką błoto w wiaderku. Piasek był zimny, t-shirt cienki, a błoto nijak nie dawało się uklepać, tylko wylewało z wiaderka na moje nogi, ręce, kocyk i torbę plażową.
Według wszelkich wakacyjnych zasad nie powinnam tam siedzieć, „bo wilka dostanę”. Jednak tym razem jakoś nie było słychać tradycyjnego prozdrowotnego ostrzeżenia. Zza moich pleców dobiegały za to nerwowe szmery, gęsto przetykane słowami „zawsze”, „nigdy”, „ciągle” i „bez przerwy”.
W pewnym momencie szmery ucichły. Lekko mnie to zaniepokoiło, więc obejrzałam się przez ramię, ale stwierdziwszy, że ojciec nadal czyta na leżaku, wróciłam do uklepywania.
Uklepywałam tak czas dłuższy, aż ojciec rzucił hasło do odwrotu. Szliśmy sobie powoli, zahaczając po drodze o sklep, lodziarnię, pomnik psa, huśtawki, a na koniec tata zaproponował, żebyśmy na skwerku przed ośrodkiem wczasowym narwali kwiatków dla mamy. Wydało mi się to szalenie romantycznym gestem, więc rwałam jak szalona.
Mama na wręczone przez tatę kwiatki najpierw nie zareagowała wcale, potem zareagowała prychnięciem, a na końcu się roześmiała. Pamiętam, że uznałam wtedy to za dość dziwaczne zachowanie. Dzisiaj wiem, że rodzice po prostu się pokłócili, a później pogodzili. Małżeński klasyk.
Moment rozszyfrowania tej - z perspektywy dorosłego - prostej scenki był dla mnie jak przewrót kopernikański.
Ja mam trzydzieści lat, tata w czasie tych pamiętnych wakacji miał dokładnie tyle samo. Niby wszyscy wiemy, że rodzice byli kiedyś młodzi, ale czym innym jest wyobrażanie ich sobie jako dzieci, a czym innym dostrzeżenie tej paraleli w dorosłym wieku.
Z takiej perspektywy wspomnienia nabierają nowego koloru, a ci, którzy wydawali się bardzo poważni i racjonalni, stają się zabawni, romantyczni, trochę nieodpowiedzialni, nieco zwariowani, jednym słowem: stają się spoko. Stają się kimś, kto mógłby być naszym dobrym znajomym, takim, z którym warto wyjść do kina albo pojechać na wakacje.
Wymaga to oczywiście trochę wysiłku: jedna strona musi dojrzeć, druga powściągnąć opiekuńcze zapędy. Jednak chyba właśnie to partnerstwo jest najfajniejsze w byciu dorosłym dzieckiem.
Kto jeszcze nie próbował takiej rewolucji, niech spróbuje - przypadający na sobotę Dzień Dziecka jest ku temu doskonałą okazją.